poniedziałek, 27 maja 2013

14. Bal, część pierwsza (Alex)

Aut. Rafael Bielecki, takoż Anika i Sita Darckmond są bohaterami bloga http://rafael-bielecki-yaoi.blog.onet.pl/ i całkowitym wymysłem autorki tego bloga, która (wspaniałomyślnie) dała nam pozwolenie na dołączenie ich do naszej historii. Myślę, że Szlachetny Romek nie raz pojawi się w naszej historii, a przynajmniej mam taką nadzieję. Zapraszam was wszystkich do lektury bloga Anix -40 wpisów, ale, do cholery, warto. Tutaj macie fanpage bloga na fejsie: https://www.facebook.com/rafael.bielecki.
Jeszcze raz zachęcam do przeczytania. Obiecuję, że Rafael przypadnie wam do gustu ;)

Bal nadszedł dosłownie na dniach. Byliśmy tak zajęci przygotowywaniem wszystkiego, że garniak zdobyłem dosłownie na ostatnią chwilę. Na szczęście póki co wszystko szło dość dobrze. Pomijając kilka wybryków Blacka i paczki, którzy za cel honoru ustawili sobie, że mnie dorwą i powieszą na szczycie choinki, w formie aniołka. Angie i Lu zaproponowali nawet, że będą za mną łazić w formie ochrony, ale sami bardziej mnie irytowali niż Huncwoci.
W końcu jednak założyłem cholerny, biały garniak i zlazłem na dół, aż pod jebutne drzwi by oficjalnie powitać i ugościć brata w szkole. Na brata leję tęczą z góry, ale grunt, że ma przyjechać cały zespół. Czyli także...
ŁUP!
Zwaliłem się na ziemię, jak długi (czyli niezbyt), a na mnie wylądował jakiś dupek, najwyraźniej z zapatrywaniami samobójczymi. Przed oczami miałem pokaz "Gwiazdy tańczą na lodzie", a owo COŚ gramoliło się ze mnie, wbijając łokcie w miejsca, w które łokcie zupełnie nie pasują. W końcu rozwarłem oczęta z rządzą mordu i dostrzegłem na sobie...
-Malfoy?!
-POTTER!!!!
Wróóóóóóóóóóć!
Jeszcze raz zerknąłem, on także. Chwila kontemplacji, potem konstruktywne wnioski.
-A, to ty -Bielecki odetchnął z wyraźną ulgą.
Spierdoliłem go z siebie, wyciągając różdżkę za pazuchy. Gościu wrzasnął, majtnął się, znowu zaliczył ptaka, a w końcu zaczął machać łapami z taką prędkością, że niemal unosił się nad ziemią.
-To nie ja! Wcale nie ja! Śniło ci się tylko!!! Nie chcę iść spać z rybkami! Wcale nie lubię rybek! I one pewnie nie lubią mnie! Jeśli mnie utopisz to przyczynisz się do wzrostu iloczynu samobójstw wśród stworzeń płetwowych!!
Zmarszczyłem brwi.
-Iloczynu?
-Iloczynu, ilorazu, matematyka też mnie nie lubi! -miauknął głośniej. -Moje życie ssie..
-Tak, tak, idź popłacz temu przylizanemu dupkowi -machnąłem różdżką, żeby pozbyć się brudu z garniaka.
Bielecki jopił się na mnie chwilę. Potem zerknął na swój garniak, równie biały i równie brudny. Znowu wjopił się we mnie.
-Ty, Olek, a znasz to powiedzenie? Polak z Polakiem, dwa bratanki...
Nie dokończył, bo w jednej chwili uniósł się dwa metry nad glebę i zaległ tam, machając łapami i wydzierając się w cholerę. Usiłowałem wrzasnąć, żeby nie nazywał mnie Olkiem, ale ni chuja nie mogłem gnoja przekrzyczeń. Wrzeszczeliśmy wiec tak obaj, póki nad moim uchem nie śmignęło zaklęcie.
Obróciłem się gwałtownie i wycelowałem w przeciwnika, przy okazji upuszczając Szlachetnego Remka na podłogę. Wywróciłem oczami. No, kurwa. Skóra, fura i komóra, czyli moja ulubiona, główna zdzira Hogwartu, we własnej, roznegliżowanej osobie.
-Dawno ci nikt manta nie spuszczał, białasku?! -syknęła, wypinając biust.
-Spierdalaj straszyć gdzie indziej -mruknąłem tylko i traciłem Bieleckiego butem. -I zabierz to ścierwo, mnie tam nie potrzebne.
-Chuj ci w dupę, Regardens. Jeszcze się rozliczymy za to -Anika zmróżyła oczka, wściekła jak osa. -Masz szczęście, że mi się spieszy..
-Tak, tak, teraz won. Idź czyścić kible z Blackiem.
-Zaraz tobie coś wyczyszczę!!
-Dzięki, już jedną szmatę mam.
-Jezusiu... -zajęczał Bielecki u moich stóp, a wtedy rozpętało się piekło.
Zaklęcia nadleciały z dwu stron jednocześnie. Jedno odbiłem, drugie musiałem minąć i omal się nie wykopyrtnąłem. Zdążyłem zobaczyć tylko wściekłego Lucjusza Malfoya, stojącego po drugiej stronie korytarza, po czym dałem nura za jedną z belek, podtrzymujących sufit. Zaklęcia trafiły w tynk, wzniecając tumany białego, duszącego dymu. Wstrzymałem oddech.
A niech to kurrrrrrwa! Już bym wolał się napatoczyć na śmierciożerców, niż na tą psychiczną dwójkę jednocześnie. Ani tego zabić, ani kurwa okaleczyć, bo zaraz poleci na skargę.
Wychyliłem się, posyłając w stronę Malfoya czerwony promień i odbijając zaklęcie Aniki, niemal w tym samym czasie. Przyjebali z taką siłą, że ogromna choinka stojąca w kącie zakołysała się niebezpiecznie i runęła.
Uprzejmie ogłaszamy, że pechowcem roku został Pan Rafael Bielecki, któremu, jego własny przylizany chłopak, spierdolił trzy metrową choinkę na ryj. Brawo!
W jednej chwili wydarzyły się trzy rzeczy: rzuciłem windgardium leviosa na iglaka, Ktoś ryknął "Aquamenti!", a dwa promienie pędzące w moją stronę wbiły się w niewidzialną barierę ochronną. Przez chwilę wszystko spowijał pył, słychać było krzyki i szarpaninę.
W końcu dostrzegłem pobojowisko. Bielecki leżał na ziemi wgapiając się w lewitującą nad nim choinkę i imponująco klnąc pod nosem. Anika i Lucjusz stali cudownie mokrzy kilka metrów dalej, z tak wykrzywionymi ryjami, że aż miło. Na schodach nad nimi, z wyciągniętą różdżką, sterczał mój osobisty brachol -krótkie, białe włosy, szerokie barki, ramiona pokryte tatuażami tak, że ledwo było widać skórę i znudzony wyraz ryja. Obok, z również wyciągniętą różdżką, stała złotowłosa piękność -długie, kręcone kłaki, związane w warkocz, kilka kolczyków i morda iście babska.
Ale najlepsze stało jakieś dwadzieścia centymetrów naskórka ode mnie, spokojne, opanowane, ciemnowłose. Skrzywiłem się i machnąłem różdżką, odstawiając choinkę na miejsce.
-Poradziłbym sobie sam.
-Zawsze podziwiałem twój sposób zdobywania przyjaciół -Feliks wzruszył ramionami.
-Morda, braciszku.
Malfoy zgrzytał zębami z taką namiętnością, że chyba wszystkie kły sobie spiłował.
-No, kurwa, naprawdę? -wywróciłem oczami. -Chcesz się bić na przydupasów, Lucusiu?
Poklepałem ciągle spokojnego Skazę po ramieniu.
-Wydaje mi się, że mój ma jednak trochę więcej funkcji...
Zerknąłem na Bieleckiego, który gramolił się z podłogi, coraz bardziej powiększając zasób swojego słownictwa. Malfoy też na niego zerknął, skrzywił się jeszcze lepiej, po czym schował różdżkę.
-Jeszcze cię dorwę -syknął w moją stronę, po czym wydarł się na cały korytarz.
-Bielecki, kurwa! Jak ty wyglądasz, troglodyto pieprzony?!
I dalej w ten deseń. Anika stała trochę dłużej, chyba usiłując zabić mnie wzrokiem. Nie udało się, więc ostatecznie majtnęła mokrymi włosami, postraszyła rozmytym makijażem i spierdoliła za Lucjanem.
-Tęskniłem za tym miejscem -złotowłosy Słowik odetchnął głęboko i zakrztusił się, bo w powietrzu wciąż pełno było kurzu.

-Za naszych czasów uczniowie nie mieli gabinetów -marudził Felek, gdy wpuszczałem ich do pokoju szajbusów.
W środku siedzieli już Luca, Al i Max, ten ostatni ze skrzydełkami na plecach. Zerknęli na nas z umiarkowanym zainteresowaniem. Al miał twarz barwy dojrzałego kiwi.
-To mój brat, Feliks i jego zespół. Skaza, Słowik, Raphael i Madame -tu wskazałem na dwójkę zamykającą pochód. Jedyna kobieta w zespole uśmiechnęła się i pomachała. Reszta zadowoliła się skinięciem głową.
Krótko przedstawiłem szajbusów i klapnąłem na fotel, relacjonując chłopakom przebieg spotkania naszego ulubionego Lucjanka z moim braciszkiem.
-Trzeba było spierdolić mu tę choinkę na ryj -Lu machnął tylko łapą.
-Daj spokój -skrzywiłem się tylko. -Bielecki oscyluje gdzieś na poziomie gumochłona. Znęcanie nad nim jest poniżej mojej godności.
Zdążyliśmy opróżnić butelkę czy dwie nim nadeszła Olivia, a chwilę potem Blackie. Młoda miała karminową kieckę, tak dopasowaną, że Lu cały na baczność stanął. Kto by pomyślał, że drugoklasistka a taaaaakie nogi. Blackie jednak nie ustępowała jej wcale urodą, choć była ubrana dużo skromniej -jej jasne włosy luźno opadały na odkryte ramiona. Miała na sobie prostą, białą kieckę, zwiewną niczym jaka firanka.
Zrobiłem jej miejsce obok siebie, podając piwo. Słowik i Madame trochę porozczulali się nad kreacjami, ale nie słuchałem ich. Coś innego zajmowało moje myśli. Do tego stopnia, że zacząłem się niepokoić.
-Gdzie Angie? -zapytałem w końcu.
Lu przestał gapić się na nogi Olivkii, a nawet zmarszczył brwi. Oli machnęła tylko łapką i uśmiechnęła tajemniczo.
-Trochę się spóźni. Miała problem z kiecką.
-Co się stało?
-Podpaliła ją.
Lu zagwizdał.
-Nie ma to jak ostra babka...
-Pomogłyśmy jej się uszykować -Blackie wzruszyła krótko ramionami. -Powinna niedługo przyjść.
-To zobaczymy się pod Wielką Salą -Lu wstał. -Powiedziałem Evans, że po nią pójdę.
-A my pójdziemy rozkładać sprzęt -Feliks poklepał się po udach. -Alex, pilnuj się.


Przed Wielką Salą ustawiła się ogromna kolejka, wypindrzonych par. Wszystko przez Filcha, który uznał za konieczne zmacanie każdego wchodzącego, pod pretekstem sprawdzenia, czy nie wnosi na Salę używek. Głupota. Używki już były w środku, umiejętnie porozkładane i schowane.
Jako organizatorzy mogliśmy się spokojnie przepchnąć na przód, ale osobiście wolałem jednak zaczekać, aż przylezie Angie. Wystarczająco się niepokoiłem. Baczcie obserwowałem otaczających nas ludzi, w poszukiwaniu czarnego bajzlu na łbie i wkurwu na ryju.
Evans nie wydawała się zbyt zachwycona towarzystwem Lu, a przynajmniej do czasu, gdy ten przytargał za biały, chudy kark Malfoya i jego paczkę, która usiłowała przepchnąć się przez kolejkę. Bielecki jak zwykle darł ryja, że pierdoli, nie robi, rodziny nie powiększa, to wszystko przez Malfoya, wielką stopę i wszechświat jako taki.
Zaraz jednak nadeszły demoniczne bliźniaczki i nieco rozproszyły uwagę żabojada.
-Co ten debil wyprawia? -odezwał się wkurwiony głos za moimi plecami.
Obróciłem się z zamiarem zjebania durnej pizdy, za takie haniebne spóźnienie, ale chyba pierwszy raz od dawna zabrakło mi języka w gębie.
Angie miała na sobie koronkową kieckę z falbankami i pieprzonymi kokardkami, długą do ziemi. Włosy opadały jej na nagie ramiona, w łagodnych lokach. Ani trochę nie przypominała normalnej, wiecznie wkurwionej, chodzącej bomby. Była...



Cholera, była śliczna.
-Co się tak jopisz? -fuknęła, czerwieniąc się, ni to ze złości, ni ze wstydu. -Wyglądam jak pierdolona lalka.
Uznałem, że wyprowadzenie jej z błędu nie leży w moim obowiązku, a tym bardziej naturze. Al stał obok, gapiąc się na Angie, jakby ją pierwszy raz widział, Max za to usiłował podfrunąć trochę wyżej, najwyraźniej szukając w tłumie swojego partnera.
-Może byśmy tak weszli? -zagadnęła Evans, obserwując z zawiścią, jak mija nas Potter ze swoją bandą i kilkoma rozchichotanymi pannami.
-Żabojad się zawiesił -wskazałem na Lu, który teraz gaworzył sobie z Aniką.
Laska jawnie odwracała jego uwagę, gdy Malfoy i reszta Ślizgonów przepychała się przez tłum gówniarzy, torując sobie drogę łokciami. Już miałem zareagować, gdy poczułem tak silną mroczną aurę, że niemal wcisnęło mnie w glebę. Angie stała obok jak bogini gniewu z piekielnym ogniem w oczach. Och, no tak. Ona niezbyt trawiła wyuzdaną bliźniaczkę. A teraz pałka się przegła. Postanowiłem nie interweniować, tylko cieszyć oczy.
Jednak to, co dziewczyna zrobiła, sprawiło, że i ja, i reszta szajbusów rozdziawiliśmy gęby ze zdumienia.


Aut. Jak myślicie, co oni znowu zrobili biednemu Lu? ;D

4 komentarze:

  1. Hhoho niezłe. *_*
    Hahah pewnie dostał po głowie,czy coś XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedy Lu ;c Już się o niego boję xD Czekam z niecierpliwością na dalszą część ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Lu nie trzeba się bać ;) Poradzi sobie! Ale sza! Na dniach dodam nowy wpis ;)

      Usuń