Ze wszystkich rodzajów pobudki- od przyjemnego miziania, do
sąsiadów drących pyski za ścianą- jemu przypadł najgorszy, najokrutniejszy i
najbardziej wulgarny.
-
Wstaniesz w końcu, czy nie, ty pojebany zapchleńcu? W nosie mi kręci od tego
popiołu. Jak się osmarkam, będziesz miał przejebane.
Ogromny
tłumok z kołdry i zaspanego animaga przeturlał się z jękiem po łóżku, nieomal z
niego spadając.
- Rusz
dupę, no!
- Olek,
dziecko ty moje...- wycharczał niewyraźnie Felix, po czym wysunął swą werbalną
i wyjątkowo dzisiaj zarośniętą część ciała spod przykrycia.- Idź ty męczyć
zakochanych w Francji, czy podkładać bomby pod Luwr, a nie ludzi budzisz...
Głowa
Alexa, tkwiąca w rozpalonym kominku niczym halucynacja po grzybkach,
przewróciła oczami, z pełnym litości westchnieniem.
-
Ogarnij się, bo się czuję jakbym rozmawiał z moimi idiotami, a nie osobą
dorosłą i odpowiedzialną...
-
Rozmawiasz ze mną, a ja się nie poczuwam, ani do jednego, ani do drugiego...
- Stul
dzioba! Atak ma być.
Ozzy
ziewnął przeciągle i usiadł na wyrku, cały potargany i pomięty i raczej średnio
kontaktujący.
-
Gdzie?
- Na
Czajnikowej. Dzisiaj. O północy.
- Jak o
północy to nie dzisiaj...
-
Noszzzzz, stul mordę, purysto językowy! Weź ty oprzytomniej i się tym zajmij,
bo mi się nie uśmiecha zlecać to dzieciakom. Są cenniejsi...
-
Dzięki, Olek- odparował wesoło animag i dźwignął się z łóżka, by zaraz kucnąć
przed kominkiem i poklepać lewitującą głowę.- A teraz spadaj spowrotem,
wyprowadź Skazę na spacerek i pamiętaj, że Francja to kraj miłości...
Gdy
wychodził z pokoju, goniły go przekleństwa i ambitne groźby małoletniego
podopiecznego.
Logicznych
powodów, dla których Ozzy mógłby zignorować wiadomość od Alexa była cała masa-
od, niezbyt wzbudzającego zaufanie, źródła informacji, do pełnego wątpliwości w
zdrowie psychiczne Lwa, sposobu jej przekazania. Ale kilka lat spędzonych w
jakże elitarnym towarzystwie blondaska i spółki przyzwyczaiło Feliksa do
przyjmowania poleceń gówniarza łaskawie i bez zbędnego gadania. Niech się młody
cieszy, że ma takich wspaniałomyślnych przyjaciół, którzy dla niego w nie jedno
gówno wejdą.
Z
kolei, kompletnie idiotycznym pomysłem było wybieranie się na Czajnikową bez
odpowiedniego wsparcia, a nawet w zespole pomniejszonym o tak istotny i
śmiercionośny czynnik jakim był Skaza, dlatego też Ozzy jeszcze rano podskoczył
na pocztę i wysłał anonimową sowę do jakże super tajnego Zakonu Feniksa. Potem
wystarczyło tylko, by dopilnować reszty stadka w utrzymywaniu gotowości bojowej
i trzeźwości aż do wieczora, gdy bez pośpiechu, parami i w kilkunastominutowych
odstępach czasu deportowali się na ulicę Czajnikową.
Ulica
ta, mieszcząca się w dumnej okolicy zapuszczonego parku i głównej menelni
miasta, nie różniła się niczym szczególnym od innych miejskich uliczek. Te same
sklepy, banki i restauracje, te same budynki i zapuszczone elewacje starych
kamieniczek. Nawet nie wszyscy mieszkańcy Czajnikowej zdawali sobie sprawę, że
w kiosku koło przystanku można kupić Proroka Codziennego, a drogeria na dole
handluje również niecodziennymi składnikami do eliksirów. Ulica Czajnikowa była
bowiem jedną z niewielu istniejących na świecie dzielnic mieszanych- dla szlam,
charłaków i czarodziei, którzy postanowili wieść życie u boku mugoli. A to
czyniło ją płachtą na byka- a konkretniej- na nienawidzących mugoli i magów
nieczystej krwi zwolenników Voldemorta.
Gdy
Ozzy pojawił się na skrzyżowaniu Czajnikowej i Dębowej dochodziła jedenasta
wieczorem. Ulice były puste, zniknęły nawet osiedlowe moczymordki, które wolały
w spokoju raczyć się napojem bogów w zaciszu śmietników, piwnic i melin, niż
zabawiać się na terenach o których dziwne słuchy krążyły. Zamieszkujący tą
ulicę czarodzieje również niezbyt chętnie opuszczali swe mieszkania,
szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Dla Felka i reszty było to bardzo na
rękę- mniejsze ryzyko by ucierpiał ktoś niewinny.
Rafael
rozejrzał się leniwie po ulicy, po czym skinął Felixowi głową. Uścisnęli sobie
krótko dłonie i Lew ruszył dalej, by zająć ustalone wcześniej miejsce.
- A wy,
gówniarze, czego się tu kręcicie? Mogłem się domyślić, że to wasza sprawka... -
Z bramy, niczym cień, wysunęła się niezbyt przystojna buźka Moody'ego a za nią
reszta, również nieszczególnie atrakcyjnej postaci. Ozzy uśmiechnął się pod
nosem, obracając do Alastora i pochylając w lekkim ukłonie.
- Panie
Moody, jak zawsze w humorze- zagaił wesoło.- Pan też dostał wiadomość o
dzisiejszym polowaniu na kaczki? Mam nadzieję, że będziemy w tej samej
drużynie...
- Nie
pierdol ty mi tu szyfrem- auror jak zwykle zachwycał delikatnością i taktem.
Obrzucił Lwa spojrzeniem, którym spojrzeć mógłby na kotleta, który
przeleżakował ze trzy miesiące pod tapczanem.- Ja wiem, że to ty, że to ten
twój i że cały Zakon dzisiaj nie śpi tylko pilnuje tego syfu. Ty się lepiej
módl, żeby ci cali śmierciożercy się tu dziś zjawili, inaczej zrobię tobie i
twojej grupce niedorosłych błaznów porządną lekcję "Gdzie można wsadzić
człowiekowi miotłę".
I,
zanim Feliks zdążył skomentować stan wiedzy Alastora na temat wsadzania czego i
gdzie, ten zniknął bezszelestnie i z gracją, której bynajmniej jego wygląd nie
sugerował. Lew wzruszył ramionami, stuknął obcasami i podjął swą wędrówkę do
celu, którym był zarośnięty krzakami bzu ogródek przed jedną z kamienic.
Nie
zdążył się nawet porządnie znudzić, kiedy, od strony parku, rozległo się kilka
trzasków, głośne nawoływania i echo jakiejś bojowej i nieszczególnie ambitnej
pieśni, wyśpiewywanej przez gardła niekoniecznie do tego stworzone i z
wątpliwym talentem wokalnym. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy, ale pozostał w
ukryciu, nawet po tym jak niebo rozświetlił ogromny, zielonkawy znak czaszki z
wężem między zębami czy gdy latarnie koło niego z hukiem rozwaliło zaklęcie
wystrzelone przez pojawiające się na końcu ulicy zakapturzone postaci. Dopiero
gdy śmierciożercy doszli już do pierwszych budynków i skierowali swoje różdżki
na okna i drzwi do mieszkań, Ozzy wyszedł z ukrycia.
- Depulso!- Machnął różdżką w kierunku
nadciągającej grupy. W tej samej chwili kilka innych, kolorowych promieni
przemknęło obok niego, wystrzelonych przez członków jego drużyny lub Zakonu,
trudno zgadnąć a na oglądanie się za siebie nie było czasu. Ciszę nocy rozdarły
krzyki rzuconych zaklęciem na ściany śmierciożerców, przekleństwa i inkantacje,
ale nowi zamaskowani przeciwnicy wciąż się pojawiali- już teraz było ich ponad
pięćdziesięciu. Jakiś czar musnął ramię Felixa, nim ten zdążył się osłonić,
uskoczył więc w ciemne wnętrze jednej z klatek schodowych, rzucając jeszcze
krótkie "Immobilus" w
kierunku tych złych.
- Ciężka
noc, co?- Lew niemal wsadził sobie własną różdżkę w oko, obracając się
gwałtownie na pięcie i stając twarzą w twarz z dziewoją ubraną jedynie w
koszulę nocną i uśmiech kota nad miską śmietany.
-
Shepard!- Wyszczerzył zęby, łapiąc równowagę.- Kopę lat! W końcu cię wypuścili
z Hogwartu?
-
Skończyłam szkołę w tym samym roku, co ty, mądralo, ale możesz nie pamiętać,
zezwalam, fakt, po tym co my tam piliśmy świętując...- wzruszyła ramionami i
wychyliła się na ulicę, rzucając kontrolne spojrzenie na sytuacje.- Czemu nikt
mnie nie uprzedził o imprezie?
-
Kotek, z ręką na sercu- na dowód swych słów położył dłoń na piersi- nie miałem
bladego pojęcia, że mieszkasz w okolicy. Albo w tym mieście. Ewentualnie kraju.
Moja culpa, w każdym bądź razie.
Machnął
różdżką na zewnątrz, puszczając ładny strumień energii w jednego z
śmierciożerców, ten zdążył się jednak uchylić. Zamaskowany ktoś stojący za nim
nie miał takiego refleksu. Shepard zacmokała.
-
Wisisz mi kolejkę, Ozmowski, ale najpierw mam interes do załatwienia z tymi
tutaj, chuliganami...
I
przemknęła obok niego, rzucając się w wir walki z zapałem godnym
pozazdroszczenia. Lew pozostał na klatce jeszcze kilka chwil, wystarczających
na rzucenie paru Incarcerous'ów i jeden Petrifikus. po czym zmienił miejsce
pobytu na te bliżej głównej akcji.
Mimo
przewagi liczebnej i nieczystej gry śmierciożerców coraz więcej zamaskowanych
postaci lądowało na ziemi, ewentualnie pobliskich krzakach, niezdolnych do
dalszej walki. Czarodzieje i czarownice przybyli na Czajnikową w celu ratowania
niewinnych, działali w sposobów wiele bardziej przemyślany i zgodny. Mimo że
drużyna Ozziego i Zakon Feniksa nie przepadali za sobą, w wirze walki potrafili
zakopać topór wojenny i współpracować w eliminowaniu przeciwników w sposób
niekoniecznie poważny i przystający osobom dorosłym.
I już,
już widać było światełko w tunelu i glorię zwycięstwa, gdy ciemność jakby
zgęstniała a chłodna noc zrobiła się jeszcze bardziej zimna. Nagły odwrót
pozostałych na własnych nogach śmierciożerców nikogo już nie zdziwił, gdy na
niebie zakotłowało się od zwiewnych i przerażających sylwetek dementorów. Z
kilku odważnych dotąd gardeł dobiegł jęk przerażenia i nie można było się
dziwić tym, którzy cofnęli się kilka kroków, widząc jak maszkary obniżają swój
lot. Felix zacisnął zęby i zignorował lodowe okowy, które ścisnęły go w
piersi...
Bo czy
jest coś, czego Lew mógłby się bać?
(I nagle czuje tę ciemność,
która wkrada się do jego serca, te zimno, które obejmuje jego ciało, jego serce
i kości, i znów jest małym dzieckiem, znów jest mężczyzną, znów jest Lwem, ale
to nie chce odejść. To jest chłód pustych nocy, to jest ciemność zbyt długiej
bezsenności i ciężar na piersi- to pustka w sercu krzyczy. I to wciąż w nim żyje,
to nie chce odejść, to jest z nim od zawsze, to część ciebie, synku. Możesz
zasłaniać oczy, zakrywać uszy i udawać że wszystko jest ok, ale nie możesz
wyrwać się ze szponów lęku. On tu jest. Dyszy ci nad karkiem, wyrywa serce z
piersi i chichocze złośliwe- "Jesteś sam"...)
I
gdzieś daleko, obok siebie, słyszy jęk i wie, że to ktoś z jego ludzi. JEGO
ludzi.
(Wtedy wszystko traci ostrość,
cały wszechświat rozpada się na kawałki i zostaje tylko ta pieprzona pewność,
ten ośli upór- że sam ich sobie zgarnie. Że przytarga ich sobie za kudły, za
cholerne, uparte oczy, za cały ich strach przed bliskością i że zrobi ich
swoimi, a siebie zrobi dla nich i nic już ich nie zatrzyma, bo to właśnie jest
stado. Bo dla nich żyje i dla nich walczy. Dla nich jest Lwem.)
- Nosz,
do cholery, co za debil wyłączył światło?- Rzucił w przestrzeń, spomiędzy zaciśniętych
warg, a potem uśmiechnął się, tak, uśmiechnął, wyszczerzył zęby prosto w gębę
dementora, który zbliżał się do niego nieubłaganie.- Dobra, ludzie, koniec tej
zabawy. Każdemu, kto skopie dupę jednemu z tych wariatów w kieckach stawiam po
wszystkim butelkę czystej, dużą pizzę i eliksir rozweselający...
To nie
jest wspomnienie, to nie jest nawet dobra myśl, która mogłaby nakarmić bestie
dookoła nich, bestie w nich samych. To obietnica. Niezłomna, uparta i poza
zasięgiem dementorów. I kiedy Felek widzi pierwsze światła budzących się do
życia patronusów, wie już że wygrał. I to nakręciło go jeszcze bardziej.Złapał
straszydło przed sobą za poły śmierdzącego płaszcza, przyciągnął do siebie i warknął
krótkie, wesołe:
- Żryj
to, paskudo.
Reszta zginęła
w blasku.
Potem
jest już tylko klasyczna, smętna scena zajmowania się rannymi (w liczbie 14,
głównie zamaskowanych dupków) i poległymi (w liczbie 3, na szczęście również ze
strony śmierciożerców) i próby ignorowania przestraszonych oczu śledzących ich
zza szczelnie zasuniętych firanek.
Zaledwie kilkoro mieszkańców Czajnikowej wyszło do nich na ulicę, by
pomóc, lub chociaż sprawdzić czy żyją. Ozzy szybko odnalazł resztę grupy i z
odetchnął z ulgą widząc, że wszyscy mają się cacy, nie licząc kilku guzów i
otarć. Shepard też była cała. Rzuciła Felixowi spojrzenie pełne triumfu, mimo
zmęczenia widocznego w kącikach oczu.
- Długo
się tu nie pokażą- uśmiechnęła się, klepiąc Ozziego po ramieniu.
- Jak
to się mówi, pogoniliśmy im kota! Albo ich kotem...!- Słowik pojawił się obok i
poklepał Felka po drugim ramieniu, szczerząc zęby do dziewczyny.- Cześć, Shep.
Rozruszałaś się?
Ruda
uniosła różdżkę do ust, uśmiechając się figlarnie.
-
Martwisz się, czy proponujesz dogrywkę? Może wiecie coś o jakiś innych atakach
tej nocy? Skoro już wyleciałam na ulicę w samej koszuli, to mogę wam
potowarzyszyć dalej...
- Broń
cię Bigosie, kobieto, ja na dzisiaj mam dosyć- Ozzy pokręcił głową z
niedowierzaniem nad walecznością i łaknieniem krwi przedstawicielki płci
pięknej.- Poza tym, moje upierdliwe źródło informacji nie świergotało o żadnym
innym ataku, możemy więc optymistycznie przyjąć, że wszyscy śmierciożercy
poszli już grzecznie lulu i nie będą wam sprawiać więcej kłopotów.
- Będą-
dobiegł ich nagle pełen upartości i wrogiego nastawienia do świata głos. Kilka
kroków przed nimi zatrzymał się młody, jasnowłosy mężczyzna dzielnie dzierżący
sporych rozmiarów i niewiadomego pochodzenia rurę, symbolicznie i subtelnie w
kilku miejscach poplamionej czymś zapewne krwistoczerwonym. Mierzył ich
chłodnym spojrzeniem.- Wy, magowie, to jeden wielki, chodzący kłopot. Dopóki
choć dwóch takich będzie chodziło po ziemi, dopóty będą się tłuc, wciągając w
swoje wojenki wszystkich wokół.
Shepard
westchnęła cicho i przygryzła wargę.
-
Poznajcie mojego brata- Leto, który jest charłakiem i wcale się tego nie
wstydzi i bardzo nie lubi magów, co widać po frajdzie z jaką wylazł tutaj tłuc,
oby tylko, śmierciożerców- wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- No
proszę, taka wdzięczność- sapnął Słowik z udawanym oburzeniem, zakładając ręce
na piersi.- My tu sobie żyły wypruwamy, życia narażamy, żeby uratować kogo się
da, a i tak zawsze znajdzie się ktoś do narzekania. Co nie, Ozzuś?
A Ozzuś
stał z boku i usilnie starał się nie wyglądać, jakby gapił się na charłaka jak
ciele na malowane wrota.
Głupiec
zmarszczył brwi, wodząc spojrzeniem od Lwa do Leto, a potem, pod naporem jakże
morderczego spojrzenia Feliksa, kwiknął wesoło i oddelegował się pospiesznie do
reszty grupy, szerzyć radosną nowinę, za którą pewnie animag będzie go musiał
potem zabić.
I
tylko, nim deportowali się wszyscy spowrotem do domów, Felek złapał Słowika za
ramię i syknął do ucha, pełnym obietnic tonem:
- A
niech się tylko Alex o tym dowie...
- Od
kiedy ty lecisz na charłaków? To jakiś popieprzony fetysz, czy jak?
Nieforemny
tłumok z kołdry i lwiego animaga poruszył się niemrawo, po czym wysyczał w
poduszkę parę przekleństw, których nie powstydziłby się sam Alex, którego dumny
łeb znów lewitował w kominku.
- No.
Tłumacz się, bo gdybym wierzył w każdą plotkę, którą rozgaduje Słowik, mógłbym
zostać redaktorem Bravo. Bujnąłeś się w jakimś charłaku?
Feliks
uniósł się do pozycji siedzącej obrzucając blondyna spojrzeniem zombie na
prochach.
- Nie.
- O,
kurwa, a jednak się bujnąłeś.
- Olek,
kurna, wyłaź z mojego kominka i pożycia osobistego, bo ci obkleję pokój
plakatami Pięciu Różdżek Miłości- Ozzy wytoczył ciężkie działa, zakładając ręce
na piersi. Głowa Alexa milczała chwilę, zapewne dywagując nad tym, czy cel jest
warty świeczki, w końcu zrezygnował, dygnął głową, jakby, gdzieś tam, wzruszył
ramionami i zniknął, zostawiając za sobą wredne:
- Już
myślałem, że jesteś impotentem...
Ozzy
podrapał się po brodzie, ziewnął kilka razy, wstał, przeciągnął się i ruszył do
pokoju głównego z głośnym, groźnym:
-
SŁOOOOOOOOOOOWIK!!!!!!!!!!!!!!!!!!
(So she said, "What's the problem,
baby?"
What's the problem I don't know
Well, maybe I'm in love (love)
Think about it everytime
I think about it
Can't stop thinkin about it
How much longer will it take to cure this?
Just to cure it cause I can't ignore it if
its love (love)
Makes me wanna turn around and face me
But I don't know nothing about love)