czwartek, 23 maja 2013

12. Blacki i świąteczny bal kultur


Przez następne dwa tygodnie rozwiązaliśmy multum gównianych spraw. W większości chodziło o prace domowe, eseje, czy pożyczki. Jednym słowem; gówno. Ktoś chyba pomyślał, że można nas w ciula zrobić i wykorzystać. Angie chodziła wściekła jak osa, a Luca zadowolony. Mało brakowało, a znowu by się pokłócili.
Na szczęście w końcu nadeszła ONA. ONA czyli sprawa. Napatoczyła się na początku grudnia, na jednym ze spotkań klubu pojedynków. Mcgonagall jak zwykle chodziła między uczniami, dobierając ich w pary przy pojedynkach jeden na jednego. Trafiła mi się Blackie -dziewczyna z mojej klasy, koleżanka Angie.
-Hej, Alex -skinęła mi, przyjmując pozycję bojową. -Mam sprawę.
-Jaką? -również się ustawiłem.
-Myślałam z kilkoma znajomymi nad urządzeniem Balu Świątecznego..Drętwota! -rzuciła pierwsze zaklęcie, ale sparowałem je bez problemu.
-Bal Świąteczny? -zmarszczyłem brwi.
-Tak. Taka impreza, na której będziemy mogli potańczyć.. -ledwo udało jej się osłonić, gdy rzuciłem w nią oszałamiaczem.
-Nie lubię imprez -poinformowałem łaskawie.
-Ale pomyśl, jaki to byłby hit dla twojego przemysłu bimbrowniczego -mruknęła, z niewinnym uśmiechem.
Cholera, szczwana laska.
-Expeliarmus! -zgrabnie chwyciłem jej różdżkę, nim ta upadła na podłogę. Podszedłem do niej wyciągając badyl w jej stronę. -Jutro po obiedzie, w naszym gabinecie.
Kurwa, chyba tylko ja nadal nazywam ten pokój gabinetem.
Pokój szajbusów. Mają, kurwa, wyobraźnię.


-Bal Świąteczny? -Angie uniosła brwi, ale nawet nie raczyła zerknąć na Blackie znad swojej gazetki.
-Tak -dziewczyna pogłaskała kota, który siedział jej na kolanach. Al przycupnął nieco dalej, wymieniając z futrzakiem powłóczyste spojrzenia. -Wymyśliłam sobie, że ludzie dobraliby się w tematyczne pary. No, wiecie; ubrani na zielono, obcokrajowcy...
-Nieźle -Angie gładko przeszła z trybu ignorowania w  tryb ciekawski. -Al, idziemy razem.
A, nie, to był tryb rozkazujący, w pełnej krasie.
-C-co?! -Albion zakrztusił się z wrażenia. -Dlaczego?!
-Będziemy angielską parą -rzuciła dziewczyna niedbale, wracając do pisemka.
-A nie możesz z kimś innym?! -akt ostatniej nadziei plus mina typu "a niech to kule biją! Czemu znowu ja?!". Prawie się udało.
-Ty jesteś z Anglii, chłopaki nie.
Chwila wnikliwej kontemplacji, aż w końcu dojście do konstruktywnych wniosków.
-Cholera -jęknął cicho.
-Ja pójdę z moim nowym face... -zaczął Max, ale natychmiast wsadziłem mu pięść pod brodę. 
-Oszczędź mi szczegółów -burknąłem groźnie.
Max jako jedyny niezbyt się przejmuje, gdy mu grożę. Jest chyba po prostu zbyt głupi, by móc porozumiewać się w sposób ogólnie funkcjonalny.
-Ale on jest słodki!!!!!!
-Jak się, kurwa, nie zamkniesz to cię zaknebluję, i doprowadzę do takiego stanu, że od dziś będziesz wydalać fekalia przez nos -kolejna próba. Tym razem bardziej obrazowo, może ponimat.
-To ja chyba pójdę z tobą, mon ami? -Luca zerknął na Blacki z lekkim, leniwym uśmiechem.
Zmarszczyłem brwi i obróciłem się na pięcie, spoglądając na dziewczynę.
-Nie znalazłaś jeszcze partnera?
Wzruszyła ramionami.
-Nie bardzo. Nie byłam pewna, czy aby na pewno dojdzie do balu, nie mówiąc już o szukaniu partnera czy sukienki.
-Świetnie. To idziesz ze mną -wzruszyłem ramionami. -Znajdź sobie białą kieckę.
Luca popisał się odwagą i rzucił we mnie poduszką.
-Ja byłem pierwszy!
-Ssij pałę.
-Kurwa -opadł na poduchy, rozrzucone po wyrku.
-A tobie co? -Angie trąciła go butem. -Zachowujesz się jak gumochłon z okresem.
-Nie mam z kim iść -żabojad przyjął minę biedaka. -Jak zwykle...
-Jassssne -dziewczyna wywróciła oczami. -Nie będziesz mógł się odgonić od namolnych fanek -mruknęła proroczo, po czym wróciła do czytania gazetki.

Następny tydzień spędziliśmy na konkretnym planowaniu i rozgłaszaniu informacji o imprezie. Każdy rzucił plotkę w swoim domu, a Ślizgoni pozostali w słodkiej niewiedzy. Kilka osób, w tym Olivka, Potter z chłopakami, Molly, Lilly i słodka-parka-Longbottom, przyleźli z chęcią pomocy. Zaskakujące, że im więcej osób właziło do gabinetu, tym większy się wydawał. Podzieliliśmy się na zespoły -jedni zajmowali się plakatami, drudzy robili dekoracje, trzeci, czyli ja, łazili do dziadzia wypraszając pozwolenie.
Dziadzia zgodził się zaskakująco chętnie, uraczywszy mnie przy tym historią o złotych nocnikach, które znalazł w jakiejś Bogu ducha winnej klasie. Jak dla mnie to za dużo ćpa, powinien raczej zmienić dostawcę, mogę mu nawet podsunąć kilku miłych i szczodrych.
-Nieźle -pochwaliłem Blacki, gdy ta ozdabiała brzegi ulotek gałązkami suszonego rozmarynu. Siedzieliśmy akurat całą kompanią w gabinecie i robiliśmy ostatnie przymiarki.
Max nagle podskoczył i machnął dziko rękami, by przyciągnąć wzrok Ala. Mało tym nie rozwalił mu nosa, ale cel osiągnął. Zignorowałem ich.
-Dzięki -dziewczyna odgarnęła włosy za ucho. -Pomyślałam, że coś takiego będzie przyciągać wzrok.
-Mamy problem, aniołeczki -Angie wcisnęła się pomiędzy nas. -Imprezę robimy zaraz przed przerwą świąteczną, nie?
-Ano...
-To za dwa tygodnie, nie?
-No, tak...
-Zamówiłaś już kapelę, nie?
Blackie zbladła gwałtownie.
-Ale chyba jeszcze da radę..?
-Mamy kapelę -wyciągnąłem z kieszeni płaski kamień. -To próbka.
Położyłem emiter na stoliku i stuknąłem w niego różdżką.
-Zamknąć japy! -ryknąłem w stronę Pottera i Blacka, którzy usiłowali przyciągnąć uwagę Evans, obwieszając się łańcuchami z kwiatów. -Debile...
Kamień rozjarzył się na ciemno fioletowo, a wtedy z jego wnętrza zaczęły płynąć pierwsze dźwięki. Łagodne intro na gitarze, potem ostrzej, gniewne bębny i łagodny męski głos. Ludzie w gabinecie umilkli, wsłuchując się z ciekawością. Przez chwile ich nie poganiałem.
Chwilę.
-Kurwa, ryżu wam na zachętę rzucić?! -ryknąłem, gdy tylko piosenka się skończyła. -Do pracy, kurwa!
-Nieźli są -Angie kiwała chwilę głową. -No wiesz, może to i nie Mugolaki, czy Podrygujące Kociołki, ale są nieźli.
-Skąd ich wytrzasnąłeś? -Blackie dotknęła kamienia, unosząc brwi.
-To kapela mojego brata* -wzruszyłem krótko ramionami. -Nazywają się Dziennikiem z Podróży. Zgodzili się zagrać na balu.
-Dzięki -białowłosa uśmiechnęła się do mnie, rozpromieniona. -Jesteś niesamowity!
Max po raz wtóry podskoczył, machnął łapami tak gwałtownie, że rozciął sobie kciuk nożyczkami. Al omal nie spadł przy tym z krzesła, a potem podskoczył do młodego, gotów go ratować, przed wykrwawieniem się na cenne ulotki.

Jebnąłem pięścią w stół, aż wszyscy podskoczyli. Chwilę zaciskałem zęby, piorunując młodych gniewnym spojrzeniem i modląc się w duchu, by nie jęknąć z bólu, bo przyjebałem w emiter. W końcu ukradkiem odetchnąłem głęboko i ryknąłem.
-ZAPRZESTAŃCIE TYCH DZIAŁAŃ I ODDAJCIE PRINCE POLLO!!
Kurwa.
Nie to miało być. Poczerwieniałem z gniewu, gdy Pottter ze swoimi chłoptasiami ryknęli śmiechem. Odwróciłem się błyskawicznie.
-Avada Kedavra!
Klątwa minęła Pottera o cal, wbijając się w mur na jakieś dziesięć centymetrów. James chwilę stał, wgapiając się we mnie dzikim wzrokiem, jakbym co najmniej przespał się z jego matką.
-Pojebało cię?! -ryknęła Evans, także stojąc jak wmurowana w podlogę.
Potter natychmiast roztrzepał sobie włosy.
-Jesteś psychopatą -Black wyciągnął różdżkę, wściekły. Peter i Remus zrobili to samo, choć ten ostatni z małym wahaniem.
-Tak, tak -Angie odrzuciła włosy do tyłu i ziewnęła. -Zbyt spostrzegawczy to ty nie jesteś, piesku -mruknęła kąśliwie. -Jest psychopatą już piąty rok. Idzie się przyzwyczaić.
-O mało mnie nie zabił! -Potter wskazał na dziurę w ścianie.
-Dupa tam -schowałem różdżkę, nie przejmując się, że tamci dyszą na mnie wściekle. -Jakbym chciał cię zabić, to bym zabił.
Gówno, po prostu nie trafiłem. Ale nikt nie musi wiedzieć, nie?
Obróciłem się gniewnie do Maxa i Ala. Ten pierwszy nucił sobie coś pod nosem, drugi drżał z przerażenia.
-Co to, kurwa, za niewerbalny, w pizdę jebany, sposób komunikowania o którym nie wiem, a chciałbym?!
-Nic nie wiem!!! -Al rzucił spanikowane spojrzenie na Maxa. Odchrząknął. -Znaczy się... ja zupełnie nie wiem o czym mówisz...
-MAX!!! -ryknąłem, bo gówniarz już zaczął podrygiwać do nuconej przez siebie melodii.
Wyprostował się, stając na baczność.
-Obecny, niepokalany! -poinformował zebranych radośnie.
Ścisnąłem sobie skronie boleśnie. Takich faktów wolałem sobie oszczędzić.
-Ja pierdolę, bawcie się sami. Ale jak jeszcze....
-CHRRRRRRR....
KURWA.
Czy ich już, do jasnej cholery, pojebało całkowicie?! Żeby mi przerywać, gdy komuś grożę?! Nawet Black i Potter stali grzecznie w kącie, czekając jak skończę! Obróciłem się spokojnie w stronę niedyskretnego pochrapywać i zgromiłem wzrokiem winowajcę. Niezbyt się przejął, dalej pochrapując i śliniąc się na poduszkę.
-Angie, mogłabyś? -uniosłem brwi.
Dziewczyna wyraźnie się ucieszyła, po czym podeszła do chłopaka i czule przyjebała mu z podkutej szpilki. Lu podskoczył, a potem zwalił się na ziemię, wprost pod moje stopy. Angie przystanęła z drugiej jego strony, uśmiechając się słodko.
-Zapakować resztki dla psa? -uniosła brwi, zerkając na mnie.
-Jak tylko skończę -przydusiłem jęczącego drania do podłogi, wciskając mu but pomiędzy łopatki. -Lu, moja droga pizdeczko, znamy się już taką kupę czasu, nie? Czy ty, kurwa, nie wiesz, że jak ja mówię to trzeba trzymać mordę w cipie i się nie komunikować w żaden werbalny, BĄDŹ NIE, sposób?
-Quel est le problème? -żabojad uraczył mnie swoim językiem miłości.
Do pierwszego buta dołączył drugi, tak że teraz stałem na kretynie.
-Samobójca -Angie pokręciła głową. -Ale odważny.
Lu miauknął coś cicho, niemal płaczliwe.
-Starczy -Lupin złapał mnie za ramię. -Daj mu już spokój, co?
-Zamij się swoimi kumplami, samarytaninie -burknąlem tylko.
-A ty zjedz snikersa, bo strasznie gwiazdorzysz -tym razem mnie lekko popchnął. -Zostaw go, psychopato.
Wywróciłem oczami, ale zeskoczyłem na podłogę. Normalnie, złamałbym mu szczękę, ale Lupin jest jedną z niewielu osób, które mi jeszcze nigdy nie podpadły, więc...
Więc wyjąłem ze skrytki wódkę i pomogłem Remusowi podciągnąć żabojada z powrotem na wyrko. Wcisnąłem mu w dłoń kielonek.
-Masz szczęście...
Lu skinął Remusowi wdzięcznie głową i wychylił napitek jednym haustem. Ludzie wrócili do pracy, tylko ja i Angie usiedliśmy po obu stronach francuza, z zamiarem dogłębnego przesłuchania. Nalałem jeszcze.
-Co jest? -Angie podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je ramionami.
Lu pochłonął kolejną porcję alkoholu i jęknął płaczliwie.
-Jemioła.
Wymieniliśmy z wampirzycą zaskoczone spojrzenia.
-Co?
-Hagrid porozwieszał jemiołę! A one nie dają mi spokoju! Są wszędzie!!!!
Musieliśmy go przytrzymać, żeby nie rzucił się do ucieczki.
-Kto ci nie daje spokoju?!
-KOBIETY -spojrzał na mnie dziko.
Potem obrócił się do Angie, zmierzył ją od stóp do głów, chlupnął sobie jeszcze i przesunął bliżej mnie. Angie uniosła brwi. Jak dla mnie miała trochę zbyt niewinną minę.
-Przecież ty lubisz kobiety -przypomniałem mu.
-Ale nie w takich ilościach!
-W porządku? -podeszła do nas Blackie, zerkając na Lukę zmartwiona.
Chłopak wygiął usta w podkówkę, patrząc na nią żałosnym wzrokiem pobitego zwierzaczka.
-Dlaczego nie poszłaś na bal ze mną?
Przyjebaliśmy mu równocześnie. Tyle, że ja ograniczyłem się do trzepnięcia po łbie. Angie za to się nie patyczkowała, tylko wbiła mu stopę w przyrodzenie, po czym wstała i odeszła do Evans i Molly. Lu jęknął i zwalił się z wyrka.
-Co ja znowu..? Merde!
-Czy ona aby..? -Blackie zerknęła na mnie z zaskoczeniem.
Skinąłem krótko głową, a potem przyłożyłem palec do ust. O niektórych rzeczach się nie mówi.
-To może zaproś którąś w końcu? -znowu pomogłem francuzowi unieść się na wyrko.
-Ale kogo?!
Rozejrzałem się po pokoju, zastanawiając.
-Molly! -skinąłem na dziewczynę. -Z kim idziesz na bal?
Ruda zapłoniła się gwałtownie.
-Z Arturem...
Crap.
Nagle ją dostrzegłem.
-Evans!
Potter podskoczył, jak rażony piorunem.
-Na pewno nie z tobą!!
-Spierdalaj! -ryknęliśmy równocześnie z Lilly.
Dziewczyna obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem.
-Na pewno nie z tobą -burknęła.
-Bym w życiu nie śmiał cię zaprosić -powstrzymałem się od złośliwości. Skinąłem na Lukę. -Frajer potrzebuje towarzystwa do francuskiej pary.
Angie założyła ręce na piersi. Lu obrócił się do Lilly, mierząc ją okiem pijanego znawcy.
-Eeeeeeeej! -mruknął, prostując się. -Masz pięęęęęękne włoooosy! I taką... taką jasną cerę! Pięknie by ci było w bereeeeecie!
Ruda zmarszczyła brwi, ale jej gniewna mina była kiepską przykrywką.
-Evans, ty chyba nie..? -Potter wyglądał na załamanego. Nawet włosy mu oklapły.
-Powiedziałam, spierdalaj, Potter -nawet na niego nie spojrzała. -Masz przyleźć trzeźwy, żabojadzie!
Lu zasalutował jej krzywo, a potem walnął się na łóżko, dalej pochrapując. Potter stał z żałosną miną dłuższą chwilę. Lupin w końcu ulitował się nad nim i przeczesał mu włosy dłonią, żeby sterczały na wszystkie strony. Przy okazji rzucił mi karcące, ale i rozbawione spojrzenie.
-Dobra, chyba skończyłam -Blackie odchrząknęła, ciągnąc mnie lekko za rękaw. -Pomożesz mi porozkładać ulotki?
Skinąłem głową. Następne godziny spędziliśmy na krążeniu po zamku.

Aut. I tyle na razie. Sam bal zostanie opisany niedługo (czyli jak się zbierzemy i napiszemy). Jesteście ciekawi? Ja tak ^^
* Alex jest sierotą, ale wychowuje się u starszego mężczyzny -tzw. Ozza, którego nazywa bratem. Są ze sobą bardzo mocno związani. Ozz jest główną postacią mojej siostry bliźniaczki, więc wiadomo...

2 komentarze: