niedziela, 27 kwietnia 2014

25. Bo Lwy polują nocą (Felix)

// Madame marudzi, że mam napisać coś od siebie, to piszę- Absinthe mówi cześć :)


Ze wszystkich rodzajów pobudki- od przyjemnego miziania, do sąsiadów drących pyski za ścianą- jemu przypadł najgorszy, najokrutniejszy i najbardziej wulgarny.
                - Wstaniesz w końcu, czy nie, ty pojebany zapchleńcu? W nosie mi kręci od tego popiołu. Jak się osmarkam, będziesz miał przejebane.
                Ogromny tłumok z kołdry i zaspanego animaga przeturlał się z jękiem po łóżku, nieomal z niego spadając.
                - Rusz dupę, no!
                - Olek, dziecko ty moje...- wycharczał niewyraźnie Felix, po czym wysunął swą werbalną i wyjątkowo dzisiaj zarośniętą część ciała spod przykrycia.- Idź ty męczyć zakochanych w Francji, czy podkładać bomby pod Luwr, a nie ludzi budzisz...
                Głowa Alexa, tkwiąca w rozpalonym kominku niczym halucynacja po grzybkach, przewróciła oczami, z pełnym litości westchnieniem.
                - Ogarnij się, bo się czuję jakbym rozmawiał z moimi idiotami, a nie osobą dorosłą i odpowiedzialną...
                - Rozmawiasz ze mną, a ja się nie poczuwam, ani do jednego, ani do drugiego...
                - Stul dzioba! Atak ma być.
                Ozzy ziewnął przeciągle i usiadł na wyrku, cały potargany i pomięty i raczej średnio kontaktujący.
                - Gdzie?
                - Na Czajnikowej. Dzisiaj. O północy.
                - Jak o północy to nie dzisiaj...
                - Noszzzzz, stul mordę, purysto językowy! Weź ty oprzytomniej i się tym zajmij, bo mi się nie uśmiecha zlecać to dzieciakom. Są cenniejsi...
                - Dzięki, Olek- odparował wesoło animag i dźwignął się z łóżka, by zaraz kucnąć przed kominkiem i poklepać lewitującą głowę.- A teraz spadaj spowrotem, wyprowadź Skazę na spacerek i pamiętaj, że Francja to kraj miłości...
                Gdy wychodził z pokoju, goniły go przekleństwa i ambitne groźby małoletniego podopiecznego.


                Logicznych powodów, dla których Ozzy mógłby zignorować wiadomość od Alexa była cała masa- od, niezbyt wzbudzającego zaufanie, źródła informacji, do pełnego wątpliwości w zdrowie psychiczne Lwa, sposobu jej przekazania. Ale kilka lat spędzonych w jakże elitarnym towarzystwie blondaska i spółki przyzwyczaiło Feliksa do przyjmowania poleceń gówniarza łaskawie i bez zbędnego gadania. Niech się młody cieszy, że ma takich wspaniałomyślnych przyjaciół, którzy dla niego w nie jedno gówno wejdą.
                Z kolei, kompletnie idiotycznym pomysłem było wybieranie się na Czajnikową bez odpowiedniego wsparcia, a nawet w zespole pomniejszonym o tak istotny i śmiercionośny czynnik jakim był Skaza, dlatego też Ozzy jeszcze rano podskoczył na pocztę i wysłał anonimową sowę do jakże super tajnego Zakonu Feniksa. Potem wystarczyło tylko, by dopilnować reszty stadka w utrzymywaniu gotowości bojowej i trzeźwości aż do wieczora, gdy bez pośpiechu, parami i w kilkunastominutowych odstępach czasu deportowali się na ulicę Czajnikową.
                Ulica ta, mieszcząca się w dumnej okolicy zapuszczonego parku i głównej menelni miasta, nie różniła się niczym szczególnym od innych miejskich uliczek. Te same sklepy, banki i restauracje, te same budynki i zapuszczone elewacje starych kamieniczek. Nawet nie wszyscy mieszkańcy Czajnikowej zdawali sobie sprawę, że w kiosku koło przystanku można kupić Proroka Codziennego, a drogeria na dole handluje również niecodziennymi składnikami do eliksirów. Ulica Czajnikowa była bowiem jedną z niewielu istniejących na świecie dzielnic mieszanych- dla szlam, charłaków i czarodziei, którzy postanowili wieść życie u boku mugoli. A to czyniło ją płachtą na byka- a konkretniej- na nienawidzących mugoli i magów nieczystej krwi zwolenników Voldemorta.
                Gdy Ozzy pojawił się na skrzyżowaniu Czajnikowej i Dębowej dochodziła jedenasta wieczorem. Ulice były puste, zniknęły nawet osiedlowe moczymordki, które wolały w spokoju raczyć się napojem bogów w zaciszu śmietników, piwnic i melin, niż zabawiać się na terenach o których dziwne słuchy krążyły. Zamieszkujący tą ulicę czarodzieje również niezbyt chętnie opuszczali swe mieszkania, szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Dla Felka i reszty było to bardzo na rękę- mniejsze ryzyko by ucierpiał ktoś niewinny.
                Rafael rozejrzał się leniwie po ulicy, po czym skinął Felixowi głową. Uścisnęli sobie krótko dłonie i Lew ruszył dalej, by zająć ustalone wcześniej miejsce.
                - A wy, gówniarze, czego się tu kręcicie? Mogłem się domyślić, że to wasza sprawka... - Z bramy, niczym cień, wysunęła się niezbyt przystojna buźka Moody'ego a za nią reszta, również nieszczególnie atrakcyjnej postaci. Ozzy uśmiechnął się pod nosem, obracając do Alastora i pochylając w lekkim ukłonie.
                - Panie Moody, jak zawsze w humorze- zagaił wesoło.- Pan też dostał wiadomość o dzisiejszym polowaniu na kaczki? Mam nadzieję, że będziemy w tej samej drużynie...
                - Nie pierdol ty mi tu szyfrem- auror jak zwykle zachwycał delikatnością i taktem. Obrzucił Lwa spojrzeniem, którym spojrzeć mógłby na kotleta, który przeleżakował ze trzy miesiące pod tapczanem.- Ja wiem, że to ty, że to ten twój i że cały Zakon dzisiaj nie śpi tylko pilnuje tego syfu. Ty się lepiej módl, żeby ci cali śmierciożercy się tu dziś zjawili, inaczej zrobię tobie i twojej grupce niedorosłych błaznów porządną lekcję "Gdzie można wsadzić człowiekowi miotłę".
                I, zanim Feliks zdążył skomentować stan wiedzy Alastora na temat wsadzania czego i gdzie, ten zniknął bezszelestnie i z gracją, której bynajmniej jego wygląd nie sugerował. Lew wzruszył ramionami, stuknął obcasami i podjął swą wędrówkę do celu, którym był zarośnięty krzakami bzu ogródek przed jedną z kamienic.
                Nie zdążył się nawet porządnie znudzić, kiedy, od strony parku, rozległo się kilka trzasków, głośne nawoływania i echo jakiejś bojowej i nieszczególnie ambitnej pieśni, wyśpiewywanej przez gardła niekoniecznie do tego stworzone i z wątpliwym talentem wokalnym. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy, ale pozostał w ukryciu, nawet po tym jak niebo rozświetlił ogromny, zielonkawy znak czaszki z wężem między zębami czy gdy latarnie koło niego z hukiem rozwaliło zaklęcie wystrzelone przez pojawiające się na końcu ulicy zakapturzone postaci. Dopiero gdy śmierciożercy doszli już do pierwszych budynków i skierowali swoje różdżki na okna i drzwi do mieszkań, Ozzy wyszedł z ukrycia.
                - Depulso!- Machnął różdżką w kierunku nadciągającej grupy. W tej samej chwili kilka innych, kolorowych promieni przemknęło obok niego, wystrzelonych przez członków jego drużyny lub Zakonu, trudno zgadnąć a na oglądanie się za siebie nie było czasu. Ciszę nocy rozdarły krzyki rzuconych zaklęciem na ściany śmierciożerców, przekleństwa i inkantacje, ale nowi zamaskowani przeciwnicy wciąż się pojawiali- już teraz było ich ponad pięćdziesięciu. Jakiś czar musnął ramię Felixa, nim ten zdążył się osłonić, uskoczył więc w ciemne wnętrze jednej z klatek schodowych, rzucając jeszcze krótkie "Immobilus" w kierunku tych złych.
                - Ciężka noc, co?- Lew niemal wsadził sobie własną różdżkę w oko, obracając się gwałtownie na pięcie i stając twarzą w twarz z dziewoją ubraną jedynie w koszulę nocną i uśmiech kota nad miską śmietany.
                - Shepard!- Wyszczerzył zęby, łapiąc równowagę.- Kopę lat! W końcu cię wypuścili z Hogwartu?
                - Skończyłam szkołę w tym samym roku, co ty, mądralo, ale możesz nie pamiętać, zezwalam, fakt, po tym co my tam piliśmy świętując...- wzruszyła ramionami i wychyliła się na ulicę, rzucając kontrolne spojrzenie na sytuacje.- Czemu nikt mnie nie uprzedził o imprezie?
                - Kotek, z ręką na sercu- na dowód swych słów położył dłoń na piersi- nie miałem bladego pojęcia, że mieszkasz w okolicy. Albo w tym mieście. Ewentualnie kraju. Moja culpa, w każdym bądź razie.
                Machnął różdżką na zewnątrz, puszczając ładny strumień energii w jednego z śmierciożerców, ten zdążył się jednak uchylić. Zamaskowany ktoś stojący za nim nie miał takiego refleksu. Shepard zacmokała.
                - Wisisz mi kolejkę, Ozmowski, ale najpierw mam interes do załatwienia z tymi tutaj, chuliganami...
                I przemknęła obok niego, rzucając się w wir walki z zapałem godnym pozazdroszczenia. Lew pozostał na klatce jeszcze kilka chwil, wystarczających na rzucenie paru Incarcerous'ów i jeden Petrifikus. po czym zmienił miejsce pobytu na te bliżej głównej akcji.
                Mimo przewagi liczebnej i nieczystej gry śmierciożerców coraz więcej zamaskowanych postaci lądowało na ziemi, ewentualnie pobliskich krzakach, niezdolnych do dalszej walki. Czarodzieje i czarownice przybyli na Czajnikową w celu ratowania niewinnych, działali w sposobów wiele bardziej przemyślany i zgodny. Mimo że drużyna Ozziego i Zakon Feniksa nie przepadali za sobą, w wirze walki potrafili zakopać topór wojenny i współpracować w eliminowaniu przeciwników w sposób niekoniecznie poważny i przystający osobom dorosłym.
                I już, już widać było światełko w tunelu i glorię zwycięstwa, gdy ciemność jakby zgęstniała a chłodna noc zrobiła się jeszcze bardziej zimna. Nagły odwrót pozostałych na własnych nogach śmierciożerców nikogo już nie zdziwił, gdy na niebie zakotłowało się od zwiewnych i przerażających sylwetek dementorów. Z kilku odważnych dotąd gardeł dobiegł jęk przerażenia i nie można było się dziwić tym, którzy cofnęli się kilka kroków, widząc jak maszkary obniżają swój lot. Felix zacisnął zęby i zignorował lodowe okowy, które ścisnęły go w piersi...
                Bo czy jest coś, czego Lew mógłby się bać?
                (I nagle czuje tę ciemność, która wkrada się do jego serca, te zimno, które obejmuje jego ciało, jego serce i kości, i znów jest małym dzieckiem, znów jest mężczyzną, znów jest Lwem, ale to nie chce odejść. To jest chłód pustych nocy, to jest ciemność zbyt długiej bezsenności i ciężar na piersi- to pustka w sercu krzyczy. I to wciąż w nim żyje, to nie chce odejść, to jest z nim od zawsze, to część ciebie, synku. Możesz zasłaniać oczy, zakrywać uszy i udawać że wszystko jest ok, ale nie możesz wyrwać się ze szponów lęku. On tu jest. Dyszy ci nad karkiem, wyrywa serce z piersi i chichocze złośliwe- "Jesteś sam"...)
                I gdzieś daleko, obok siebie, słyszy jęk i wie, że to ktoś z jego ludzi. JEGO ludzi.
                (Wtedy wszystko traci ostrość, cały wszechświat rozpada się na kawałki i zostaje tylko ta pieprzona pewność, ten ośli upór- że sam ich sobie zgarnie. Że przytarga ich sobie za kudły, za cholerne, uparte oczy, za cały ich strach przed bliskością i że zrobi ich swoimi, a siebie zrobi dla nich i nic już ich nie zatrzyma, bo to właśnie jest stado. Bo dla nich żyje i dla nich walczy. Dla nich jest Lwem.)
                - Nosz, do cholery, co za debil wyłączył światło?- Rzucił w przestrzeń, spomiędzy zaciśniętych warg, a potem uśmiechnął się, tak, uśmiechnął, wyszczerzył zęby prosto w gębę dementora, który zbliżał się do niego nieubłaganie.- Dobra, ludzie, koniec tej zabawy. Każdemu, kto skopie dupę jednemu z tych wariatów w kieckach stawiam po wszystkim butelkę czystej, dużą pizzę i eliksir rozweselający...
                To nie jest wspomnienie, to nie jest nawet dobra myśl, która mogłaby nakarmić bestie dookoła nich, bestie w nich samych. To obietnica. Niezłomna, uparta i poza zasięgiem dementorów. I kiedy Felek widzi pierwsze światła budzących się do życia patronusów, wie już że wygrał. I to nakręciło go jeszcze bardziej.Złapał straszydło przed sobą za poły śmierdzącego płaszcza, przyciągnął do siebie i warknął krótkie, wesołe:
                - Żryj to, paskudo.
                Reszta zginęła w blasku.



                Potem jest już tylko klasyczna, smętna scena zajmowania się rannymi (w liczbie 14, głównie zamaskowanych dupków) i poległymi (w liczbie 3, na szczęście również ze strony śmierciożerców) i próby ignorowania przestraszonych oczu śledzących ich zza szczelnie zasuniętych firanek.  Zaledwie kilkoro mieszkańców Czajnikowej wyszło do nich na ulicę, by pomóc, lub chociaż sprawdzić czy żyją. Ozzy szybko odnalazł resztę grupy i z odetchnął z ulgą widząc, że wszyscy mają się cacy, nie licząc kilku guzów i otarć. Shepard też była cała. Rzuciła Felixowi spojrzenie pełne triumfu, mimo zmęczenia widocznego w kącikach oczu.
                - Długo się tu nie pokażą- uśmiechnęła się, klepiąc Ozziego po ramieniu.
                - Jak to się mówi, pogoniliśmy im kota! Albo ich kotem...!- Słowik pojawił się obok i poklepał Felka po drugim ramieniu, szczerząc zęby do dziewczyny.- Cześć, Shep. Rozruszałaś się?
                Ruda uniosła różdżkę do ust, uśmiechając się figlarnie.
                - Martwisz się, czy proponujesz dogrywkę? Może wiecie coś o jakiś innych atakach tej nocy? Skoro już wyleciałam na ulicę w samej koszuli, to mogę wam potowarzyszyć dalej...
                - Broń cię Bigosie, kobieto, ja na dzisiaj mam dosyć- Ozzy pokręcił głową z niedowierzaniem nad walecznością i łaknieniem krwi przedstawicielki płci pięknej.- Poza tym, moje upierdliwe źródło informacji nie świergotało o żadnym innym ataku, możemy więc optymistycznie przyjąć, że wszyscy śmierciożercy poszli już grzecznie lulu i nie będą wam sprawiać więcej kłopotów.
                - Będą- dobiegł ich nagle pełen upartości i wrogiego nastawienia do świata głos. Kilka kroków przed nimi zatrzymał się młody, jasnowłosy mężczyzna dzielnie dzierżący sporych rozmiarów i niewiadomego pochodzenia rurę, symbolicznie i subtelnie w kilku miejscach poplamionej czymś zapewne krwistoczerwonym. Mierzył ich chłodnym spojrzeniem.- Wy, magowie, to jeden wielki, chodzący kłopot. Dopóki choć dwóch takich będzie chodziło po ziemi, dopóty będą się tłuc, wciągając w swoje wojenki wszystkich wokół.
                Shepard westchnęła cicho i przygryzła wargę.
                - Poznajcie mojego brata- Leto, który jest charłakiem i wcale się tego nie wstydzi i bardzo nie lubi magów, co widać po frajdzie z jaką wylazł tutaj tłuc, oby tylko, śmierciożerców- wyrzuciła z siebie jednym tchem.
                - No proszę, taka wdzięczność- sapnął Słowik z udawanym oburzeniem, zakładając ręce na piersi.- My tu sobie żyły wypruwamy, życia narażamy, żeby uratować kogo się da, a i tak zawsze znajdzie się ktoś do narzekania. Co nie, Ozzuś?
                A Ozzuś stał z boku i usilnie starał się nie wyglądać, jakby gapił się na charłaka jak ciele na malowane wrota.
                Głupiec zmarszczył brwi, wodząc spojrzeniem od Lwa do Leto, a potem, pod naporem jakże morderczego spojrzenia Feliksa, kwiknął wesoło i oddelegował się pospiesznie do reszty grupy, szerzyć radosną nowinę, za którą pewnie animag będzie go musiał potem zabić.
                I tylko, nim deportowali się wszyscy spowrotem do domów, Felek złapał Słowika za ramię i syknął do ucha, pełnym obietnic tonem:
                - A niech się tylko Alex o tym dowie...



Rysunek prosto od Absinthe :) 

                - Od kiedy ty lecisz na charłaków? To jakiś popieprzony fetysz, czy jak?
                Nieforemny tłumok z kołdry i lwiego animaga poruszył się niemrawo, po czym wysyczał w poduszkę parę przekleństw, których nie powstydziłby się sam Alex, którego dumny łeb znów lewitował w kominku.
                - No. Tłumacz się, bo gdybym wierzył w każdą plotkę, którą rozgaduje Słowik, mógłbym zostać redaktorem Bravo. Bujnąłeś się w jakimś charłaku?
                Feliks uniósł się do pozycji siedzącej obrzucając blondyna spojrzeniem zombie na prochach.
                - Nie.
                - O, kurwa, a jednak się bujnąłeś.
                - Olek, kurna, wyłaź z mojego kominka i pożycia osobistego, bo ci obkleję pokój plakatami Pięciu Różdżek Miłości- Ozzy wytoczył ciężkie działa, zakładając ręce na piersi. Głowa Alexa milczała chwilę, zapewne dywagując nad tym, czy cel jest warty świeczki, w końcu zrezygnował, dygnął głową, jakby, gdzieś tam, wzruszył ramionami i zniknął, zostawiając za sobą wredne:
                - Już myślałem, że jesteś impotentem...
                Ozzy podrapał się po brodzie, ziewnął kilka razy, wstał, przeciągnął się i ruszył do pokoju głównego z głośnym, groźnym:
                - SŁOOOOOOOOOOOWIK!!!!!!!!!!!!!!!!!!


(So she said, "What's the problem, baby?"
What's the problem I don't know
Well, maybe I'm in love (love)
Think about it everytime
I think about it
Can't stop thinkin about it

How much longer will it take to cure this?
Just to cure it cause I can't ignore it if its love (love)
Makes me wanna turn around and face me

But I don't know nothing about love)

11 komentarzy:

  1. Genialne!!!!! *^* <3
    Kiedy kolejny wpis??? ^w^
    I rysunek także fajny :3
    Pozdrawiam nową osobę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haaaaaaaaaaalooooooooooo.... Ktoś coś wie, kiedy ktoś coś się odezwie???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, miałam wolny dłuuugi weekend i korzystałam. Posty się tworzą. Psycholce został już tylko kawałek do napisania, a ja właśnie siadam do dalszej część wakacji Szajbusów.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nie pierdol ty mi tu szyfrem" xD
    Aaa, brat Leto! Od razu mi się skojarzyło z braćmi Leto *-* <3
    Haha, Alex jako redaktor Bravo :D Już sobie to wyobrażam ;D
    Świetny rozdział, świetny rysunek, świetni Wy! :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy się, że ci się podoba ^^ Jestem pewien że Feluś jeszcze coś dla nas napisze ;) /Alex

      Usuń
  5. Czy ktoś tu jeszcze żyje... TT^TT Jakoś dłuuuuuuugoooooo się nikt nie odzywa....:/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ktokolwiek,cokolwiek proooooooooooooooooooooooooooooszę..........TT3TT Moje życie przez as nie ma sensu, bo nie ma nowych wpisów TT^TT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy, spokojnie :D Dorwałam się do wifi na tablecie i ściągnęłam sobie program do pisania. W ten sposób będę mogła wrzucić wam nowe posty, bez przepisywania. A szykuje się coś naprawdę dużego :D

      Usuń
    2. Yay! Yatta!!! <3 Znowu widzę kolorki w życiu T3T ^w^ Dziękować ja! <3 <3 <3

      Usuń