poniedziałek, 27 maja 2013

14. Bal, część pierwsza (Alex)

Aut. Rafael Bielecki, takoż Anika i Sita Darckmond są bohaterami bloga http://rafael-bielecki-yaoi.blog.onet.pl/ i całkowitym wymysłem autorki tego bloga, która (wspaniałomyślnie) dała nam pozwolenie na dołączenie ich do naszej historii. Myślę, że Szlachetny Romek nie raz pojawi się w naszej historii, a przynajmniej mam taką nadzieję. Zapraszam was wszystkich do lektury bloga Anix -40 wpisów, ale, do cholery, warto. Tutaj macie fanpage bloga na fejsie: https://www.facebook.com/rafael.bielecki.
Jeszcze raz zachęcam do przeczytania. Obiecuję, że Rafael przypadnie wam do gustu ;)

Bal nadszedł dosłownie na dniach. Byliśmy tak zajęci przygotowywaniem wszystkiego, że garniak zdobyłem dosłownie na ostatnią chwilę. Na szczęście póki co wszystko szło dość dobrze. Pomijając kilka wybryków Blacka i paczki, którzy za cel honoru ustawili sobie, że mnie dorwą i powieszą na szczycie choinki, w formie aniołka. Angie i Lu zaproponowali nawet, że będą za mną łazić w formie ochrony, ale sami bardziej mnie irytowali niż Huncwoci.
W końcu jednak założyłem cholerny, biały garniak i zlazłem na dół, aż pod jebutne drzwi by oficjalnie powitać i ugościć brata w szkole. Na brata leję tęczą z góry, ale grunt, że ma przyjechać cały zespół. Czyli także...
ŁUP!
Zwaliłem się na ziemię, jak długi (czyli niezbyt), a na mnie wylądował jakiś dupek, najwyraźniej z zapatrywaniami samobójczymi. Przed oczami miałem pokaz "Gwiazdy tańczą na lodzie", a owo COŚ gramoliło się ze mnie, wbijając łokcie w miejsca, w które łokcie zupełnie nie pasują. W końcu rozwarłem oczęta z rządzą mordu i dostrzegłem na sobie...
-Malfoy?!
-POTTER!!!!
Wróóóóóóóóóóć!
Jeszcze raz zerknąłem, on także. Chwila kontemplacji, potem konstruktywne wnioski.
-A, to ty -Bielecki odetchnął z wyraźną ulgą.
Spierdoliłem go z siebie, wyciągając różdżkę za pazuchy. Gościu wrzasnął, majtnął się, znowu zaliczył ptaka, a w końcu zaczął machać łapami z taką prędkością, że niemal unosił się nad ziemią.
-To nie ja! Wcale nie ja! Śniło ci się tylko!!! Nie chcę iść spać z rybkami! Wcale nie lubię rybek! I one pewnie nie lubią mnie! Jeśli mnie utopisz to przyczynisz się do wzrostu iloczynu samobójstw wśród stworzeń płetwowych!!
Zmarszczyłem brwi.
-Iloczynu?
-Iloczynu, ilorazu, matematyka też mnie nie lubi! -miauknął głośniej. -Moje życie ssie..
-Tak, tak, idź popłacz temu przylizanemu dupkowi -machnąłem różdżką, żeby pozbyć się brudu z garniaka.
Bielecki jopił się na mnie chwilę. Potem zerknął na swój garniak, równie biały i równie brudny. Znowu wjopił się we mnie.
-Ty, Olek, a znasz to powiedzenie? Polak z Polakiem, dwa bratanki...
Nie dokończył, bo w jednej chwili uniósł się dwa metry nad glebę i zaległ tam, machając łapami i wydzierając się w cholerę. Usiłowałem wrzasnąć, żeby nie nazywał mnie Olkiem, ale ni chuja nie mogłem gnoja przekrzyczeń. Wrzeszczeliśmy wiec tak obaj, póki nad moim uchem nie śmignęło zaklęcie.
Obróciłem się gwałtownie i wycelowałem w przeciwnika, przy okazji upuszczając Szlachetnego Remka na podłogę. Wywróciłem oczami. No, kurwa. Skóra, fura i komóra, czyli moja ulubiona, główna zdzira Hogwartu, we własnej, roznegliżowanej osobie.
-Dawno ci nikt manta nie spuszczał, białasku?! -syknęła, wypinając biust.
-Spierdalaj straszyć gdzie indziej -mruknąłem tylko i traciłem Bieleckiego butem. -I zabierz to ścierwo, mnie tam nie potrzebne.
-Chuj ci w dupę, Regardens. Jeszcze się rozliczymy za to -Anika zmróżyła oczka, wściekła jak osa. -Masz szczęście, że mi się spieszy..
-Tak, tak, teraz won. Idź czyścić kible z Blackiem.
-Zaraz tobie coś wyczyszczę!!
-Dzięki, już jedną szmatę mam.
-Jezusiu... -zajęczał Bielecki u moich stóp, a wtedy rozpętało się piekło.
Zaklęcia nadleciały z dwu stron jednocześnie. Jedno odbiłem, drugie musiałem minąć i omal się nie wykopyrtnąłem. Zdążyłem zobaczyć tylko wściekłego Lucjusza Malfoya, stojącego po drugiej stronie korytarza, po czym dałem nura za jedną z belek, podtrzymujących sufit. Zaklęcia trafiły w tynk, wzniecając tumany białego, duszącego dymu. Wstrzymałem oddech.
A niech to kurrrrrrwa! Już bym wolał się napatoczyć na śmierciożerców, niż na tą psychiczną dwójkę jednocześnie. Ani tego zabić, ani kurwa okaleczyć, bo zaraz poleci na skargę.
Wychyliłem się, posyłając w stronę Malfoya czerwony promień i odbijając zaklęcie Aniki, niemal w tym samym czasie. Przyjebali z taką siłą, że ogromna choinka stojąca w kącie zakołysała się niebezpiecznie i runęła.
Uprzejmie ogłaszamy, że pechowcem roku został Pan Rafael Bielecki, któremu, jego własny przylizany chłopak, spierdolił trzy metrową choinkę na ryj. Brawo!
W jednej chwili wydarzyły się trzy rzeczy: rzuciłem windgardium leviosa na iglaka, Ktoś ryknął "Aquamenti!", a dwa promienie pędzące w moją stronę wbiły się w niewidzialną barierę ochronną. Przez chwilę wszystko spowijał pył, słychać było krzyki i szarpaninę.
W końcu dostrzegłem pobojowisko. Bielecki leżał na ziemi wgapiając się w lewitującą nad nim choinkę i imponująco klnąc pod nosem. Anika i Lucjusz stali cudownie mokrzy kilka metrów dalej, z tak wykrzywionymi ryjami, że aż miło. Na schodach nad nimi, z wyciągniętą różdżką, sterczał mój osobisty brachol -krótkie, białe włosy, szerokie barki, ramiona pokryte tatuażami tak, że ledwo było widać skórę i znudzony wyraz ryja. Obok, z również wyciągniętą różdżką, stała złotowłosa piękność -długie, kręcone kłaki, związane w warkocz, kilka kolczyków i morda iście babska.
Ale najlepsze stało jakieś dwadzieścia centymetrów naskórka ode mnie, spokojne, opanowane, ciemnowłose. Skrzywiłem się i machnąłem różdżką, odstawiając choinkę na miejsce.
-Poradziłbym sobie sam.
-Zawsze podziwiałem twój sposób zdobywania przyjaciół -Feliks wzruszył ramionami.
-Morda, braciszku.
Malfoy zgrzytał zębami z taką namiętnością, że chyba wszystkie kły sobie spiłował.
-No, kurwa, naprawdę? -wywróciłem oczami. -Chcesz się bić na przydupasów, Lucusiu?
Poklepałem ciągle spokojnego Skazę po ramieniu.
-Wydaje mi się, że mój ma jednak trochę więcej funkcji...
Zerknąłem na Bieleckiego, który gramolił się z podłogi, coraz bardziej powiększając zasób swojego słownictwa. Malfoy też na niego zerknął, skrzywił się jeszcze lepiej, po czym schował różdżkę.
-Jeszcze cię dorwę -syknął w moją stronę, po czym wydarł się na cały korytarz.
-Bielecki, kurwa! Jak ty wyglądasz, troglodyto pieprzony?!
I dalej w ten deseń. Anika stała trochę dłużej, chyba usiłując zabić mnie wzrokiem. Nie udało się, więc ostatecznie majtnęła mokrymi włosami, postraszyła rozmytym makijażem i spierdoliła za Lucjanem.
-Tęskniłem za tym miejscem -złotowłosy Słowik odetchnął głęboko i zakrztusił się, bo w powietrzu wciąż pełno było kurzu.

-Za naszych czasów uczniowie nie mieli gabinetów -marudził Felek, gdy wpuszczałem ich do pokoju szajbusów.
W środku siedzieli już Luca, Al i Max, ten ostatni ze skrzydełkami na plecach. Zerknęli na nas z umiarkowanym zainteresowaniem. Al miał twarz barwy dojrzałego kiwi.
-To mój brat, Feliks i jego zespół. Skaza, Słowik, Raphael i Madame -tu wskazałem na dwójkę zamykającą pochód. Jedyna kobieta w zespole uśmiechnęła się i pomachała. Reszta zadowoliła się skinięciem głową.
Krótko przedstawiłem szajbusów i klapnąłem na fotel, relacjonując chłopakom przebieg spotkania naszego ulubionego Lucjanka z moim braciszkiem.
-Trzeba było spierdolić mu tę choinkę na ryj -Lu machnął tylko łapą.
-Daj spokój -skrzywiłem się tylko. -Bielecki oscyluje gdzieś na poziomie gumochłona. Znęcanie nad nim jest poniżej mojej godności.
Zdążyliśmy opróżnić butelkę czy dwie nim nadeszła Olivia, a chwilę potem Blackie. Młoda miała karminową kieckę, tak dopasowaną, że Lu cały na baczność stanął. Kto by pomyślał, że drugoklasistka a taaaaakie nogi. Blackie jednak nie ustępowała jej wcale urodą, choć była ubrana dużo skromniej -jej jasne włosy luźno opadały na odkryte ramiona. Miała na sobie prostą, białą kieckę, zwiewną niczym jaka firanka.
Zrobiłem jej miejsce obok siebie, podając piwo. Słowik i Madame trochę porozczulali się nad kreacjami, ale nie słuchałem ich. Coś innego zajmowało moje myśli. Do tego stopnia, że zacząłem się niepokoić.
-Gdzie Angie? -zapytałem w końcu.
Lu przestał gapić się na nogi Olivkii, a nawet zmarszczył brwi. Oli machnęła tylko łapką i uśmiechnęła tajemniczo.
-Trochę się spóźni. Miała problem z kiecką.
-Co się stało?
-Podpaliła ją.
Lu zagwizdał.
-Nie ma to jak ostra babka...
-Pomogłyśmy jej się uszykować -Blackie wzruszyła krótko ramionami. -Powinna niedługo przyjść.
-To zobaczymy się pod Wielką Salą -Lu wstał. -Powiedziałem Evans, że po nią pójdę.
-A my pójdziemy rozkładać sprzęt -Feliks poklepał się po udach. -Alex, pilnuj się.


Przed Wielką Salą ustawiła się ogromna kolejka, wypindrzonych par. Wszystko przez Filcha, który uznał za konieczne zmacanie każdego wchodzącego, pod pretekstem sprawdzenia, czy nie wnosi na Salę używek. Głupota. Używki już były w środku, umiejętnie porozkładane i schowane.
Jako organizatorzy mogliśmy się spokojnie przepchnąć na przód, ale osobiście wolałem jednak zaczekać, aż przylezie Angie. Wystarczająco się niepokoiłem. Baczcie obserwowałem otaczających nas ludzi, w poszukiwaniu czarnego bajzlu na łbie i wkurwu na ryju.
Evans nie wydawała się zbyt zachwycona towarzystwem Lu, a przynajmniej do czasu, gdy ten przytargał za biały, chudy kark Malfoya i jego paczkę, która usiłowała przepchnąć się przez kolejkę. Bielecki jak zwykle darł ryja, że pierdoli, nie robi, rodziny nie powiększa, to wszystko przez Malfoya, wielką stopę i wszechświat jako taki.
Zaraz jednak nadeszły demoniczne bliźniaczki i nieco rozproszyły uwagę żabojada.
-Co ten debil wyprawia? -odezwał się wkurwiony głos za moimi plecami.
Obróciłem się z zamiarem zjebania durnej pizdy, za takie haniebne spóźnienie, ale chyba pierwszy raz od dawna zabrakło mi języka w gębie.
Angie miała na sobie koronkową kieckę z falbankami i pieprzonymi kokardkami, długą do ziemi. Włosy opadały jej na nagie ramiona, w łagodnych lokach. Ani trochę nie przypominała normalnej, wiecznie wkurwionej, chodzącej bomby. Była...



Cholera, była śliczna.
-Co się tak jopisz? -fuknęła, czerwieniąc się, ni to ze złości, ni ze wstydu. -Wyglądam jak pierdolona lalka.
Uznałem, że wyprowadzenie jej z błędu nie leży w moim obowiązku, a tym bardziej naturze. Al stał obok, gapiąc się na Angie, jakby ją pierwszy raz widział, Max za to usiłował podfrunąć trochę wyżej, najwyraźniej szukając w tłumie swojego partnera.
-Może byśmy tak weszli? -zagadnęła Evans, obserwując z zawiścią, jak mija nas Potter ze swoją bandą i kilkoma rozchichotanymi pannami.
-Żabojad się zawiesił -wskazałem na Lu, który teraz gaworzył sobie z Aniką.
Laska jawnie odwracała jego uwagę, gdy Malfoy i reszta Ślizgonów przepychała się przez tłum gówniarzy, torując sobie drogę łokciami. Już miałem zareagować, gdy poczułem tak silną mroczną aurę, że niemal wcisnęło mnie w glebę. Angie stała obok jak bogini gniewu z piekielnym ogniem w oczach. Och, no tak. Ona niezbyt trawiła wyuzdaną bliźniaczkę. A teraz pałka się przegła. Postanowiłem nie interweniować, tylko cieszyć oczy.
Jednak to, co dziewczyna zrobiła, sprawiło, że i ja, i reszta szajbusów rozdziawiliśmy gęby ze zdumienia.


Aut. Jak myślicie, co oni znowu zrobili biednemu Lu? ;D

sobota, 25 maja 2013

13. T jak kurwa, uciekaj żabojadzie bo ci pizdo zrobię z dupy jesień średniowiecza!!!!!!! (Luca/biedaczek)

„Luka
Jak się miewasz? Mam nadzieję że uczysz się pilnie i nie sprawiasz problemów. Nigdy ich jakoś nie sprawiałeś więc pewnie martwić się nie mam o co. U nasz wszystko w porządku. Masz pozdrowienia od mamy, mówi że jak tylko będziesz mógł masz do niej napisać. Pyta czy zdobyłeś jakichś nowych przyjaciół. Znając Ciebie masz ich wielu z czego większość zapewne płci żeńskiej. Powinienem napisać wcześniej, ale dobrze wiesz jak to jest w mojej pracy. Nie ma nawet czasu by zagrać w szachy a co dopiero napisać list. Nigdy do tego talentu nie miałem, ale nie o tym chciałem. O patrz! Nawet mi się zrymowało. Wracając jednak do głównego tematu tego listu, to proszę, nie denerwuj się, ale nie byłem w stanie jej zatrzymać. A mówiąc jej mam na myśli oczywiście Twoją młodszą siostrę Antoinette. Jak tylko dowiedziała się że jest możliwość weekendowej wymiany studenckiej między Beauxbatons a Hogwartem od razu się zgłosiła. Na nieszczęście dla Ciebie udało jej się, wiec w piątek powinna zawitać u Ciebie w szkole. List dojdzie do Ciebie najpóźniej we wtorek więc masz cztery dni by oswoić się z tą myślą, bądź by wymyślić sposób ucieczki. Jako wasz ojciec raczej nie powinienem tak pisać, ale znam swoją córkę. 
Życzę Ci powodzenia… 
Pozdrawiam
Tata”




Czytałem list już po raz czwarty czując jak z twarzy odpływa mi cała krew a dłonie zaczynają drżeć jak w febrze. Nie, nie, kurwa nie. Dlaczego? Why? Kurwa! Why? Co ja takiego zrobiłem by sobie na to zasłużyć? Przecież grzeczny nawet byłem… słuchałem się profesorów..no od czasu do czasu ale zawsze… odrabiałem prace domowe..tylko te z zielarstwa, eliksirów i transmutacji… ale to zawsze coś nie? Jęknąłem żałośnie mając ochotę zakończyć swój żywot przy pomocy pineski i odrobiny szczęścia gdy nagle poczułem jak ktoś wyrywa mi kartkę z dłoni. Widząc że Max szybko przesuwa wzrokiem po tekście jedynie wydobyłem z siebie kolejny żałosny dźwięk.
-Słuchajcie!!! Młodsza siostra Luki przyjeżdża!!!-
Max wydarł się na całe pomieszczenie machając listem niczym cholernym masztem. Tak drzyj ryja jeszcze cię na Alasce nie słyszeli. Tak, tak drwijcie z mojego nieszczęścia!
-Luka ma siostrę?-
Angie spojrzała na mnie odrywając na chwilę wzrok od swoich paznokci które z namiętnością pokrywała czarniejszym niż czarny mhrocznym lakierem. Gdyby tak spojrzała na mnie a nie na te pazury to może by mi się trochę humor poprawił a tak to co? Dupsko!!! Choć dupsko ma niezłe. Ale wróć! Nie pora teraz na to. 
-Będzie tutaj w piątek!-
Max podał list Angie która marszcząc nieco brwi przeczytała go podając zaraz Alex’owi i Albionowi. Cholera a prywatność to co do jasnej ciasnej! Jeszcze dziadziowi powinni go pokazać to by mur warowny zbudował by nas chronić przed tym cholernym tajfunem co niedługo nas nawiedzi.
-Dzisiaj jest piątek…-
Alex rzucił list na podłogę nie patrząc na nic jak to on. No ze swoim wzrostem to i tak za wielkich horyzontów nie ma. Kurwa, dobrze że nie potrafi czytać w myślach. Ale czekaj… Stanąłem zaraz na baczność czując jak całe życie przelatuje mi przed oczyma.
-Ja… jak to dzisiaj?-
Wyjęczałem, musiałem wyglądać okropnie bo spojrzenia wszystkich zatrzymały się na mnie jak na eksponacie z muzeum. O tak a tutaj panie panowie, mamy niezwykły okaz francuskiego debila który zamiast czytać pocztę regularnie czyta jak mu się podoba i teraz jest po dupę w szambie. Merde!!!
-Mu..musimy uciekać! Chronić się! Bronić..coś wymyślić-
Krzyknąłem łapiąc za przedmiot który miałem najbliżej by w razie czego odpierać ataki. Zamachałem tym czymś już obmyślając plan ucieczki, gdy usłyszałem śmiech. No co kurwa no?
-Luka..to jest ogórek..-
Al uśmiechając się (panie, panowie cud się stał! Al. Uśmiecha się do czegoś co nie jest futrzaste i nie ma ogona! Zanotować proszę! To się może nie powtórzyć!) patrzał na moją potencjalną broń. Też na nią spojrzałem po czym rzuciłem nią o podłogę. Kto do kurwy nędzy nosi ze sobą ogórki? Kto do cholery? Niech wstanie i przeprosi za zmarnowanie mi życia. Już miałem zapytać się reszty szajbusów kto jest winny tego warzywnego sabotażu gdy drzwi się otworzyły. Chciałem zanurkować w poduszki, zlać się z tłem, zniknąć, ale że zobaczyłem durną czapkę dyrektora odetchnąłem z ulgą. Na razie żyje. 
-Ooo..widzisz i znalazła się zguba..-
Co? Jaka zguba? I do kogo on do cholery ….nie! Widząc stojąca obok niego zgubę, ale ludzkości zrobiło mi się słabo. Metr sześćdziesiąt czystej demolki ukrytej w niebieskookiej dziewczynie o blond włosach które zawsze miała upięte w dwa kucyki. Pod tą osłoną słodkiej dziewczynki kryło się zło wcielone. I nie żartowałem tutaj. Przełknąłem zaległą mi w ustach ślinę a widząc że dyro wietrząc co się święci wycofał się cicho wbiłem wzrok w Antoinette starając się być przeźroczysty. 
-Luuuuuuuuuukaaaaaaa!-
I się zaczęło. Przeskoczyła chyba przez cały pokój obejmując mnie ciasno w pasie a słowa które wypowiadała miały prędkość strzałów z karabinu maszynowego.
-Wiedziałam że mi się uda. Jak tylko się dowiedziałam ze mogę cię odwiedzić to zaraz złożyłam podanie, ale wiesz łatwo nie było. Ta durna Michelle wiesz która ta z drugiego roku powiedziała że nie, że nie dam rady. Ale patrz jestem… o to twoi przyjaciele? Zawsze miałeś dużo przyjaciół. Pamiętasz jak pojechaliśmy rok temu na Sycylię? Tam też od razu zaprzyjaźniłeś się ze wszystkimi. Ja od zawsze każdemu mówiłam że ty to w życiu do czegoś dojdziesz. Ale mówili że nie, bo za leniwy jesteś. Ale gdybyś tak leniwy jak mówią to papa nie chciałby byś przejął po nim szpital prawda? A jak mnie uczyłeś wtedy z eliksirów to piątkę dostałam! Ja mówiłam w szkole dziewczyną że mój braciszek to mądry jest i przystojny i w ogóle super ale one mówiły że kłamię. To im pokazałam twoje zdjęcie i wtedy każda chciała cię poznać, ale ja mówiłam że nie, bo ty jesteś moim braciszkiem a nie ich. A Yvonne to się nawet na mnie pogniewała. Głupia nie…ale..-
Zatkałem jej szybko usta czując że przez nadmiar informacji mój mózg zaczyna parować. A to był dopiero początek. Przede mną cały długi weekend. Młoda zamilkła po czym wbiła we mnie spojrzenie które normalny człowiek wziął by za przyjazne, ale ja wiedziałem że to pozory. Powoli, uważając by nie nacisnąć przycisku „start” który włączył by z powrotem te jej trajkotanie zabrałem dłoń z jej ust. Spojrzałem na resztę szajbusów. Albion wyglądał jakby miał za chwilę wpaść pod stół a kolor jego twarzy wahał się między zielenią a czerwienią..czasami nawet było widać fiolet. Alex zlał wszystko oglądając własne dłonie, Max wbijał wzrok w młodą nic nie mówiąc a Angie otworzyła usta niedowierzając. No tak, ja to się cholera nasłuchałem tego jej gadania w trybie ponaddźwiękowym, ale dla reszty to musiał być szok. Pewnie nic nie dało się kurna zrozumieć. Westchnąłem mając ochotę zamienić się miejscami z ..czymkolwiek.
-To jest moja młodsza siostra Antoinette..-
Powiedziałem wymuszenie pokazując na blond włosej, żeńskiej o wiele niższej, wyglądające jak kopia mnie coś co wgapiało się w nich z wyrazem totalnego uwielbienia.
-A to są Max, Angie, Albion i Alex…-
Pokazałem jej każdą osobę po kolei, ale gdy doszedłem do białowłosego młoda nagle wyrwała się z mojego uścisku i nim zdarzyłem zareagować pochyliła się nad siedzącym na poduszce Alex’em oglądając go z każdej strony.
-Malutki..-
Nie..kurwa..nie. Błagam powiedźcie mi że to jakiś sen, koszmar, cokolwiek. Ona nie powiedziała tego głośno? Prawda? PRAWDA?! Przecież to jak wyrok śmierci, albo i gorzej. Zrobiło mi się słabo..znowu! Otworzyłem szeroko oczy lustrując wzrokiem to jedno to drugie.
-Masz dwie sekundy… dwie jebane sekundy by zabrać ją sprzed moich oczu zanim trzeba ją będzie zeskrobywać widelcem ze ściany więc rusz kurwa dupę pierdolony żabojadzie bo nie ręczę za siebie..-
Co najstraszniejsze mówił to wszystko spokojnie, ale w jego oczach nigdy cholera nie widziałem takiego wkurwu. Złapałem młodą za rękaw i w stanie totalnej paniki wypchnąłem ją na korytarz. Kij z tym że o mało nie przyjebała w stojącą obok zbroję ważne że żyjemy! Odetchnąłem z ulgą. Zmieściłem się w przedziale czasowym.
-Dlaczego on jest taki niemiły? Jest taki malutki… powinien być uroczy..i słodki… w takiej jednej książce co Eliza trzymała ją pod łóżkiem to jak był taki mały chłopak to był słodki i się rumienił i pozwalał by inny chłopak wkładał mu…-
-Aaaaaaa!!!-
Wydarłem się zatykając jej ponownie usta. Nie miałem ochoty tego słuchać. Na pewno nie miałem ochoty tego słuchać! Nie…o nieee.. Może i spaczoną psychę mam ale bardziej jej sobie spaczyć nie pozwolę.
-Co oni ci tam dają do czytania dziecku!!!?-
Miałem ochotę walnąć ją w ten głupi łeb, ale z założenia nie biję dziewcząt. Choć czasami mam ochotę..i to wielką. Ruszyłem razem z nią korytarzem zastanawiając się co by tu z nią zrobić. Gdzie ją ukryć przed światem a tym bardziej przed samym sobą. Ehh. Kiedy korytarz się rozwidlił przystanąłem na moment zastanawiając się gdzie pójść. 
-Aaa właśnie… masz pozdrowienia od Judy, Bianki, Diany, Lili, Eloizy, Pauli, Sary, Talii, Wictorii, Ciary, Naomi, Amelii, Beatrice, Georgett’ye, Penelopy, Yolandy, Camille, Hortense’y, Mylene, Sonii, Zoe, Seraphine, Niny, Jeanette, Francoise, Cornelii, Angeliny, Edith, Gisele..-
Nie dosłyszałem reszty, nagle moja głowa rozjaśniła się iskierkami bólu który promieniował z mojej skroni na inne części ciała pod wpływem jebnięcia z całej siły butem. I to nie byle jakim butem tylko cholerną szpilką która ćwieków miała więcej niż materiału. Kurwa co to kolejna dziwna akcja? Jebnij z buta francuzowi?!! Za co?!! Nim zatoczyłem się na ścianę zobaczyłem w oddali Angie która stojąc obok drzwi pokoju szajbusów tkwiła jeszcze „w pozycji do rzutu”, włosy potargały jej się bardziej niż zwykle . Oddychała ciężko a jej mina wskazywała że musiałem co najmniej zabić jej matkę że zasłużyłem na takie traktowanie. Wymruczała coś jeszcze wściekle pod nosem po czym weszła z powrotem do gabinetu. Powiem krótko to jak zamknęła drzwi musiał słyszeć cały zamek. Jebnięcie na miarę złotego medalu. Potarłem guza na głowie zastanawiając się co się tak naprawdę przed chwilą stało. Przecież ja nic nie zrobiłem! No kurwa no! Westchnąłem cicho. Cholera, mam głęboką nadzieję że gorzej już nie będzie. Rozejrzałem się a widząc że tajfun stoi przy jednym z obrazów jak gdyby nigdy nic zalewając osobę na nim tsunami informacji westchnąłem po raz kolejny i kolejny. I pewnie stałbym tak najchętniej cały weekend wzdychając, gdyby nie Al który przechodząc obok potrącił mnie lekko. Ocknąłem się z mojego małego osobistego transu. A było mi tam tak dobrze, tak przytulnie. Moje własne wnętrze wręcz prosiło się o powrót, ale nie..nie musiałem niańczyć młodą. Why?!!!
-Lukaaaaaa… a kupisz mi takie ucha?-
Ucha? Jakie cholera ucha? Nie rozumiałem o co chodzi Anette, ale tak było zazwyczaj. Nie moja wina noo..! Zmarszczyłem brwi a widząc że Albion z totalną paniką wymalowaną na twarzy zbiera z podłogi… sztuczne królicze uszy, ogonek na pasku i rękawiczki w kształcie króliczych łap. Musiały my wypaść jak na mnie wpadł. Miałem ochotę buchnąć śmiechem. Zaraz jednak przypomniałem sobie że to Albion więc owe przedmioty muszą kuźwa mieć jakieś dziwne zastosowanie. 
-Al… powiedz mi proszę że nie miałeś zamiaru tego na siebie nałożyć…-
Każde słowo cedziłem powoli mając nadzieję że mnie do cholery jasnej zrozumie. Kurwaaaaa moja przeklęta wyobraźnia już wytwarzała obraz angola w tym ubranku. Umieram, mdleje, pomoooooocy! Zabierzcie ten obraz z mojej głowy!!! 
-Słodkoooooo! A mogę zrobić ci kilka zdjęć? Pokaże koleżankom… będą mi zazdrościć, a pożyczysz mi później te ucha?-
Młoda skakała dookoła gryfona który nie wiedział gdzie oczy podziać. Nie chce wiedzieć skąd on to ma, ale podejrzewałem że grzebał w szafie Maxa. Kleptoman pieprzony. Widać nie wystarczy mu porywanie bogu ducha winnych zwierzątek, teraz przerzucił się akcesoria z sex shopu. Nie wiem czy to można zaliczyć jako poprawę czy pogorszenie stanu jego psychiki. Przymknąłem na moment powoli czując że jeszcze chwila a zacznę się hiperwentylować. Anglik jęknął coś niezrozumiałego po czym pozbierał zabawki i… uderzył w długą. Noż Kuźwa pierwszy raz widziałem jak tak szybko biegnie! Anette chciała rzucić się za nim z miną małego psychopaty na polowaniu, ale w ostatniej chwili złapałem ją za rękaw.
-Siad!!! Gdzie! Nie ruszaj mi się z miejsca!-
Warknąłem bo powoli zaczynałem tracić do niej cierpliwość. A kiedyś była taka słodka, taka ułożona. Po prawdzie tylko jadła, darła się lub spała, nie ma co więcej wymagać od czteromiesięcznego niemowlaka, ale z tego okresu wspominam ją najcieplej. 
-Ale… ale on zapomniał uchów!-
-Uszów tajfun! Uszów… wymowy cię w tej cholernej budzie nie nauczyli?-
Westchnąłem po raz enty tego dnia ale zaraz uśmiechnąłem się i potargałem młodą po głowie. Co jak co ale przyjechała w końcu mnie odwiedzić. Przytuliłem ją, przez chwilę poczułem się jak w domu. Może to trochę dziwne, ale jak jeszcze chodziłem do Beauxbatons to miałem ją na co dzień tak samo Jean’a. Każdy tam znał rodzeństwo Delacour. Jako że dopiero od zeszłego roku Hogwart stał się moim „drugim domem” i mnie zdarzało się tęsknić. 
-Ca me fait plaisir de te voir…*-
Wyszeptałem cicho dopiero wtedy spojrzałem na młodą która uśmiechając się szeroko wtuliła się we mnie. Ale to jest kurwa Hogwart wylęgarnia największych psychopatów tego stulecia nic więc dziwnego że komuś w końcu zaczęło przeszkadzać że staliśmy na środku korytarza. Zero prywatności no cholera no!
-Wynajmij sobie pokój w hotelu, Delacour, a nie tak na korytarzu się miziasz. Nie uwierzysz ale komuś może to przeszkadzać..uhh..-
Spodziewałem się zobaczyć pedała Pottera, Blacka albo w ostateczności dziecko mroku czyli Snape’a, ale widząc samego króla pedantycznych metroseksulnych jedynie prychnąłem cicho puszczając młodą która jak gdyby nigdy nic zaczęła przymierzać uszy od kostiumu Albiona. 
-Znów cię dopadł PMS Malfoy?-
Lucjusz uśmiechnął się krzywo, on chyba tylko tak się potrafi uśmiechać, ogólnie cały jest krzywy i na to cholera lecą laski. To dopiero tajemnica. Nie znajdzie się chyba dziewczyna która będzie w stanie zdjąć z jego twarzy tę minę kota srającego na pustyni. Zastanawiają mnie też jego włosy. On je tak specjalnie na jakieś mazidło przylepia do czaski czy może nie myje przez tydzień i bum! Patrz samo się stało. Jak ja bym chodził taki przylizany jak czopek to raczej komfortowo bym się nie czuł. 
-Ha.. ha.. ha… Zabawne… nie mam czasu i ochoty na pyskówki słowne z kimś o tak niskim ilorazie inteligencji więc pójdę dalej. Jestem pewien że i tak zanim pojmiesz sens tego zdania minie trochę czasu nie śpiesz się więc… powodzenia..-
Pierdolona białowłosa menda. Już miałem wyciągnąć różdżkę i zamienić go w jakieś nie za piękne zwierzątko i podrzucić do pokoju Albiona gdy nagle młoda stanęła przed nim i jakby nigdy nic kopnęła go w kostkę. Ciągle miała na głowie te cholerne królicze uszy, widok wiec był epicki. O mało się nie zapowietrzyłem, Lucek też bo nawet fryzurka mu się nieco rozjebała. Co jak co, ale łudziłem się ze tajfun się nieco opanowała. Och..płonne moje nadzieję. Biada mi biada..ok..ogarnij się Luka. Zajmijmy się obecną sytuacją. Więc..eee chyba nie zaczyna się od więc..więc dupa! Sytuacja wyglądała tak: po jednej stronie młoda z nadmuchanymi policzkami, trzymająca się pod boki z miną nadąsanego pięciolatka. Po drugiej bladolicy Lucek z niedowierzaniem w oczach, z roztrzepanym czopkiem na głowie i pobrudzonej w okolicy kostki szacie, a nieco z tyłu mua! Boski mua nie wiedzący co do cholery jasnej robić. Dzyń, dzyń, dzyń! Witamy w teleturnieju „I co ja mam teraz zrobić”. Masz trzy odpowiedzi do wyboru.
Odpowiedź A ) Wybuchnąć śmiechem.
Odpowiedź  B )   Złapać młodą i ruszyć w długą.
Odpowiedzi C ) nie byłem w stanie przeanalizować bo w jednej chwili Malfoy złapał mi siostrę za przód koszulki dysząc jak parowóz.
-Będziesz to ścierać własnym językiem szmato bo..-




I tu mu dokończyć nie dałem. Może i jestem leniem jakich mało, może i nie ogarniam przez większość czasu albo nie wiem co się dzieje dookoła mnie, ale przyjaciół a tym bardziej rodzonej siostry z błotem zmieszać nie pozwolę. Zanim się zorientowałem moja pięść już byłą na jego ryju. Złapałem wszarza za fraki i rzuciłem na pobliską ścianę dla lepszego efektu jeszcze przyjebałem mu z pięści w brzuch. Chyba zaczął się pluć czy kaszleć ale miałem to głęboko w dupie. Nie muszę mówić chyba ze byłem wkurwiony i z każdą chwilą zamiast mi przechodzić było jeszcze gorzej. Docisnąłem pierdolonego sukinsyna do cegły oglądając przerażenie na jego twarzy. Nic dziwnego byłem wkurwiony… i o głowę od niego wyższy. 
-Zawrzyj gębę bo inaczej z zębami w garści będziesz biegł skurwysynie do Pomfrey by ci je z powrotem na miejsce powstawiała. Jak patrzę na twój zblazowany ryj to jestem za aborcją wiec słuchaj kurwa bo zaraz sam własnoręcznie ją na tobie przeprowadzę… nikt… kurwa powtarzam nikt nie odzywa się tak do mojej siostry! Nikt kurwa! Zrozumiałeś czy mam ci ręcznie wytłumaczyć..-
Malfoy jęknął coś ale z powodu braku górnej jedynki jego słowa nie były już tak wyszukane jak wcześniej. Inteligent pierdolony. 
-Wezmę to za zgodę..-
Powiedziałem puszczając go. Zwinął się niczym kulka na dywanie, a ja złapałem tajfun za rękę. Co jak co kurwa ale siostry mi nie tykać!
-Idziemy..-
Powiedziałem jedynie. Nie chciałem by nas zastał tu Filch albo któryś z prefektów. Oczywiście nawet gdybym dostał szlaban i tak bym go nie odrobił, ale że chodziło tu o Malfoya konsekwencje mogły być nieco inne. I tak przeczuwałem że kanalia się zemści. Młoda zamiast ruszyć ze mną wyrwała mi się i podbiegając do pokaszlującego Lucka kopnęła go jeszcze w brzuch z miną rybki rozdymki. Wyminęła mnie i idąc przodem nuciła coś pod nosem splatając dłonie za plecami. Pozostało mi jedynie wzruszyć ramionami. A co się będę dziwił. To jest tajfun, tego nie ogarniesz. Gdy przechodziliśmy obok pokoju Szajbusów dotarło do mnie że jest to chyba jedyne miejsce gdzie nie narażę siebie na zbytnie kłopoty związane z posiadaniem siostry. Tak jak wcześniej wypchnąłem ją z pokoju, wepchnąłem ją teraz z powrotem sadzając na poduszce. 
-Co tak szybko? Myśleliśmy że poszliście zwiedzać zamek..-
Max przysunął się bliżej, pewnie myślał że wyciągnie ze mnie co się działo, ale ja miałem ochotę jedynie na to by się położyć. Spać, zasnąć lenić się, czyli to co zwykle robię.
-Nie wiedziałam ze w Hogwarcie jest tak zabawnie! Nie to co u nas..-
Młoda uśmiechała się szeroko kiwając w przód i w tył niczym dziecko z chorobą sierocą. Jeez! W towarzystwie to to się nawet zachować nie potrafi.
-ha..nic dziwnego że Luka się tutaj przeniósł z Beauxbatons na specjalne polecenie Dubledora..-
Angie uśmiechnęła się z dumą jakby nagle zrobiono z niej ambasadorkę całej szkoły. W końcu ja chodziłem tu tylko rok, a reszta szajbusów znała się szmat czasu. Jednak temat na który teraz weszliśmy był dla mnie nieco zbyt niebezpieczny. Już miałem uciszyć Anette ale było za późno.
-Przeniósł? Przecież on uczy się tutaj bo nie miał wyjścia. Lukę wyrzucili z Beauxbatons..-
Gdyby mój wzrok mój zabić to Antoinette leżała by już martwa. Mogła gadać o tym jak w dzieciństwie wierzyłem że bokserki z bohaterami Myszki Miki przyniosą mi szczęście i chodziłem w takowych przez bite trzy lata, mogła mówić o wszystkim.. tylko nie o tym. Widząc że wszyscy w pomieszczeniu gapią się na mnie zakląłem pod nosem po czym w trzech krokach pokonałem odległość do drzwi. Nie muszę chyba mówić że nie miałem teraz ochoty na zwierzenia… nie miałem ochoty na nic..no chyba że iść się napić…
*Miło znów cię widzieć…

piątek, 24 maja 2013

Polub bloga!

Od dziś będzie można znaleźć szajbusów na facebooku! Jeśli lubisz przygody naszych bohaterów, chcesz być informowany o nowych postach, lub mieć dostęp do galerii bohaterów, kliknij na poniższy link, a potem like'nij nasz fanpage!
W galerii znajdziecie zdjęcia bohaterów, którzy uczą się z naszymi szajbusami, tych, którzy występowali z nimi w odcinkach, a także całą masę spojlerów!
https://www.facebook.com/szajbusiblog
Klikaj śmiało! ;)

czwartek, 23 maja 2013

12. Blacki i świąteczny bal kultur


Przez następne dwa tygodnie rozwiązaliśmy multum gównianych spraw. W większości chodziło o prace domowe, eseje, czy pożyczki. Jednym słowem; gówno. Ktoś chyba pomyślał, że można nas w ciula zrobić i wykorzystać. Angie chodziła wściekła jak osa, a Luca zadowolony. Mało brakowało, a znowu by się pokłócili.
Na szczęście w końcu nadeszła ONA. ONA czyli sprawa. Napatoczyła się na początku grudnia, na jednym ze spotkań klubu pojedynków. Mcgonagall jak zwykle chodziła między uczniami, dobierając ich w pary przy pojedynkach jeden na jednego. Trafiła mi się Blackie -dziewczyna z mojej klasy, koleżanka Angie.
-Hej, Alex -skinęła mi, przyjmując pozycję bojową. -Mam sprawę.
-Jaką? -również się ustawiłem.
-Myślałam z kilkoma znajomymi nad urządzeniem Balu Świątecznego..Drętwota! -rzuciła pierwsze zaklęcie, ale sparowałem je bez problemu.
-Bal Świąteczny? -zmarszczyłem brwi.
-Tak. Taka impreza, na której będziemy mogli potańczyć.. -ledwo udało jej się osłonić, gdy rzuciłem w nią oszałamiaczem.
-Nie lubię imprez -poinformowałem łaskawie.
-Ale pomyśl, jaki to byłby hit dla twojego przemysłu bimbrowniczego -mruknęła, z niewinnym uśmiechem.
Cholera, szczwana laska.
-Expeliarmus! -zgrabnie chwyciłem jej różdżkę, nim ta upadła na podłogę. Podszedłem do niej wyciągając badyl w jej stronę. -Jutro po obiedzie, w naszym gabinecie.
Kurwa, chyba tylko ja nadal nazywam ten pokój gabinetem.
Pokój szajbusów. Mają, kurwa, wyobraźnię.


-Bal Świąteczny? -Angie uniosła brwi, ale nawet nie raczyła zerknąć na Blackie znad swojej gazetki.
-Tak -dziewczyna pogłaskała kota, który siedział jej na kolanach. Al przycupnął nieco dalej, wymieniając z futrzakiem powłóczyste spojrzenia. -Wymyśliłam sobie, że ludzie dobraliby się w tematyczne pary. No, wiecie; ubrani na zielono, obcokrajowcy...
-Nieźle -Angie gładko przeszła z trybu ignorowania w  tryb ciekawski. -Al, idziemy razem.
A, nie, to był tryb rozkazujący, w pełnej krasie.
-C-co?! -Albion zakrztusił się z wrażenia. -Dlaczego?!
-Będziemy angielską parą -rzuciła dziewczyna niedbale, wracając do pisemka.
-A nie możesz z kimś innym?! -akt ostatniej nadziei plus mina typu "a niech to kule biją! Czemu znowu ja?!". Prawie się udało.
-Ty jesteś z Anglii, chłopaki nie.
Chwila wnikliwej kontemplacji, aż w końcu dojście do konstruktywnych wniosków.
-Cholera -jęknął cicho.
-Ja pójdę z moim nowym face... -zaczął Max, ale natychmiast wsadziłem mu pięść pod brodę. 
-Oszczędź mi szczegółów -burknąłem groźnie.
Max jako jedyny niezbyt się przejmuje, gdy mu grożę. Jest chyba po prostu zbyt głupi, by móc porozumiewać się w sposób ogólnie funkcjonalny.
-Ale on jest słodki!!!!!!
-Jak się, kurwa, nie zamkniesz to cię zaknebluję, i doprowadzę do takiego stanu, że od dziś będziesz wydalać fekalia przez nos -kolejna próba. Tym razem bardziej obrazowo, może ponimat.
-To ja chyba pójdę z tobą, mon ami? -Luca zerknął na Blacki z lekkim, leniwym uśmiechem.
Zmarszczyłem brwi i obróciłem się na pięcie, spoglądając na dziewczynę.
-Nie znalazłaś jeszcze partnera?
Wzruszyła ramionami.
-Nie bardzo. Nie byłam pewna, czy aby na pewno dojdzie do balu, nie mówiąc już o szukaniu partnera czy sukienki.
-Świetnie. To idziesz ze mną -wzruszyłem ramionami. -Znajdź sobie białą kieckę.
Luca popisał się odwagą i rzucił we mnie poduszką.
-Ja byłem pierwszy!
-Ssij pałę.
-Kurwa -opadł na poduchy, rozrzucone po wyrku.
-A tobie co? -Angie trąciła go butem. -Zachowujesz się jak gumochłon z okresem.
-Nie mam z kim iść -żabojad przyjął minę biedaka. -Jak zwykle...
-Jassssne -dziewczyna wywróciła oczami. -Nie będziesz mógł się odgonić od namolnych fanek -mruknęła proroczo, po czym wróciła do czytania gazetki.

Następny tydzień spędziliśmy na konkretnym planowaniu i rozgłaszaniu informacji o imprezie. Każdy rzucił plotkę w swoim domu, a Ślizgoni pozostali w słodkiej niewiedzy. Kilka osób, w tym Olivka, Potter z chłopakami, Molly, Lilly i słodka-parka-Longbottom, przyleźli z chęcią pomocy. Zaskakujące, że im więcej osób właziło do gabinetu, tym większy się wydawał. Podzieliliśmy się na zespoły -jedni zajmowali się plakatami, drudzy robili dekoracje, trzeci, czyli ja, łazili do dziadzia wypraszając pozwolenie.
Dziadzia zgodził się zaskakująco chętnie, uraczywszy mnie przy tym historią o złotych nocnikach, które znalazł w jakiejś Bogu ducha winnej klasie. Jak dla mnie to za dużo ćpa, powinien raczej zmienić dostawcę, mogę mu nawet podsunąć kilku miłych i szczodrych.
-Nieźle -pochwaliłem Blacki, gdy ta ozdabiała brzegi ulotek gałązkami suszonego rozmarynu. Siedzieliśmy akurat całą kompanią w gabinecie i robiliśmy ostatnie przymiarki.
Max nagle podskoczył i machnął dziko rękami, by przyciągnąć wzrok Ala. Mało tym nie rozwalił mu nosa, ale cel osiągnął. Zignorowałem ich.
-Dzięki -dziewczyna odgarnęła włosy za ucho. -Pomyślałam, że coś takiego będzie przyciągać wzrok.
-Mamy problem, aniołeczki -Angie wcisnęła się pomiędzy nas. -Imprezę robimy zaraz przed przerwą świąteczną, nie?
-Ano...
-To za dwa tygodnie, nie?
-No, tak...
-Zamówiłaś już kapelę, nie?
Blackie zbladła gwałtownie.
-Ale chyba jeszcze da radę..?
-Mamy kapelę -wyciągnąłem z kieszeni płaski kamień. -To próbka.
Położyłem emiter na stoliku i stuknąłem w niego różdżką.
-Zamknąć japy! -ryknąłem w stronę Pottera i Blacka, którzy usiłowali przyciągnąć uwagę Evans, obwieszając się łańcuchami z kwiatów. -Debile...
Kamień rozjarzył się na ciemno fioletowo, a wtedy z jego wnętrza zaczęły płynąć pierwsze dźwięki. Łagodne intro na gitarze, potem ostrzej, gniewne bębny i łagodny męski głos. Ludzie w gabinecie umilkli, wsłuchując się z ciekawością. Przez chwile ich nie poganiałem.
Chwilę.
-Kurwa, ryżu wam na zachętę rzucić?! -ryknąłem, gdy tylko piosenka się skończyła. -Do pracy, kurwa!
-Nieźli są -Angie kiwała chwilę głową. -No wiesz, może to i nie Mugolaki, czy Podrygujące Kociołki, ale są nieźli.
-Skąd ich wytrzasnąłeś? -Blackie dotknęła kamienia, unosząc brwi.
-To kapela mojego brata* -wzruszyłem krótko ramionami. -Nazywają się Dziennikiem z Podróży. Zgodzili się zagrać na balu.
-Dzięki -białowłosa uśmiechnęła się do mnie, rozpromieniona. -Jesteś niesamowity!
Max po raz wtóry podskoczył, machnął łapami tak gwałtownie, że rozciął sobie kciuk nożyczkami. Al omal nie spadł przy tym z krzesła, a potem podskoczył do młodego, gotów go ratować, przed wykrwawieniem się na cenne ulotki.

Jebnąłem pięścią w stół, aż wszyscy podskoczyli. Chwilę zaciskałem zęby, piorunując młodych gniewnym spojrzeniem i modląc się w duchu, by nie jęknąć z bólu, bo przyjebałem w emiter. W końcu ukradkiem odetchnąłem głęboko i ryknąłem.
-ZAPRZESTAŃCIE TYCH DZIAŁAŃ I ODDAJCIE PRINCE POLLO!!
Kurwa.
Nie to miało być. Poczerwieniałem z gniewu, gdy Pottter ze swoimi chłoptasiami ryknęli śmiechem. Odwróciłem się błyskawicznie.
-Avada Kedavra!
Klątwa minęła Pottera o cal, wbijając się w mur na jakieś dziesięć centymetrów. James chwilę stał, wgapiając się we mnie dzikim wzrokiem, jakbym co najmniej przespał się z jego matką.
-Pojebało cię?! -ryknęła Evans, także stojąc jak wmurowana w podlogę.
Potter natychmiast roztrzepał sobie włosy.
-Jesteś psychopatą -Black wyciągnął różdżkę, wściekły. Peter i Remus zrobili to samo, choć ten ostatni z małym wahaniem.
-Tak, tak -Angie odrzuciła włosy do tyłu i ziewnęła. -Zbyt spostrzegawczy to ty nie jesteś, piesku -mruknęła kąśliwie. -Jest psychopatą już piąty rok. Idzie się przyzwyczaić.
-O mało mnie nie zabił! -Potter wskazał na dziurę w ścianie.
-Dupa tam -schowałem różdżkę, nie przejmując się, że tamci dyszą na mnie wściekle. -Jakbym chciał cię zabić, to bym zabił.
Gówno, po prostu nie trafiłem. Ale nikt nie musi wiedzieć, nie?
Obróciłem się gniewnie do Maxa i Ala. Ten pierwszy nucił sobie coś pod nosem, drugi drżał z przerażenia.
-Co to, kurwa, za niewerbalny, w pizdę jebany, sposób komunikowania o którym nie wiem, a chciałbym?!
-Nic nie wiem!!! -Al rzucił spanikowane spojrzenie na Maxa. Odchrząknął. -Znaczy się... ja zupełnie nie wiem o czym mówisz...
-MAX!!! -ryknąłem, bo gówniarz już zaczął podrygiwać do nuconej przez siebie melodii.
Wyprostował się, stając na baczność.
-Obecny, niepokalany! -poinformował zebranych radośnie.
Ścisnąłem sobie skronie boleśnie. Takich faktów wolałem sobie oszczędzić.
-Ja pierdolę, bawcie się sami. Ale jak jeszcze....
-CHRRRRRRR....
KURWA.
Czy ich już, do jasnej cholery, pojebało całkowicie?! Żeby mi przerywać, gdy komuś grożę?! Nawet Black i Potter stali grzecznie w kącie, czekając jak skończę! Obróciłem się spokojnie w stronę niedyskretnego pochrapywać i zgromiłem wzrokiem winowajcę. Niezbyt się przejął, dalej pochrapując i śliniąc się na poduszkę.
-Angie, mogłabyś? -uniosłem brwi.
Dziewczyna wyraźnie się ucieszyła, po czym podeszła do chłopaka i czule przyjebała mu z podkutej szpilki. Lu podskoczył, a potem zwalił się na ziemię, wprost pod moje stopy. Angie przystanęła z drugiej jego strony, uśmiechając się słodko.
-Zapakować resztki dla psa? -uniosła brwi, zerkając na mnie.
-Jak tylko skończę -przydusiłem jęczącego drania do podłogi, wciskając mu but pomiędzy łopatki. -Lu, moja droga pizdeczko, znamy się już taką kupę czasu, nie? Czy ty, kurwa, nie wiesz, że jak ja mówię to trzeba trzymać mordę w cipie i się nie komunikować w żaden werbalny, BĄDŹ NIE, sposób?
-Quel est le problème? -żabojad uraczył mnie swoim językiem miłości.
Do pierwszego buta dołączył drugi, tak że teraz stałem na kretynie.
-Samobójca -Angie pokręciła głową. -Ale odważny.
Lu miauknął coś cicho, niemal płaczliwe.
-Starczy -Lupin złapał mnie za ramię. -Daj mu już spokój, co?
-Zamij się swoimi kumplami, samarytaninie -burknąlem tylko.
-A ty zjedz snikersa, bo strasznie gwiazdorzysz -tym razem mnie lekko popchnął. -Zostaw go, psychopato.
Wywróciłem oczami, ale zeskoczyłem na podłogę. Normalnie, złamałbym mu szczękę, ale Lupin jest jedną z niewielu osób, które mi jeszcze nigdy nie podpadły, więc...
Więc wyjąłem ze skrytki wódkę i pomogłem Remusowi podciągnąć żabojada z powrotem na wyrko. Wcisnąłem mu w dłoń kielonek.
-Masz szczęście...
Lu skinął Remusowi wdzięcznie głową i wychylił napitek jednym haustem. Ludzie wrócili do pracy, tylko ja i Angie usiedliśmy po obu stronach francuza, z zamiarem dogłębnego przesłuchania. Nalałem jeszcze.
-Co jest? -Angie podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je ramionami.
Lu pochłonął kolejną porcję alkoholu i jęknął płaczliwie.
-Jemioła.
Wymieniliśmy z wampirzycą zaskoczone spojrzenia.
-Co?
-Hagrid porozwieszał jemiołę! A one nie dają mi spokoju! Są wszędzie!!!!
Musieliśmy go przytrzymać, żeby nie rzucił się do ucieczki.
-Kto ci nie daje spokoju?!
-KOBIETY -spojrzał na mnie dziko.
Potem obrócił się do Angie, zmierzył ją od stóp do głów, chlupnął sobie jeszcze i przesunął bliżej mnie. Angie uniosła brwi. Jak dla mnie miała trochę zbyt niewinną minę.
-Przecież ty lubisz kobiety -przypomniałem mu.
-Ale nie w takich ilościach!
-W porządku? -podeszła do nas Blackie, zerkając na Lukę zmartwiona.
Chłopak wygiął usta w podkówkę, patrząc na nią żałosnym wzrokiem pobitego zwierzaczka.
-Dlaczego nie poszłaś na bal ze mną?
Przyjebaliśmy mu równocześnie. Tyle, że ja ograniczyłem się do trzepnięcia po łbie. Angie za to się nie patyczkowała, tylko wbiła mu stopę w przyrodzenie, po czym wstała i odeszła do Evans i Molly. Lu jęknął i zwalił się z wyrka.
-Co ja znowu..? Merde!
-Czy ona aby..? -Blackie zerknęła na mnie z zaskoczeniem.
Skinąłem krótko głową, a potem przyłożyłem palec do ust. O niektórych rzeczach się nie mówi.
-To może zaproś którąś w końcu? -znowu pomogłem francuzowi unieść się na wyrko.
-Ale kogo?!
Rozejrzałem się po pokoju, zastanawiając.
-Molly! -skinąłem na dziewczynę. -Z kim idziesz na bal?
Ruda zapłoniła się gwałtownie.
-Z Arturem...
Crap.
Nagle ją dostrzegłem.
-Evans!
Potter podskoczył, jak rażony piorunem.
-Na pewno nie z tobą!!
-Spierdalaj! -ryknęliśmy równocześnie z Lilly.
Dziewczyna obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem.
-Na pewno nie z tobą -burknęła.
-Bym w życiu nie śmiał cię zaprosić -powstrzymałem się od złośliwości. Skinąłem na Lukę. -Frajer potrzebuje towarzystwa do francuskiej pary.
Angie założyła ręce na piersi. Lu obrócił się do Lilly, mierząc ją okiem pijanego znawcy.
-Eeeeeeeej! -mruknął, prostując się. -Masz pięęęęęękne włoooosy! I taką... taką jasną cerę! Pięknie by ci było w bereeeeecie!
Ruda zmarszczyła brwi, ale jej gniewna mina była kiepską przykrywką.
-Evans, ty chyba nie..? -Potter wyglądał na załamanego. Nawet włosy mu oklapły.
-Powiedziałam, spierdalaj, Potter -nawet na niego nie spojrzała. -Masz przyleźć trzeźwy, żabojadzie!
Lu zasalutował jej krzywo, a potem walnął się na łóżko, dalej pochrapując. Potter stał z żałosną miną dłuższą chwilę. Lupin w końcu ulitował się nad nim i przeczesał mu włosy dłonią, żeby sterczały na wszystkie strony. Przy okazji rzucił mi karcące, ale i rozbawione spojrzenie.
-Dobra, chyba skończyłam -Blackie odchrząknęła, ciągnąc mnie lekko za rękaw. -Pomożesz mi porozkładać ulotki?
Skinąłem głową. Następne godziny spędziliśmy na krążeniu po zamku.

Aut. I tyle na razie. Sam bal zostanie opisany niedługo (czyli jak się zbierzemy i napiszemy). Jesteście ciekawi? Ja tak ^^
* Alex jest sierotą, ale wychowuje się u starszego mężczyzny -tzw. Ozza, którego nazywa bratem. Są ze sobą bardzo mocno związani. Ozz jest główną postacią mojej siostry bliźniaczki, więc wiadomo...

niedziela, 19 maja 2013

Ankieta !!

Jak już pewnie zauważyliście: na blogu pojawiła się ankieta. Dotyczy ona kwestii spornej, czyli jedynej dziewczyny spośród szajbusów ;) Jak uważacie; Z kim Angie powinna poromansować?
Na zwycięzce plebiscytu czeka wspaniała nagroda; nocia specjalna, bardzo romantyczna zresztą ;)
Głosujcie i piszcie w komentarzach: kogo i dlaczego?
Adres do ankiety: http://sonda.hanzo.pl/sondy,194270,i1g6.html
Głosujcie!

Powodzenia, Panowie ;)

Z wizytą u wróżki (Again :D)

Wróbel: Witam wszystkich serdecznie! Dzisiaj jesteśmy z wizytą u słynnej wróżki wymiarów; Yuuko! Przywitaj się ładnie :)
Yuuko: Sieeema! (kiedy mi dasz coś słodkiego?)
Wróbel: Po nagraniu. Yuuko jest dzisiaj z nami, by zaspokoić waszą ciekawość o przyszłych losach waszych ulubionych szajbusów! No, dawaj.
Yuuko: Ciemność skrywa ścieżki czasu...
Wróbel: Darujmy sobie środki stylistyczne i inne pierdoły.
Yuuko: Alex zostanie gejowskim władcą świata, Max jego przybocznym (przynajmniej do czasu, gdy nie urodzą mu się źrebaczki), Al będzie łapał zwierzątka, Angie zbierała kwiatki, a Luca sporządzał eliksiry.
Wróbel: Zaraz, zaraz. Wolniej! Alex będzie gejem?!
Yuuko: Już jest. Krypto gejem. A jego rodzice to Fay i Kurogane.
Wróbel: -.-' WTF?
Yuuko: To bardzo krypto-rodzice.
Wróbel: Czyli twierdzisz, że Alex jest gejem?
Yuuko: No a nie? Nie przeleciał Angie.
Wróbel: Max i Albion też nie! o.o
Yuuko: Max to gej, Albion -zoofil. Zapomniałaś wspomnieć o Luce ^.^
Wróbel: Luca też jej nie przeleciał.
Yuuko: Jeszcze.
Wróbel: =.= Nosz kurrrrrrr... Dobra, dalej. Maxowi urodzą się źrebaczki?
Yuuko: Ano. Wynajdzie owsiankę, która zrewolucjonizuje świat. Zjedzenie jej będzie prowadzić do wytworzenia sztucznej macicy.
Wróbel: Co ty ćpiesz?
Yuuko: A tak nawiasem; O tym z kim będzie miał owe źrebaczki dowiecie się niedługo!
Wróbel: Ej! To ja jestem od zapowiedzi!
Yuuko: ubiegłam cię *v*
Wróbel: Dobra, dalej. Al cały czas łapie zwierzaczki. To nic nowego.
Yuuko: No i będzie kontynuował hobby. Zatrudnią go w sklepie zoologicznym na Pokątnej, jako dostawcę (na sprzedawcę się nie nadawał >.<) -na przykład; to on złapie Krzywołapa, przyszłego kota Hermiony Granger.
Wróbel: Nic dziwnego, że taki dziki był...
Yuuko: Właśnie... Biedny kotek...
Wróbel: A Angie? Myślałam że będzie pielęgniareczką?
Yuuko: Zwolnią ją, bo przyjebie pacjentowi nocnikiem.
Wróbel: ...
Yuuko: Tak, pełnym.
Wróbel: I co się z nią stanie?
Yuuko: Lu zatrudni ją u siebie. On zajmie się produkcją eliksirów uzdrawiających. Angie będzie muu dostarczać ziół i innych składników ze swoich słynnych ogrodów.
Wróbel: Nieźle :)
Yuuko: Niestety. Żona w ciąży i z patelnią wywrze na żabojadzie taką traumę, że przeżuci się na trucizny.
Wróbel: Biedaczek >.<
Yuuko: No i to w sumie tyle. Nie będą żyć długo i szczęśliwie, bo Alex wkrótce po objęciu władzy nad światem przeniesie się do innego wymiaru, gdzie będzie walczył z Mrocznym Pomiotem.
Wróbel: Pomyliłaś bajki >.<
Yuuko: Serio? Kopsnij drinka.
Wróbel: I to już wszystko, co miała nam do powiedzenia Wielka Wróżka Yuuko! Czytajcie dalej i komentujcie!
Yuuko: Tak, tak. Teraz dawaj drinka...

11. Wróżka Yuuko (Angie)


Obudziłam się w nocy, zlana potem i przerażona. Serce próbowało wydostać się z mojej piersi, najlepiej przez gardło. Jęknęłam ze zgrozą i zwaliłam się poza kant łóżka, wymiotując z przerażenia.
-Angie? -Blacki pojawiła się nagle obok, kładąc dłoń na moim ramieniu i cierpliwie odgarniając mi mokre włosy z twarzy. -Co się stało?
Inne dziewczyny też powstawały z łóżek, ktoś zapalił światło. Odsunęłam się od jasnowłosej i usiadłam na łóżku. Wciąż nie byłam w stanie uspokoić drżących dłoni, czy serca obijającego się panicznie o żebra.
-Chłoczyść -Blacki szybko pozbyła się moich fekaliów z podłogi. -Może powinnaś iść do pani Pomfrey?
-Nie, nic mi nie jest -w końcu odzyskałam mowę. Sięgnęłam po szklankę z wodą, by pozbyć się okropnego posmaku w ustach. -Miałam tylko... zły sen...
Dziewczyny popatrzyły po sobie, ale żadna nie skomentowała.
-Chcesz pogadać? -Blackie zerknęła na mnie z troską, ale pokręciłam głową.
-Nie, dzięki. Idźcie spać. Nic mi nie jest.
Położyłam się na łóżku i zakryłam kołdrą po czubek głowy. Nie miałam ochoty na rozmowy. Zamknęłam oczy ale wtedy znów ujrzałam urywki snu, majaczące pod powiekami. Alex leżący na plecach z rozrzuconymi ramionami i otwartymi, pustymi oczami. Max zwisający bezwiednie z sufitu, twarzą w dół. Wilkołak chłepczący parującą krew z brzucha Ala. Luca...
Zacisnęłam dłoń na ustach, czując jak łzy ściekają mi po policzkach. Przerażenie znów ścisnęło mnie za serce.
Boże.

Zakryj me oczy..
Zakryj me uszy..
Powiedz mi, że te słowa są kłamstwem.
To nie może być prawda.
Że ciebie tracę.
Słońce nie może spaść z nieba.

-Angie, to jest sok z cytryny, nie z agawy -Alex złapał mnie za rękę nim wlałam zawartość flakonika do kociołka. -Co z tobą?
Luca i Al siedzący przy sąsiednim stoliku także spojrzeli na mnie zmartwieni. Odłożyłam flakonik, przecierając czoło. Oczy piekły mnie ze zmęczenia i od łez.
-Miałam ciężką noc -mruknęłam wymijająco.
-Jesteś chora? -nieśmiało zapytał Albion, udając że skupia się na podkręcaniu płomienia pod swoim kociołkiem.
-Nie, nic mi nie jest. Po prostu się nie wyspałam -skrzywiłam się. Nie chciałam opowiadać im o swoim śnie.
-Blackie mówiła, że wymiotowałaś -Alex nie spuszczał ze mnie chłodnego spojrzenia.
-Nic mi nie jest!
-Może to ciąża? -zachichotał Luca.
Błyskawicznie podniosłam nóż i cisnęłam nim w chłopaka. Luca w ostatniej chwili upadł na ziemię, a ostrze wbiło się w ścianę za nim. Na wysokości serca. Alex szybko złapał mnie za rękę, jakby się bał, że wezmę i jego nóż. W klasie zaległa cisza. Wszystkie głowy wpatrywały się we mnie z przerażeniem i ciekawością zarazem. Ślimak odchrząknął.
-Co tam się dzieje? Panienko...
Nie czekałam na ciąg dalszy. Szybko wyszarpnęłam dłoń z uścisku białaska, złapałam torbę i wybiegłam z klasy. Wybrałam chyba najgorszą ze wszystkich możliwych kryjówek - salon szajbusów. Rzuciłam się na wyrko, trzęsąc jak w febrze.
Co się ze mną dzieje? To był tylko sen! Nic więcej! Przecież to niemożliwe, żeby oni... żeby Luca...

Zatrzymaj każdy zegar.
Gwiazdy są w szoku.
Rzeka będzie wpływać do morza.
Nie pozwolę ci odlecieć.
Nie powiem ci żegnaj.
Nie pozwolę ci uciec daleko ode mnie..

Alex przyszedł w czasie obiadu. Przysiadł się obok, stawiając na szafce butelkę swojej najlepszej mieszaniny; granat, likier porzeczkowy i kwiat elfów. Nie poruszyłam się, udając że śpię. W końcu jednak przyjebał mi w łeb tak, że tym razem w moich oczach pojawiły się łzy bólu.
-On się potknął, rozumiesz? -mruknął ponuro. -Ten popierdolony fajtłapa zahaczył nogą o stołek i się spierdolił. Zabiłabyś go.
Usiadłam, pocierając rosnącego na głowie guza.
-Ślimak niewiele widział. Ale i tak chciał lecieć do dziadzia. Luka go przekonał, że to tylko wypadek. Dostaliśmy tylko minus dwadzieścia.
Siedziałam cicho, czując gulę rosnącą w gardle.
-Co się z tobą dzieje? -Alex zerknął w końcu na mnie, marszcząc brwi.
Wyglądał na zagniewanego, ale gdy objęłam go ramionami za szyję, nie oponował i pozwolił mi się przytulić.

Słyszysz, jak niebo płacze
Łzami Anioła...

Pierwszy wypad do Hogsmeade odbył się dopiero pod koniec listopada, gdy zimny, jesienny deszcz siekł w szkolne okna. Jednak nawet koszmarna pogoda nie była w stanie ostudzić zapału uczniów. W końcu minęły już trzy miesiące, a oni wciąż jeszcze nie odwiedzili Miodowego Królestwa. Na początku roku odwołano wycieczkę z powodu Edwarda ukrywającego się w lesie przy Wrzeszczącej Chacie.
Teraz całe gremium mokrych, ale zadowolonych dzieciaków krążyło po uliczkach wioski, taszcząc ciężkie siaty z zakupami.
Bez problemu wtopiłam się w tłum, nawet jeśli mój nabijany ćwiekami płaszcz nieco wyróżniał się z tłumu uczniowskich peleryn. Samotnie wypiłam szklaneczkę ognistej Pod Świńskim Łbem i zrobiłam zakupy w Miodowym Królestwie. Kilka razy mało nie wpadłam na Alexa i resztę, na szczęście udało mi się ukryć nim mnie zobaczyli. Unikałam ich już tydzień, mimo, że sami wciąż próbowali mnie dorwać.
Mocniej naciągnęłam kaptur na głowę i rozejrzałam się. W sumie mogłabym wrócić już do zamku, ale jakoś samotne siedzenie w damskim dormitorium nie bardzo napawało mnie entuzjazmem. Odrobiłam już wszystkie prace domowe, nawet ogarnęłam notatki z Historii Magii i zaklęć. Nie zostało już chyba nic, czym mogłabym się zająć.
Nagle dostrzegłam przyczepę stojącą na końcu uliczki. Wyglądała niemal nierealnie, taka kolorowa, przyozdobiona światełkami i innymi pierdułkami, przycupnięta między szarymi budynkami Hogsmeade. Nad drzwiami prowadzącymi do wnętrza, wisiał duży szyld z napisem: "Yuuko, wróżka wymiarów".
Że jestem w środku dostrzegłam dopiero, gdy drzwi zatrzasnęły się za mną, a nozdrza wypełnił przyjemny zapach palonego tytoniu.
-Miło, że w końcu wpadłaś.
Na szerokim tapczanie przy ścianie siedziała piękna, czarnowłosa kobieta. Spokojnie paliła fajkę, podpierając głowę na smukłej dłoni. Zmarszczyłam brwi, ściągając kaptur.
-Jasne -zakpiłam, wywracając oczami. Co ja tu, do kurwy, robię?- Pomyliłam wejścia, soraski.
Obróciłam się na pięcie i skierowałam z powrotem ku drzwiom.
-Widziałaś jak ich morduje, prawda?
Znieruchomiałam z dłonią na klamce. Kobieta wydmuchała kłąb dymu i kontynuowała.
-Voldemort rośnie w siłę. A Dumbledore nie jest w stanie chronić wszystkich swoich uczniów. Hogwart niedługo przestanie być bezpiecznym schronieniem.
Obróciłam się ku niej, blada.
-Skąd to wiesz?
Zachichotała cicho.
-Jestem wróżką, dziewczyno. Wiem więcej niż ci się wydaje.
-Więc to była prawda? -usiadłam, czując że kolana drżą mi jak w febrze.
Yuuko zacmokała i pochyliła się ku mnie, smukłymi palcami unosząc moją brodę.
-Chciałabyś pozbyć się strachu przed przyszłością, dziewczyno? -musnęła moje usta kciukiem. -Powiedz, czego się boisz.
-Tego, że Voldemort zabije moich przyjaciół.
Kobieta machnęła niecierpliwie dłonią.
-Tego boi się każdy! A jednak to ty tu trafiłaś -zerknęła na mnie spokojnie. -Jeszcze raz; czego się boisz?
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się.
-Że mój sen miałby stać się prawdą -mruknęłam cicho.
Skinęła głową.
-A co ci się śniło?
-Że moi przyjaciele nie żyją - zaczęłam się lekko irytować.
-Wszyscy? -drążyła dalej kobieta. Przełknęłam ślinę.
-Nie -znowu ujrzałam w głowie krwawe sceny z mojego snu. Alex i Al leżący na ziemi, Max w powietrzu, Luca....
Luca z różdżką w dłoni, stojący przy śmierciożercach i celujący we mnie.
-Myślisz, że złoty chłopak mógłby zostać śmierciożercą? -Yuuko uniosła brwi.
-Nie wiem... nie mam pojęcia...
-Na pewno?
-Nie wiem! -skoczyłam na równe nogi, wściekła. -Niby skąd mam wiedzieć?!
-Nie jest czystej krwi.
Gwałtownie uszło ze mnie całe powietrze. Yuuko wstała i sięgnęła po jakąś butelkę. Nalała sobie trunku do kieliszka i usiadła spokojnie, czekając, aż przetrawię tę informację.
-Voldemort nienawidzi tych, którzy mieszają krew czarodziejów z mugolską. Czy uważasz, że przyjął by do swego grona syna mugolki?
-Czyli to wszystko nieprawda? -jęknęłam z ulgą.
-Nie -Yuuko szybko wypiła cały trunek i odetchnęła z zadowoleniem. -To tylko jedna z wersji prawdy.
-Co to znaczy?
-Twój sen był proroczy -przyznała kobieta.
-Czyli on umrą? -znieruchomiałam.
-A czy jesteś pewna, że byli MARTWI? Czy jesteś pewna, że złoty celował różdżką w CIEBIE?
Zastanowiłam się gorączkowo. Alex leżał na ziemi, miał puste oczy, ale... mógł żyć. Mogło go trafić jakieś silne zaklęcie. Max też, ale...
-Albion został ugryziony przez wilkołaka -otarłam czoło nerwowo. -To znaczy, że on..?
-Pewna jesteś, że został UGRYZIONY?
Zacisnęłam oczy. Sen zniekształcił się i uciekł w zapomnienie, tak, że musiałam się mocno wysilić, by przypomnieć sobie szczegóły.
-Nie jestem pewna, ale...
-No i o to chodzi -Yuuko nagle znalazła się tuż obok mnie. Wsunęła dłoń w moje ciemne włosy i przeczesała je lekko. -Nie masz pewności. Czyli, że to nie musi być prawda CAŁKOWITA. Może być jedynie urywkiem.
-Nie rozumiem -przyznałam, krzywiąc się.
-Możliwe, że rzeczywiście widziałaś jak twoi przyjaciele giną. Możliwe, że niedługo Voldemort uzna, że również półkrwi czarodzieje mogą stać się śmierciożercami. Możliwe jednak, że to co ujrzałaś było tylko fragmentem bitwy. Wygranej.
Spojrzałam na nią zdumiona.
-Wiesz co się naprawdę stanie?
-Podobnie jak ty, znam jedynie pojedyncze ścieżki losu -Yuuko przesunęła palcem po moim policzku. -W jednej z nich złoty chłopak pomaga ci zdobyć pracę w Mungu. W innej biały pokonuje Voldemorta i sam staje się siejącym zniszczenie czarnoksiężnikiem. Ścieżek losu jest tak samo wiele jak zdarzeń, które je wytyczają. Nawet to, że jesteś tutaj, mogło zmienić przyszłość.
Odsunęła się wstając.
-Ale... -zaczęłam, ale kobieta uniosła smukłą dłoń.
-Powinnaś już iść -powiedziała łagodnie.-Przyjmuję twoją zapłatę.
Zamrugałam, zaskoczona.
-Ale ja jeszcze nie zapłaciłam..
-Ty nie -zgodziła się, obracając plecami do mnie. -Powiedzmy, że ktoś był już u mnie wcześniej i zażyczył sobie, żebyś pozbyła się strachu.
Zacisnęłam zęby, wstając. Dotarło do mnie, że od tygodnia wciąż jestem nie w tym miejscu w którym powinnam.
-Dziękuję -skinęłam głową. -Czy ja również mogę mieć życzenie.
Wróżka zerknęła na mnie z uśmiechem.



Więc trzymaj się.
Bądź silna.
Każdego dnia nadzieja będzie wzrastała...



Deszcz moczył moje włosy, gdy stałam pod strugami deszczu. Sama nawet nie wiem, czy się poryczałam. Stałam tak dłuższą chwilę, gdy ktoś nagle ktoś narzucił na mnie swój płaszcz. Obróciłam się, odgarniając poły materiału i ocierając twarz.
Stali tam razem; Al, Luca, Max i Alex.
-Głupia cipo, chcesz się pochorować? -zganił mnie białasek, mocniej opatulając mnie swoją peleryną. -Tego nam jeszcze brakowało, do kurwy nędzy.
-Dobrze się czujesz, An? -Max zerknął na mnie zaniepokojony. Wyciągnął ku mnie torbę pełną słodyczy. -Robimy imprezę w gabinecie. Nawet Albion przychodzi..
-Gówno! -ryknął Alex, aż wspomniany schował się za plecami żabojada. -Ten kretyn chciał się zaopiekować nogą jakiegoś Ghula!
-Myślałem, że to pies!
-To przez te włosy -zachichotał Luca. -Alexiu, mon ami, nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi.
-Japa zero, żabojadzie!
Zadrżała mi dolna warga.
-Kocham was, chłopaki.
Zdębieli, wgapiając się we mnie ze zdumieniem.
-Um... Chyba ma gorączkę -mruknął Albion zza pleców Lu.
-Ta, trzeba ją zabrać do Hitlerjungend -zgodził się Alex i złapał mnie za rękę.
Luca się wyszczerzył.
-Mów dalej, cherie. Ja z chęcią posłucham, jakim to gorącym i namiętnym uczuciem do mnie pałasz..
-Uważaj, ona ma nóż! -zawołał w tej chwili Max, a Luca zbladł i obrócił się za Ala.
-Nie bij!
Maxiu ryknął śmiechem a ja westchnęła. Tacy kretyni mieliby się mierzyć z Voldemortem? Bez jaj..
-Wracajmy do zamku.

Jestem tutaj.
Nie bój się.

Aut. Wszystkie fragmenty pochodzą z tej piosenki:
Posłuchajcie jej sobie i pomyślcie o Szajbusach...
Z pozdrowieniami dla Yuuko, która wpadła na ten wspaniały pomysł wtargania wróżki do Hogwartu.
P.S. Wyobrażacie sobie Angie, jako uroczą, młodą uzdrowicielkę, pomocnicę ojca Luki?
Angie: Lu, mam świetne wieści! ^.^
Luca: Jakie? *_*
Angie: Wychodzę za mąż! Mów mi "mamo" :3
Luca: T^T
Wciąż mi go żal xD

niedziela, 12 maja 2013

10. Zakochany Albion... (Al)



Al w raju xD

Zginę. Na pewno zginę. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Całe moje życie już przebiega mi przed oczami. Musze powiedzieć szczerze-niczego nie żałuje! Niczego! Ani tego że zrobiłem co zrobiłem, ani tego że siedzę teraz pod stołem w sali głównej bazgrząc te słowa w różowym zeszycie który zarąbałem Max’owi z torby. (nawiasem mówiąc kartki są spryskane jakimś pachnącym czymś bo co chwilę kicham jak porąbany, nie chce wiedzieć do czego był mu potrzebny). Poza tym prawdę mówiąc nie zrobiłem nic złego! Nic! Nie zasługuje na takie traktowanie. Kto to widział ścigać po całym zamku wielkiego Albiona Kingsley’a za taką błahostkę? Jego wina że się napatoczył. Ale na razie mniejsza z tym. Jak się pewnie domyślasz osobo która to coś znalazłaś jest to mój testament. Spiszę tutaj mą ostatnią wolę nim zostanę rozszarpany przez uszatą bestię która ostrzy sobie na mnie swoje pazury. Ale zanim rozdzielę swój majątek pozwól że opowiem mi co było przyczyną mojego upadku.
Życie składa się ze wzlotów i upadków. Tak przynajmniej mawiał mój dziadunio. Mówiąc szczerze powtarzał to przy każdej możliwej okazji doprowadzając członków mojej rodziny do szału. Przewróciłeś solniczkę? Nie przejmuj się, bo życie to wzloty i upadki. Utknąłeś w toalecie bo zabrakło ci papieru toaletowego? Życie to wzloty i upadki więc przywyknij. Rzuciła cię dziewczyna? Nie martw się raz przeżywasz wzlot a raz upadek. Rzygać się chciało. Dziś jednak przeżyłem wzlot i okropnie bolesny wypadek. Mój wzlot miał 28 centymetrów, cudowne białe futerko i mordkę w której nie szło się nie zakochać.
Zawsze po ostatnich zajęciami zbieramy się całą nasza paczką (którą reszta społeczeństwa nie wiem czemu nazywa szajbusami) w pokoju który w całej swojej genialności zostawił nam dyrektor by rozwiązywać sprawy innych ludzi, którzy sami ze swym życiem poradzić sobie nie mogą. Tak więc i ja ruszyłem zaraz w tamtą stronę zbierając pod drodze Luke który marudząc coś pod nosem wyszedł z jednej z pustych klas gdzie co tydzień miał korki z zaklęć z Alex’em. W sumie nie dziwię się że psorka go na nie siłą wysłała. Po tym jak ostatnio zamiast zamienić swój ołówek w puchar wystrzelił go w powietrze tak, że trafił biedną Mc.Gonagall w czoło, była na niego strasznie cięta. Oczywiście Luca nie przejął się tym i gdyby nie fakt że kobiecina co tydzień go na te korki osobiście prowadziła to już dawno olał by jej słowa. Mówiąc szczerze większego lenia i antytalentu do zaklęć w swoim życiu nie widziałem. I chyba nie będę miał okazji zobaczyć. Francuz memlał coś pod nosem jaki to nasz Alex jest surowy i że ma dość słuchania co chwilę że jak się nie skupi to mu z dupy zrobi bitwę pod grunwaldem. Słuchałem go jednym uchem nie skupiając się zbytnio na jego słowach, bo co tydzień w sumie mówił to samo. Niczym zdarta płyta. Wydawać by się mogło że nie wydarzy się nic niezwykłego. Że dzień minie spokojnie, że któreś z nas rozwiąże problem kolejnego ucznia, że pójdziemy spać albo ze zmęczenia albo za sprawą wódki którą białowłosy pędził pod łóżkiem z umiłowaniem którego nie okazywał niczemu i nikomu. Tymczasem gdy szedłem korytarzem nagle to zobaczyłem. I wtedy do mnie dotarło że się zakochałem.
Rozejrzałem się w koło czy aby nikt nie zobaczył tego co ja, nie lubię mieć konkurencji. Nawet Luca który przed chwilą szedł obok mnie zatrzymał się by zagadać do jakieś dziewczyny której dekolt kończył się na pępku. Szybko odwróciłem wzrok. Ekhm. Ko-kobieta jak kobieta noo. Nic niezwykłego. Nie żebym za-zazdrościł. Jakbym chciał to też bym do takiej zagadał. Ale wracając do tematu. Naprzeciwko mnie na tylnich łapkach stało najwspanialsze stworzenie jakie kiedykolwiek widziałem.
Wy też widzicie ten wkurw?

Jego małe błyszczące oczka wpatrywały się we mnie jakby chciały mi coś przekazać. Lśniące białe futerko, długi ogon, poruszające się miarowo wąsiki. Najpiękniejsza łasica jaką kiedykolwiek widziałem. Miałem ochotę zapiszczeć z radości i uściskać zwierzaka, ale nie chciałem wzbudzać niepotrzebnego zamieszania. A co jakby się okazało że łasica ma właściciela który siłą próbowałby mi ją odebrać? Walczyłbym to oczywiste, ale po ostatnich groźbach ze strony dyrektora że jak jeszcze raz znajdzie u nas w pokoju wspólnym gumochłona, albo inne zwierzę które znajduje się tam nielegalnie to każe mi spać na korytarzu wolałem unikać takich sytuacji. Bo kto by to widział by czarodziej z dziada pradziada spał na korytarzu niczym… ostatni menel. Bywały oczywiście sytuacje kiedy na owym korytarzu spałem. Powiem krótko- Angie bywa okrutna. O-oczywiście nie boję się jej! Kto by się bał Angie. Um.. kontynuując, już miałem podejść i zgarnąć łasice do torby, gdy wydarzyło się coś niezwykłego. Zwierzątko same do mnie podeszło i pociągnęło mnie za nogawkę spodni jakby chciało powiedzieć „zaopiekuj się mną Albion, bądźmy razem szczęśliwi na wieki”. Otworzyłem szerzej oczy i bąknąłem ciche „tak”, po czym uważając czy nikt nie patrzy złapałem łasice za grzbiet i wepchnąłem do torby. Nigdy wcześniej tak szybko nie dotarłem do pokoju wspólnego. Po raz pierwszy zrozumiałem co to znaczy gnać niczym na skrzydłach miłości. Nie mogłem się doczekać chwili gdy w końcu wyjmę zwierza z torby i zaopiekuję się nim jak należy. Będzie mu ze mną dobrze, mam wspaniałą rękę do zwierząt. Zawsze były ze mną szczęśliwe, szkoda tylko że dziwnym trafem zawsze gdy wracałem z zajęć to już ich tam nie było. Pewnie Alex je wypuszczał. Zawsze mówi że niby uciekły bo je torturuje i że jak tak dalej pójdzie to zgłosi mnie do Greenpeace za znęcanie się, ale jestem pewny że przemawiała przez niego zazdrość. Nie ma możliwości by jakiekolwiek zwierze ode mnie uciekło! Gdy tylko wszedłem do dormitorium od razu zanurkowałem pod łóżko gdzie w tajemnicy przed wszystkimi umieściłem kartonowe pudełko po butach które podwędziłem Angie. Było dość spore bo rok temu czarnowłosa uparła się na kupno dwudziesto centymetrowych czarnych platform. Wyglądała jak na szczudłach. Po tym jak o mało co nie połamała sobie nóg wchodząc po schodach buty zrzuciła z najwyższej wierzy o mało co nie zabijając Glizdogona. Nie wiem jak reszcie ale mi się wydawało ze ona wiedziała że akurat w tym dniu w tym czasie on będzie tam stał, ale takich rzeczy lepiej nie mówić głośno. Nie żebym się bał A-Angie! Umieściłem więc w kartonie białowłose cudo uśmiechając się do niego szeroko by nabył do mnie zaufania. Chyba mi się udało bo futerko zjeżyło mu się a on sam wydał z siebie przeciągłe warknięcie. Wtedy byłem pewien-kocha mnie!
-Najpierw tatuś da ci papu a później pójdziemy się wykąpać!-
Złapałem za strojące obok pudełko płatków i nasypałem troche do stojącej obok miseczki. Płatki były chyba brokułowe. Nie wiem, Max mówił że są zjadliwe a brokuł ma mnóstwo witamin. A to ważne by zwierzątka dostawały mnóstwo witamin. Raz tylko przesadziłem. Od tamtego czasu wiem że złote rybki nie gustują w płatkach o smaku tuńczyka. Jak spłukiwałem ją w toalecie płacząc jak szalony Luca pocieszył mnie mówiąc że pewnie dotrze do morza. Mówił że oglądał kiedyś w mugolskiej telewizji taki dokument, gdzie jest Neko? Nelo? Niko? Coś w tym stylu i że tam spłukali rybkę i że dopłynęła ona do morza wiec przestałem się martwić. Szkoda tylko było że już się nie zobaczymy. Widząc ze łasica nie zamierza jeść tylko bawić bo wdrapywała się na ścianki kartonu z prędkością której pozazdrościł by jej chyba każdy zaśmiałem się cicho. Wyglądało jakby chciała uciec, i to w panice, ale ja wiedziałem że chce się bawić.
- nie jesteś głodny? to czas na kąpiel!-
Skoro nie zamierzała jeść złapałem ją pod pachę, wziąłem ręcznik i ruszyłem do łazienki. Łasica na prawdę mnie pokochała bo okazywała mi to w cudowny sposób. Gryzła mnie miarowo po rękach, kilka razy nawet do krwi. Pogłaskałem ją po łebku, nie pamiętam kiedy ostatnio byłem taki szczęśliwy. Nalałem do wanny wody pamiętając by nie dodawać płynu do kąpieli, okazało się że złote rybki oprócz płatków o smaku tuńczyka nie gustują tez w płynach do kąpieli. Biedny Pan Płetwa. Mu także zwróciłem wolność pozwalając dopłynąć do morza. Postawiłem mojego nowego pieszczoszka na szafce wcześniej przywiązując mu do nóżki kawałek sznurka który przymocowałem do gałki. To tak w ramach bezpieczeństwa by coś mu się nie stało. Łasica próbowała odgryźć sznurek, ale wzmocniłem go zaklęciem. Wolałem nie ryzykować. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Rozebrałem się do naga, po czym złapałem za Huana, bo tak go nazwałem i weszłam razem z nim do wanny. Huan chcąc okazać mi wdzięczność chciał pogładzić mnie po policzku, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z własnej siły bo po chwili zobaczyłem w lustrze że mam na nim trzy wielkie sznyty ciągnące się od kącika oka aż po dolną wargę.
-Ja też Cię kocham..-
Ucałowałem go w czubek głowy śmiejąc się cicho. Kąpiel była wspaniała. Wyszorowałem futerko Huana, bawiliśmy się razem. Jego ulubioną zabawą było gryzienie mnie po rękach. Nie pamiętam kiedy zwierzątko aż tak mnie pokochało. Nagle usłyszałem walenie w drzwi od łazienki.
-Albion! Albion cholera… jesteś tam?!-
Słysząc głos Angie chrząknąłem cicho czując jak robi mi się nieco słabo. Chciałem odpowiedzieć coś błyskotliwego, ale jedyne co wydobyło się z moich ust to nieco bezkształtne:
-Noo…-
-Jest z tobą Alex?-
Co do cholery Alex miał by robić ze mną w łazience? Zmarszczyłem się na samą myśl o takiej sytuacji po czym spojrzałem na drzwi za którymi stała wampirzyca.
-Nie..coś się..-
-Jak skończysz moczyć dupę to rusz się i pomóż nam go znaleźć! Nigdzie go nie ma..kurwa mać gdzie polazł ten pojeb!?-
Głos Angie cichł z każdym słowem, słysząc więc ze się oddala złapałem mocniej ruchliwą łasice i wyszedłem z wody. No cóż, jak trzeba to trzeba. Nie żebym miał ochotę biegać teraz po zamku w poszukiwaniu zaginionego Alex’a ale bycie szajbusem do czegoś zobowiązuje. Wytarłem futerko piszczącej z radości łasicy, po czym ubrałem się i wyszedłem z dormitorium. Na korytarzu stali już wszyscy czyli Max, Luca, Angie, nawet Oliwia zaangażowała się w poszukiwania. Spojrzałem na nich po czym wyciągnąłem przed siebie łasice szczerząc się.
-Patrzcie to jest Huan!!!-
Luca westchnął cicho mówiąc coś w stylu „znowu się zaczyna”, Max zapiszczał ale Huan chyba go nie polubił bo gdy ten chciał go pogłaskać łasica ugryzła go w palec. Wydaje mi się za to ze polubił Angie, bo wpatrywał się uparcie jak wtedy we mnie na korytarzu.
-Musimy znaleźć tego pojeba..miał dzisiaj odpowiadać z zielarstwa i jak do osiemnastej nie zgłosi się u psora to zawali półrocze.!-
Warknęła wampirzyca po czym ruszyła korytarzem sprawdzając każdą klasę po kolei. Chcąc nie chcą mocniej złapałem łasice która chyba nie miała ochoty szukać białowłosego i poszedłem za nią. Reszta darła się na cały zamek skandując imię albinosa, ale ja wolałem skupić się na moim pieszczoszku. Kilka razy dostałem nawet opieprz że powinienem skupić się na szukaniu a nie na durnym sierści uchu. Za każdym razem na te słowa Huan jeżył się i prychał. Chyba jednak Huan nie lubi Angie. Mówiąc w skrócie nałaziłem się jak głupi, ale Alex’a i tak nie znaleźliśmy. Max’owi udało się namówić Luce by sprawdził w pokoju Pomfrey, ale tam też go nie było. Zapadł się pod ziemię. Gdy po dwóch najdłuższych godzinach w moim życiu siedzieliśmy już w pokoju klubowym każdy był wykończony. Sam nie zauważyłem kiedy łasica wyrwała mi się z dłoni i nim zdążyłem ją złapać pobiegła do Angie i usiadła na jej kolanach gryząc ją po rękach.
-Huan!!-
Krzyknąłem chcąc odzyskać największe szczęście mojego życia, gdy czarnowłosa spojrzała na mnie… tak dziwnie. Spaliłem buraka, sam nie wiem czemu, czując jak nogi zrobiły mi się jak z waty a język stanął mi kołkiem. Nie żebym się jej b-bał albo coś.
-Al..skąd masz tę łasicę?-
Zmarszczyłem się bo, nie powiem, zaskoczyło mnie te pytanie. Wydałem z siebie chrząknięcie, bo najpierw to przeszło mi przez usta, po czym wbiłem wzrok w Luce który totalnie zdezorientowany patrzał raz na dziewczynę a raz na mnie.
-Znalazłem..na k..korytarzu..-
Coraz mniej z tego rozumiałem. Wyciągnąłem do niej rękę by oddała mi Huana, ale ta uniosła go nieco przyglądając mu się dziwnie.
-Luca..proszę powiedz mi kurwa że dzisiaj nie miałeś korków z Alex’em..-
Żabojad wzruszył ramionami układając się wygodniej na poduszkach, po czym ziewnął rozdzierająco.
-Miałem a coooo?-
W jednej chwili wydarzyło się dużo rzeczy. Max zaczał się śmiać jak opętany turlając się po podłodze, Oliwka wpatrywała się w łasice jak ja w czekoladę, Angie biła Luce po głowie poduszką klnąc na czym świat stoi, a ja wpatrywałem się w nich wszystkim nie rozumiejąc o co chodzi.
-Luca pojebie! Znów pomyliłeś inkantacje!!!
***
Słyszę w oddali jakieś krzyki muszę więc się śpieszyć, dlatego napiszę w skrócie. Mam nadzieję że mi wybaczysz drogi czytelniku. Mc Gonagall szybko udało się odczarować Alex’a. Nie zabrało jej to dużo czasu, ale przez to ze tak długo trwał w zwierzęcej formie przez kilka dni jako efekt uboczny na głowie ma mieć jeszcze łasicowe uszy. Luca leży u Pomfrey z kilkoma siniakami i złamaniem kości ogonowej. A ja? Alex powiedział że tej kąpieli nie wybaczy mi do końca życia i że już zawsze mam spierdalać na jego widok. Dlatego zaszyłem się tutaj. Dobrze że udało mu się chociaż zdobyć ten zeszyt gdzie mogę spisać ostatnią wolę. Słyszę ze się zbliża dlatego powiem krótko: wszystko co mam przepisuje na mojego kota Zefira, świnkę morską Szczęściarza, złotą rybkę Pana Płetwę 2, psa Kulawca i papugę Łyska. Mam nadzieję że czytając to wspomnisz o….

aut. Psycholka znów dała radę! Brawa dla niej!!