niedziela, 20 października 2013

22. Historia Lu (Luca)

No i w końcu dostałam post, na który czekaliśmy już kilka ładnych miesięcy. Teraz dowiecie się, co stało się w Hogsmead, w noc Bożonarodzeniowego balu. Zrozumiecie, dlaczego Lu został wydalony ze szkoły we Francji. A także dlaczego jego przyszłość jest tak jasno określona, przez ojca, lekarza. To nie cała historia Lu, a zaledwie jej cząstka. Resztę poznacie potem...
To będzie dłuuuugie xD

Kilka dni wcześniej…
Słyszałem jedynie swój ciężki oddech, stukot butów uderzających o betonową posadzkę, dobiegające z oddali głosy. Zanim wyszliśmy z tunelu w nozdrza uderzył mnie zapach dymu. Każdy krok odbijał się echem nie tylko od betonowych ścian tunelu, ale zdawał się również głośnymi tąpnięciami rozbrzmiewać wprost w mojej głowie. Czułem jak krew szumi mi w skroniach a dłonie zaciskają się mocniej na hikorowej różdżce. Biegłem coraz szybciej nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Jakby nogi same pchały mnie ku Hogsmeade.
Przelotem spojrzałem na Angie która bez jednego buta i tak dotrzymywała nam kroku. Była to jedna z tych rzeczy, za które ją ceniłem. Upór, dumę i przede wszystkim to że zawsze dawała z siebie wszystko. Nigdy się nie poddawała. Minęło zaledwie kilka krótkich godzin a nasz pocałunek wydawał mi się odległym wspomnieniem. Zaraz mój wzrok przesunął się na Alex’a. Ten uśmiechał się jakby cała ta sytuacja niezwykle go bawiła. Mi nie było do śmiechu.
Gdy tylko wybiegliśmy z tunelu i naszym oczom ukazało się Hogsmeade i stanąłem jak wryty. Jakby nagle cały świat się zatrzymał i spłynęła na niego destrukcja apokalipsy. Tam gdzie wcześniej stał pub Rosmerty zostały jedynie palące się zgliszcza. Miodowe Królestwo całkowicie przestało istnieć. Wszędzie dało się słyszeć krzyki, tak przenikliwe, paniczne że drgnąłem lekko. Ogień trawił wszystko na swojej drodze a bijąca od niego łuna sprawiała że znak Voldemorta zdawał się o wiele bardziej przerażający niż zwykle.
Wtedy to poczułem… zapach dziwnie znajomy, szczypiący w nos, gryzący w gardło, mdlący, paraliżujący wszystkie zmysły zapach, który przez wielu nazywany był zapachem śmierci. Na ramiona wstąpiła mi gęsia skórka, a włoski na karku zjeżyły się. Przesunąłem po nich dłonią, zaraz spostrzegłem że w powietrzu niczym dziwne surrealistyczne baletnice krążą czarne, kruche płatki popiołu. Teraz powoli osadzały mi się na rękach.
Nie wiem ile tak stałem, zapewne tkwił bym tak nadal gdyby nagle obok mnie z impetem nie przeleciało bezwiedne ciało jednego z walczących wcześniej czarodziejów. Bielmo śmierci zdążyło już zasnąć jego oczy, a z ust toczyła się gęsta piana. Z nieprzyjemnym plaśnięciem trup uderzył o ściany ruiny która wcześniej była jednym ze sklepików. Angie wydała z siebie cichy krzyk kładąc dłoń na uchylonych ustach. Pewnie przez myśl przeszło jej że tak musi wyglądać piekło.
Zaśmiałem się cicho. Sam nie wiem skąd znalazłem w sobie takie pokłady spokoju. Jeszcze dwa lata temu zapewne wpadł bym w panikę, ale ktoś kto raz zobaczył jak wygląda prawdziwy koszmar nie zapomni tego tak łatwo. Widząc ze z uniesioną różdżką biegnie ku nas jeden ze śmierciożerców cisnąłem w niego zaklęciem. Co prawda te zamiast go powalić jedynie podcięło mu nogi ale przynajmniej udało mi się go spowolnić. Dzięki temu Alex mógł dokończyć dzieła unieszkodliwiając go. Musiałem się skupić, nie mogłem sobie teraz pozwolić na jakiekolwiek błędy. Nie mogłem mylić inkantacji, nie teraz.
Słysząc kolejne wrzaski z oddali przygryzłem lekko dolną wargę. Nie mogłem spieprzyć sprawy, nie teraz kiedy mam tak dużo do stracenia. Mój wzrok automatycznie powędrował do biegnącej obok mnie Angie, która właśnie unieruchomiała jednego z popleczników Czarnego Pana. Teraz, kiedy w końcu jakoś uporządkowałem swoje życie, powoli zaczynałem zapominać… nie mogłem teraz wszystkiego zepsuć.
Nagle stanąłem ponownie w miejscu czując jak nogi robią mi się ciężkie niczym z ołowiu. Jakby nagle jakiś przełącznik w moim mózgu przesunął się uświadamiając mi coś ważnego. Wbrew sobie zaśmiałem się głośno mocniej ściskając różdżkę. Knykcie całkowicie mi pobielały a ja dalej stałem po prostu się śmiejąc. Nieco panicznym, głośnym, a zarazem przerażającego mnie samego śmiechem. Wyglądałem pewnie jakbym popadł w obłęd, przynajmniej tak teraz wszyscy na mnie patrzeli.
Cichy głosik w mojej głowie śmiał się razem ze mną. Zapomnieć?! Chcesz zapomnieć?!!! Co ty pieprzysz Delacour?!!! Ty nigdy nie zapomnisz! To ciągle w Tobie tkwi!!! Myślałeś że jak pójdziesz do Hogwartu to to, co się stało zostanie zapomniane? Mylisz się głupcze! Są tacy co zawsze będą pamiętać, a ty już zawsze będziesz nosił to piętno. Ukryłem twarz w dłoniach oddychając ciężko. Dłonie lekko mi drżały a całym ciałem wstrząsnęły torsję. Nigdy się tego nie pozbędziesz!!! Nigdy nie zapomnisz tego co stało się wtedy w Beauxbatons…
***
 Akademia Magi Beauxbatons…



18 miesięcy wcześniej

Blondwłosy nad wyraz wysoki chłopak biegł poprzez szkolne korytarze a jego długa, powłóczysta błękitna szata łopotała na lekkim wietrze. Herb szkoły w postaci dwóch skrzyżowanych różdżek wyróżniał się  przyjemnie kontrastując  z kolorem szaty. Pod pachą niósł naręcze książek, które tylko cudem, albo z pomocą magii nie wyśliznęły mu się z dłoni. Z pośpiechem wypisanym na twarzy wbiegł przez szerokie drzwi od razu kierując się do jadalni gdzie za chwilę miało zacząć się śniadanie. Jak zwykle zaspał, dlatego teraz musiał się podwójnie śpieszyć. Mimo tego, uśmiechał się lekko wolną ręką starając się zatrzymać w miejscu długie, poskręcane włosy.
 Wbiegł, a raczej wpadł do Sali dysząc wściekle. Widząc że wszyscy jeszcze siedzą, a dyrektorka szkoły jeszcze nie zasiadła za stołem odetchnął z ulgą. Podszedł do swojego stołu rzucając książki na podłogę i siadając z cichym pacnięciem. Odetchnął głęboko opierając na moment czoło o zimny blat orzechowego stolika.
-Jeszcze chwila a byś się spóźnił Lucas..-
Szatynka o dużych, niebieskich oczach wbiła w niego karzące spojrzenie mierząc do niego palcem. Miała identyczną szatę ale od razu było widać że traktowała ja z większym szacunkiem i zachowywała w większej czystości. Blondyn jęknął cicho.
-Luca…nie Lucas… Naucz się w końcu Marge.. -Luca wyprostował się przeciągając się lekko.
-Margaret nie Marge! -Warknęła uderzając go pięścią w ramię, ale od razu dało się zauważyć że wcale nie była na chłopaka zła bo zaraz na jej ustach pojawił się łagodny uśmiech.
Wydawać by się mogło że za owym uśmiechem czaiło się coś więcej. Coś nienamacalnego, kruchego ale przy tym dziwnie trwałego. Coś na kształt tajemnicy która łączyć mogła tylko Shakespeare’owskich kochanków. Blondwłosy nie zdążył odpowiedzieć bo nagle cała sala zamilkła i wszyscy uczniowie jak jeden  mąż stanęli na baczność zachowując całkowitą powagę.
Zdawać by się mogło że nagle znaleźliśmy się w wojsku a do pomieszczenia wchodzi generał, ale tu rolę generała sprawował ktoś inny. Wysoka, nad wyraz chuda kobieta o ustach ściągniętych w wąską kreskę przemaszerowała przez całe pomieszczenie po czym zasiadła za stołem nauczycielskim. Dopiero wtedy wszyscy uczniowie usiedli i zaczęli jeść śniadanie. Blondyn sięgnął po tosta smarując go dżemem po czym podał go Marge uśmiechając się. Dopiero później przygotował takiego samego dla siebie. Jedli w milczeniu, nie potrzeba tu było słów. Za to reszta uczniów przekomarzała się śmiejąc głośno czy potrącając ramionami.
Wystarczyło jednak że choćby jeden z nich usłyszał ciężkie, powolne kroki na posadzce aby ręka sięgająca po jedzenie zatrzymała się a wzrok wbił się w posadzkę. W krótkiej chwili całe pomieszczenie spowiła cisza. Nie była ona jednak taka jak przed chwilą. Wcześniej wypełniał ja głęboki szacunek, a teraz jedynie strach pomieszany z drobną nutką paniki. Niczym cień między młodymi ludźmi przeszedł nieśpiesznie mężczyzna o ziemistej cerze i małych, ale co najdziwniejsze, przerażająco jasnych oczach. Dłonie zaciśnięte miał na drewnianej, mahoniowej lasce która wydawała cichy stukot przy każdym kroku. Co najdziwniejsze nie podpierał się o nią, była ona jedynie jego towarzyszką. Po kilku chwilach zasiadł za stołem ale atmosfera w Sali dalej była ciężka. Wydawać by się mogło ze da się ja pokroić nożem niczym plasterek sera.
-Dałby już spokój i odszedł na emeryturę.. -Wyszeptała szatynka odkładając na talerzyk niedojedzonego tosta. Ręce jej drżały a z twarzy znikł uśmiech.
-Kto? Norie? Nie ma szans… my skończymy szkołę a on nadal będzie uczył. Tacy jak on są nie do zdarcia..tu nawet pumeks by nie pomógł -Westchnął Luka upijając zaraz łyk czarnej, gorzkiej kawy.  -Słyszałem że wlepił ci szlaban za to ze ostatnim razem się spóźniłaś?-
Szatynka kiwnęła jedynie głową przełykając głośno ślinę. Szybko, aby zająć czymś ręce pozbierała z podłogi książki blondyna wpychając mu je w ręce.
-Nie martw się… czyszczę stare książki… nie jest tak źle.. -Uśmiechnęła się nieco wymuszenie po czym wykręcając się tym że nie wzięła z pokoju wspólnego książki do eliksirów wymknęła się z Sali.
 Luka zmarszczył brwi odkładając kubek. Czuł że ostatnio dzieje się z nią coś dziwnego, że się zmieniła, dużo schudła i że na pewno całe te zmiany zaczęły się od czasu jak stary pryk Norie wlepił jej ten cholerny szlaban. Nie wiedział co się tam dzieje, ale był pewien że musi się dowiedzieć.

Norie pracował w Beauxbatons odkąd każdy pamiętał. Blondyn słyszał opowieści o nim już wcześniej. Jego młodszy brat z radością raczył go historyjkami zasłyszanymi od o wiele starszych kolegów o strasznym, wymagającym profesorze, od transmutacji, który wlepia szlabany za byle co i nigdy nie rozstaje się z drewnianą laską. Byli tacy co twierdzili że raz w przypływie złości, nauczyciel uderzył nią jednego z uczniów tak, że tego trzeba było przetransportować do szpitala.
Blondyn nie do końca wierzył w te opowieści. To prawda że Norie był wymagający a jego postawa przytłaczała wielu, ale nigdy nie dostał od niego szlabanu, ani też nie widział aby zachowywał się agresywnie w stosunku do innych. Nawet pomimo faktu że profesor bywał przerażający, francuz i tak miał u niego same dobre oceny. Co jak co, ale transmutacja, zielarstwo czy eliksiry były jego rodzinną domeną. Nikt z rodziny Delacour nigdy nie zawalał tych przedmiotów. Były one wpajane im już od dzieciństwa.
Jego rozmyślania zostały przerwane kiedy nagle w ławkę przy której siedział z impetem uderzyła wcześniej wspomniana laska a oczy wszystkich skierowały się na blondyna który otworzył sennie oczy wlepiając wzrok w czarnowłosego psora.
-Skup się Delacour! -Warknął mężczyzna i wrócił z powrotem na swoje miejsce na przedzie klasy.
-Esej ma być gotowy na jutro..Delacour, Lautier…i Boyar zostańcie po lekcjach. Chcieliście kurs zaawansowany to go dostaniecie
Lu machnął jedynie ręką do wcześniej wspomnianych osób. Zgłosił się na zajęcia dla zaawansowanych prawdę mówiąc nie z własnej woli. On sam uważał że ich nie potrzebuje, ale każdy z jego szalonej rodzinki je brał, więc on nie miał jak się z tego wymiksować. Nawet Antoinette została do nich zmuszona.
-Za to ciebie Chantier widzę  wieczorem u mnie w Sali. Szlaban sam się nie odrobi -Prychnął do Margaret która skrzywiła się nieznacznie mocniej zaciskając dłonie na trzymanym zeszycie.

-Jak zwykle widzę że nic nie zrozumiałeś Delacour -Mężczyzna westchnął odkładając na stolik laskę i z cichym westchnięciem usiadł naprzeciwko blondyna który marszcząc brwi ściskał w dłoni książkę. Zajęcia już dawno się skończyły, Lautier i Boyar wyszli skończywszy przepisywać notatkę z tablicy, jedynie Luka został w środku starając się pojąć o co tak naprawdę chodzi profesorowi.
-Przecież to proste..skup się! Czym jest transmutacja? -Zapytał czarnowłosy nie przestając mierzyć go przenikliwym spojrzeniem od którego miało się ochotę schować w mysiej dziurze.
-Em… przeobrażaniem? - Wydusił z siebie po chwili uśmiechając się niepewnie Luka. Nie wiedział do czego dąży profesor.
-Tak Delacoru przeobrażaniem!  A żeby przeobrazić jedną rzecz w drugą potrzeba zaklęć! Tak, dobrze słyszysz, zaklęć. Transmutacja nie jest niczym innym jak lekcją zaklęć, ale nieco innych. Nie tych służących do obrony ale tych służących do przeobrażania. I to trudnych zaklęć, w których liczy się nie tylko co mówisz, ale też w jaki sposób, z jakim akcentem.
-Ale… skoro transmutacja opiera się na zaklęciach to jak do licha ciężkiego jest możliwe to ze na normalnych zaklęciach nie potrafię nawet poprawnie wytrącić różdżki z ręki tego ślamazary Jean’a -Prawie że krzyknął zdumiony.

W końcu jeśli chodziło o transmutację potrafił zrobić prawie wszystko. Nie ważne co, nie ważne gdzie i nie ważne w co ma to zamienić byle by nie łamać praw Gampa. Potrafił przeobrazić prawie wszystko w to co tylko chciał.
-Też się nad tym zastanawiałem Delacour, jak to możliwe że jesteś takim ślamazarnym beztalenciem skoro najtrudniejsza sztuka magii przychodzi ci prosto niczym splunięcie. Twój problem leży tu -I nim chłopak zdołał się zorientować mężczyzna sięgnął ze stołu laskę i jednym ruchem uderzył go jej końcem prosto w sam środek czoła tak ze Luka wydał z siebie zduszone „aua”.
-W twojej głowie. Powiedz mi o czym myślisz jak transmutujesz?. Co chodzi po tej twojej durnej głowie jak przeobrażasz, geniuszu ?
-eee… o tym jak dana rzecz wygląda na początku..i jaki ma być efekt końcowy. To chyba normalne nie?
 Widząc jednak minę profesora chłopak pomyślał ze to chyba tak całkiem normalne nie jest. Norie zmarszczył brwi.
-Mogę ci zaręczyć że każdy inny czarodziej myśli w tym czasie o tym czy wypowiada poprawie zaklęcie czy dobrze kładzie akcent czy nie pomylił się w inkantacji. Tu właśnie leży różnica Delacour!. Kiedy chodzi o transmutację wypowiadasz zaklęcia machinalnie, jakbyś podświadomie wiedział gdzie zmiękczyć głoski jak ma brzmieć zaklęcie, kiedy je zacząć a kiedy skoczyć. Masz do tego talent chłopcze. Kiedy jednak idzie o zaklęcia bojowe za bardzo skupiasz się na ich treści a nie na tym co mają uczynić...gdy tylko skoncentrujesz się na ich zadaniu jestem całkowicie pewny że wymówisz je odpowiednio.
Coś było w słowach profesora bo blondyn sam również zmarszczył brwi rozważając dokładnie jego słowa w swojej głowie.
-Następnym razem na zaklęciach spróbuj zamiast myśleć o tym czy spieprzysz i czy dobrze powiedziałeś zaklęcie skup się na tym co ze sobą niesie, co chcesz przez nie osiągnąć. Jeśli dobrze kombinuje to okaże się że jesteś w tym lepszy niż ci się wydaje. Może nawet lepszy niż jesteś z transmutacji..
Norie wstał z krzesła i nie mówiąc już więcej złapał za laskę i wyszedł z pomieszczenia postękując cicho. Blondyn przymknął powieki starając się jakoś przyswoić wszystko to czego właśnie się dowiedział. Czyli istnieje możliwość że poprawi swoje oceny z zaklęć ? Czyli istnieje szansa że jego przyszłość będzie taka, jak sobie wymarzył?

-Długo Cię trzymał Lucas -Margaret nieco blada uśmiechnęła się po czym podeszła i z cichym westchnieniem przytuliła się do blondyna, przymykając powieki.
-Coś się stało? -Chłopak spojrzał na nią zmartwiony wsuwając dłoń w jej włosy.
Coraz bardziej zdawał sobie sprawę że coś jest nie tak, że dzieje się coś o czym on nie wie. Dziewczyna sporo schudła a do tego jej uśmiech z dnia na dzień  robił się coraz  bardziej przygaszony.
-Nie, wszystko ok. Po prostu… jestem trochę zmęczona -Wyszeptała po czym uśmiechając się lekko wspięła się na palce i pocałowała delikatnie usta Luki zaraz wracając do wtulania się w jego tors.
-Co powiesz na to że wyrzucimy młodych z dormitorium i porelaksujemy się na kanapie?
-Z chęcią..ale..ehh..mam szlaban u Norie…
Machinalnie zacisnęła mocniej dłoń na przedzie jego szaty mocniej zaciskając powieki. Jej ciało drgnęło lekko, co tylko potwierdziło Lukę że coś jest nie tak. Ze dzieje się coś o czym ona mu nie mówiła.





-Naprawdę chcesz to zrobić?
Długowłosy chłopak przyśpieszył nieco kroku starając się zrównać z blondynem który idąc coraz szybciej zmierzał w kierunku wschodniego skrzydła budynku gdzie mieściła się sala do transmutacji.
-Tak. Na pewno. Jak się zapyta po co przyszedłem to powiem mu że dotyczy to dzisiejszych zajęć. Mniejsza z tym, coś wymyślę. Mówię ci coś tu nie gra. Odkąd Marge zarobiła ten szlaban u Norie zachowuje się dziwnie!
-Jak dla mnie to zachowuje się normalnie..
-Nie! Mówię ci coś jest na rzeczy!
Luka skręcił gwałtownie w prawą odnogę korytarza a widząc że długowłosy przystanął sam, również zatrzymał się.
-Idę do biblioteki. Jak już odkryjesz co i jak to daj znać. Może ona w ciąży jest co? I boi ci się powiedzieć ze zostałeś tatusiem... -Zaśmiał się na co blondyn zmarszczył nieco brwi. Ostatnio robił to coraz częściej.
-Powiedziała by mi. Jakby to o to chodziło, to na pewno by mi powiedziała. Wie że bym jej nie zostawił. Idę. Jak coś to się odezwę… -Ruszył przed siebie a zaraz widząc schodu zszedł nimi na dół będąc coraz bliżej sali w której jego dziewczyna odbywała powierzone mu przez profesora zadanie.
 Chciał jak najszybciej mieć to za sobą.  Widząc że dębowe, ciężkie drzwi są zamknięte już chciał zapukać, ale tknięty dziwnym przeczuciem po prostu wszedł do środka. Sala była pusta. Krzesła dokładnie zasunięte, blaty ławek przetarte. Zdawać by się mogło że nikogo nie ma, a szlaban dziewczyny odbywa się gdzie indziej gdyby nie fakt że z Sali w której mężczyzna trzymał przyrządy do ćwiczeń dało się słyszeć zduszone głosy. Od razu ruszył w tamtą stronę a widząc że drzwi są uchylone zajrzał przez nie mając nadzieję że Marge przeciera książki czy układa poduszki na których nie raz ćwiczyli transmutacje.
-Crucio!
Zobaczył tylko jak niebieskie oczy dziewczyny nagle zaciskają się w desperacji a jej twarz wykrzywia ból. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz a włosy rozsypały się dookoła gdy opadła na posadzkę desperacko próbując złapać oddech.
-Wstawaj! Myślałem że wy czysto krwiści jesteście bardziej wytrzymali… choć patrząc na twoje drzewo rodowe pasujesz bardziej na charłaka..
Wydawać by się mogło że to zły sen. Że ogląda jakąś dziwną zniekształconą rzeczywistość gdzie profesor, którego szanował, torturuje jego dziewczynę. Że film zaraz się skończy a wszystko wróci do normy.
-Dlacze… dlaczego mnie pan tak nienawidzi?
-Codziennie zadajesz to samo pytanie. Nie nudzi ci się to?
-Ciągle mi pan nie odp..odpowiedział -Wydyszała Marge, powoli próbując wstać z posadzki i opanować drżenie nóg, które udaremniały jej to. Ciemnowłosy prychnął po czym machnął trzymaną w dłoni różdżką.
-Nie zrozumiesz… tacy jak ty nigdy nie zrozumieją! Wasze ideały o czystości krwi! O nie zeszpeconej rasie..jesteście godni pożałowania …crucio!
-Expeliarmus!-
W jednej chwili Luka wszedł do pomieszczenia a różdżka profesora wymsknęła mu się z dłoni, jednak zamiast odlecieć gdzieś dalej, jedynie opadła na pobliski stolik. Widząc blondyna Norie najpierw zdumiał się, ale zaraz jego usta rozszerzyły się w uśmiechu.
-Pan Delacou… widzę że dalej nie zrozumiał pan co miałem na myśli podczas naszej ostatniej rozmowy..
Blondyn dyszał ciężko, a dłonie drżały mu tak, że ledwo udawało mu się utrzymać różdżkę. Nie potrafił zrozumieć całej tej sytuacji.
-Dlaczego? -Wyszeptał powoli podchodząc do leżącej dalej na posadzce Margaret.
 Dziewczyna starała się zetrzeć z kącika ust stróżkę krwi, uniosła dłoń ale po chwili opuściła ją wybuchając cichym, urywanym szlochem. Z każdym krokiem Luka zbliżał się do niej coraz bardziej. Widział w tym swoją jedyną szanse. Złapać Marge, rzucić zaklęcie Immobilus na profesora, po czym wybiec jak najszybciej z sali. Myślał że przy odrobinie szczęścia dotrze do pani dyrektor szybciej niż Norie.
Blondyn wyciągnął dłoń by w jednej chwili złapać dziewczynę i unieść różdżkę gdy nagle ziemia osunęła mu się spod stóp, a dokładniej mówiąc on i Marge wylecieli w powietrze uderzając plecami w ścianę, tak mocno że aż zaparło im dech w piersiach.
-Expulso!
Norie zacmokał z dezaprobatą, po czym podszedł do blondyna. Przestał używać laski, jakby nigdy nie była mu potrzebna, jakby odmłodniał o kilka lat. Do tego jego szybciej ruchy całkowicie nie pasowały do kuśtykającego staruszka. Chyba to w tamtej chwili Delacour patrząc mu w oczy, zrozumiał że jego profesor należał do tego rodzaju osób które syciły się cierpieniem innych, które uwielbiają zadawać ból, oglądać go, podżegać do zadawania go innych, że właśnie to dodawało im sił. Głowa pulsowała mu tępym bólem a ciało zdawało się być tak ciężkie że nie mógł nawet unieść małego palca u dłoni.
-Jesteś przewidywalny Luka… nie mówiąc już o tym, że zdradziło cię twoje ciało, ale twoje oczy powiedziały mi wszystko… każdy twój ruch zanim zdążyłeś go zrobić…
Pochylił się po sięgnął dłonią do różdżki Luki która leżała nieopodal. Musiała chłopakowi wypaść w chwili gdy staruszek rzucił na nich zaklęcie. Co dziwne ciemnowłosy kucnął i podał mu ją wręcz wciskają mu ją w rękę.
-…nie dasz rady ze mną wygrać… ale dam ci szansę na to że wyjdziesz z tego bez szwanku. Musisz zrobić tylko jedną rzecz. Widzisz… rodzice tej dziewczynki są tak zwanymi czysto krwistymi. Na początku myślałem że też jesteś jednym z nich, skoro się z nią zadajesz, ale później odkryłem, że twoja matka jest mugolem. Ale mniejsza o to… chodzi mi o fakt, że rodzice pani Chantier mają bardzo dziwne hobby. Mianowicie za kulminacyjny punkt, co sobotniej rozrywki w swoim domu, uważają dręczenie niczego niewinnych mugoli. Wiesz, co robią? Z twojej miny widzę, że nie miałeś o tym zielonego pojęcia. Skoro panna Chantier ci się nie pochwaliła, z przyjemnością ci powiem. Porywają ich, najzwyczajniej porywają ich z ulicy… następnie…
Każde słowo mężczyzny zdawało się docierać do Luki jakby z daleka. Rodzice Margaret? Czysta krew? Wszystko to zdawało mu się być stekiem bzdur. Dopiero kiedy mężczyzna zaczął dokładniej opisywać na czym te dręczenie polegało usłyszał ciche zawodzenie szatynki dotarło do niego że to nie były kłamstwa. Że właśnie otrzymywał prawdę w najgorszej, najkoszmarniejszej postaci.
-Nie…nie mów mu tego! Błagam! Zrobię wszystko! On nie musi wiedzieć! Nie on… zabij mnie..ale mu nie mów..
Jakby nie słysząc jej słów Norie mówił dalej cedząc każde słowo. Choć jego wzrok skierowany był na blondyna, jednak zdawał się patrzeć przez niego, myślami być wiele kilometrów stąd.
-…mój brat był mugolem. Siostra też. Powiedz mi Delacour, czym zasłużyli sobie by być ZABAWKĄ W RĘKACH CZARODZIEJI!? CZYM SOBIE ZASŁUŻYLI NA TO BY TE BEZDUSZNE POTWORY POZBAWIŁY ICH ŻYCIA? PO PROSTU TAMTĘDY PRZECHODZILI!
Jego krzyk zdawał się przenikać ściany. Marg załkała po raz kolejny szepcząc niczym w mantrze „to nie moja wina”. Wiedziała o rozrywkach rodziców. Wiedziała. Ale co mogła na to poradzić? Była tylko dzieckiem. Nie było jej nawet na świecie kiedy zginęło rodzeństwo Norie.
-ONA MIAŁA TYLKO PIĘTNAŚCIE LAT! PIĘTNAŚCIE!
Kilka łez spłynęło po jego policzku ale zaraz starł je nieco przytomniejszym spojrzeniem obrzucają blondyna, który nie wiedział co powiedzieć. Co zrobić.
-Musisz zrobić jedno… jedną jedyną rzecz… wiesz jak działa zaklęcie Crucio? Wiem że wiesz. Może i bywasz niezdarny ale nie jesteś debilem. Crucio… potraktujesz naszą uroczą pannę Margaret…twoją słodką Marge, zaklęciem crucio. Nie tak żeby ja zabić, w końcu nie chcemy  mieć problemów…ale na tyle że do końca życia będzie pamiętać co to znaczy być zabawką w rękach innych…
Blondyn otworzył szerzej oczy, o mało co nie wypuszczając z dłoni różdżkę, którą chwilę wcześniej podał mu Norie. Czy ten człowiek właśnie chciał, aby on zadał niewyobrażalny ból inne osobie? Nagle zrobiło mu się niedobrze, dochodził do tego jeszcze straszliwi ból głowy.
-Dlaczego się wahasz?
-Pan jest szalony..- wyszeptał z trudem starając się zebrać siły na tyle by wstać-..a ja dopilnuje by każdy się o tym dowiedział…
-Taka jest twoja odpowiedz? Ehh..trudno… sam to zrobię.
Wyprostował się przenosząc różdżkę powoli z prawej, do lewej ręki. Na jego usta wpełzł ohydny uśmieszek który zdawał się gasnąć w jego oczach. W nich zobaczyć można było tylko lód i obezwładniającą pogardę do wszystkiego co żyje, co oddycha. Delacour chciał powstrzymać mężczyznę, ale jedyne co wydostało się z jego ust to przeraźliwy kaszel, przez który odkrył jedynie nowe źródło bólu. Płuca piekły go niemiłosiernie. Musi go powstrzymać. Musi.
Na drżących nogach podniósł się podtrzymując się ściany. Różdżkę trzymał tak mocno że bał się ze lada chwila ta się złamie. Musi go powstrzymać. Powstrzymać. Powstrzymać. Powstrzymać! POWSTRZYMAĆ. Nie wazne jak! Zmiażdżyć, zdeptać, zgnieść. Sprawić że przestanie się ruszać, ze jego usta się zamkną, a on nigdy więcej nie skrzywdzi nikogo innego. Nim sam zdał sobie z tego sprawę jego wargi już układały się w dwa zakazane słowa.
-Cru..
-AVADA KEDAVRA!!!
To co stało się później widział na pograniczu jawy i sny. Avada Kedavra zaklęcie które uśmierca. Zaklęcie które nie powoduje żadnych śladów na ciele ofiary. Jeśli taka była prawda to dlaczego? Dlaczego stał teraz cały w ciemnoczerwonej posoce?. Dlaczego obok leżała nieprzytomna Margaret a w jej włosach oprócz całych hektolitrów krwi dało się zobaczyć strzępki mózgu czarnowłosego profesora? Dlaczego zamiast trupa, wokół nich, na podłodze, na ścianach, meblach, wszędzie znajdowała się jedynie krew i strzępki rozdartego ciała? Dlaczego? Nie wiedział, nie miał pojęcia. Ostatnie co pamiętał zanim zemdlał był krzyk. Jego własny krzyk.

Obudził się dopiero kiedy na jego twarz został wylany kubek zimnej wody. To przywróciło mu trzeźwość umysłu. Jęknął zduszenie, po czym chciał sięgnąć dłonią by zetrzeć z twarzy mokre krople ale nie był w stanie tego zrobić. Po chwili dotarło do niego że siedzi przywiązany do krzesła a wokół niego zebrał się spory tłumek. Byli dyrektorowie szkoły, nauczyciele, wiele innych znamienitości ale przede wszystkim pani dyrektor która wydymając usta wbijała w niego ostre jak sztylety spojrzenie. Zaczęły docierać do niego szepty. Natarczywe, coraz donośniejsze, wszystkie układające się w jedno słowo: Morderca.
-Pani…pani dyrektor.. -Wyszeptał czując suchość w gardle, do tego bolało go całe ciało, ale najbardziej chyba tył głowy, gdzie jego czaszka boleśnie zderzyła się ze ścianą.
-Zamilcz! -Warknęła kobieta po czym ruchem różdżki wyczarowała sobie krzesło które postawiła naprzeciwko Luki.
-Co się…dlaczego? -Wyszeptał ale zaraz napłynęła na niego fala obrazów. Tak wyraźnych a przy tych tak przerażających że zadrżał na całym ciele. Choć jego ciało nie było już pokryte krwią i kawałkami skóry czy włosów, czuł się brudny.
-Ja nie..ja nie chciałem…on…Marge…
Chciał coś powiedzieć. Wytłumaczyć, ale tłum zdawał się napierać na niego coraz bardziej i bardziej. Morderca. Morderca. MORDERCA! Chciał zemdleć, uciec przed tymi szeptami, ale czując po chwili stanowcze uderzenie w policzek  odzyskał jako taką trzeźwość umysłu.
-Powiedziałam zamilcz…wy także się zamknijcie! -Warknęła niezwykle wysoka kobieta do szepczących do siebie obrazów które zaraz zamilkły wbijając w nią ciekawe spojrzenia. Jedynie portret Dilys Derwent zdawał się być pusty.
-W całej mojej karierze… co ja mówię o mnie..w całej historii Beuxbatons pierwszy raz, PIERWSZY!, zdarzyło się aby w szkole doszło do zabójstwa!!!. Zabójstwa?!!! Hah.. To była rzeźnia Delacour! !!! Nigdy nie widziałam czegoś takiego i mam nadzieję, że nie zobaczę. Historia naszej szkoły była nieskalana dopóki ty się tu nie pojawiłeś!
-Pani dyrektor..
-ZAMILCZ DELACOUR!!! Wiesz w jakiej sytuacji mnie postawiłeś?!!! Reputacja Beuxbatons zostanie doszczętnie skalana! Rodzice przestaną posyłać tu swoje dzieci tylko dlatego że jednemu smarkaczowi zachciało się eksperymentować z zaklęciami niewybaczalnymi!!!
-TO NIEPRAWDA!!! On torturował Marge!!! Nie wiedziała pani!? To nie był szlaban!!! Używał Crucio!!!
Kobieta na te słowa zaśmiała się krótko po czym spojrzała z politowaniem na blondyna, który próbował zgromić ja wzrokiem.
-Nie mam pojęcia o czym pan mówi. Panna Chantier, po tym jak odzyskała przytomność, powiedziała mi, że od zawsze chciał pan spróbować zaklęć niewybaczalnych, dlatego udała się z panem do sali profesora Norie. Chciała pana powstrzymać, ale uparł się pan. Co dziwne profesor Norie zgodził się pokazać panu jak działają owe zaklęcia, a pan, panie Delacour go zabił. Nie wiem czy umyślnie czy był to tragiczny skutek eksperymentu, ale wiem jedynie tyle, że nie wspomniała o klątwie crucio, ani o rzekomym dręczeniu… ale za to w Sali od transmutacji jeszcze przez miesiąc będą zeskrobywać szczątki profesora Norie..
-Kłamiesz!
-Zarzucasz mi kłamstwo Delacour? Jak chcesz przyprowadzę ją tutaj a ona powie ci dokładnie to samo co ja teraz.
Nie wiedział czy to wyraz jej twarzy a może to co dostrzegł w jej oczach sprawiło że zdał sobie sprawę że mówi prawdę. Margaret się wszystkiego wyparła. Skłamała. Zrzuciła wszystko na Lukę. Nie chciała pogrążać siebie i swoich rodziców. Wolała się wyprzeć blondyna. Kiedy to do niego dotarło  warknął szarpiąc za więzy mając nikłą nadzieję że puszczą. Wiedząc jednak ze to na nic pochylił się do przodu na tyle na ile to było możliwe.
- Wiem, że pani wie. Wiem, że pani zdaje sobie sprawę jaka jest prawda. Że to wszystko to jedno, kurwa, wielkie, pierdolone kłamstwo!!!
-Wyrażaj się Delacour! -Postukała końcem różdżki w blat stojącego obok stolika, po czym spojrzała na blondyna jak na coś ohydnego, coś co najchętniej  jak najszybciej wyrzuciłoby się ze swojej pamięci.
-Co ja mam z tobą zrobić? Mogę oddać cię w każdej chwili dementorom…myślę że spodobało by ci się w Azkabanie- zaśmiała się po czym kolejnym machnięciem różdżki sprawiła że więzy boleśniej wpiły się w ciało chłopaka -..ale tego nie zrobię. Wiesz co zrobię gówniarzu? Wyrzucam cię ze szkoły! Tak, dobrze słyszysz, wywalam cię! Ale to nie wszystko… nie. Znam wielu ludzi, ludzi na stanowiskach. Każda z osób które znam, które znałam lub poznam w przyszłości dostanie krótką informacje, o tym co zrobiłeś. Nie patrz tak na mnie, nie jestem głupia! Nie napiszę że kogoś zabiłeś, za dużo by było tłumaczenia, po prostu sprawię że Luka Delacour stanie się persona non grata we wszystkich możliwych szkołach, instytucjach, miejscach pracy. Właśnie zostałeś wyrzutkiem społecznym Delacour. No przynajmniej w kręgu czarodziejów…
Zaśmiała się donośnie po czym wstała i wyszła z pomieszczenia zostawiając go samego. Samego z bólem całego ciała i ze świadomością że właśnie został człowiekiem bez przyszłości. Że już na zawsze zostanie mordercą.
***
Zamrugałem kilka razy powiekami czując jak po policzku toczy mi się gorąca kropla. Czyżby łza? Płakałem? Nad czym, bądź nad kim? Nad Marge bo wyparła się mnie? Nad Norie bo go zabiłem? A może nad sobą bo już do końca życia będę musiał podporządkowywać się wyborom innych? Bo już nigdy nie będę mógł sam decydować o sobie? Chyba nad wszystkim. Starłem ją niezdarnym ruchem po czym wziąłem głęboki oddech. Dalej znajdowałem się w Hogsmeade. Choć zdawało mi się że minęły godziny zatrzymałem się jedynie na sekundę.
Tutaj dalej trwała walka. Czy jest sens abym w niej uczestniczył? Co to zmieni? Nasuwała mi się tylko jedna odpowiedz: Nic. Nie zmieni to tego że już nigdy nie będę tym, kim zechcę, że już nigdy nie obiorę takiego zawodu jaki będę chciał, że już nigdy nie będę mógł podróżować poza Francją bądź wielką Brytanią bez wyraźnego pozwolenia, że już nigdy nikomu tak do końca nie zaufam. Nie zmieni się nic. W tej chwili moją twarz omiotła burza czarnych , potarganych włosów kiedy Angie wybiegła przede mnie ścinając z nóg jednego ze śmierciożerców.
 I to wystarczyło.



Ona była odpowiedzią. Już od dawna. Od zawsze. Odkąd tylko pierwszy raz ją zobaczyłem. Angie. Widząc jak zza zakrętu wybiega dwóch sługusów Czarnego Pana zakląłem w myślach. Zamieniasz się w babę Luka. Jesteś w końcu Szajbusem, wiec walcz jak na Szajbusa przystało. Zaśmiałem się cicho. Nie był to jednak śmiech psychopaty jaki zaprezentowałem wcześniej, ale zwyczajny, normalny śmiech osoby która chyba coś ważnego sobie uświadomiła.
Wybiegłem przed czarnowłosą, a następnie przed resztę Szajbusów biorąc kolejny głęboki wdech.  Przez myśl przebiegły mi dawno usłyszane słowa: „Następnym razem na zaklęciach spróbuj zamiast myśleć o tym czy spieprzysz i czy dobrze powiedziałeś zaklęcie skup się na tym co ze sobą niesie, co chcesz przez nie osiągnąć. Jeśli dobrze kombinuje to okaże się że jesteś w tym lepszy niż ci się wydaje”. Skupiłem się..na tym aby gryźć, drapać ranić… ale nie tak by zabić. Nie…nie chcę powtórki z przeszłości.
-Vingardium Leviosa... -Wymruczałem celując w najbliższego zakapturzonego napastnika.
 Tym razem bez pomyłek, bez błędów. Uniosłem go najpierw powoli na kilka metrów po czym wyrzuciłem w powietrzu w stronę jeziora tak, aby oddalił się jak najbardziej od miejsca walki, wpadając w nie. Miałem nadzieję że kraken żyjący w jeziorze dokończy za mnie dzieła. Uśmiechnąłem się pod nosem, rzucając jeszcze kilka innych zaklęć. Nie myśl, skup się. Już miałem pobiec dalej gdy zobaczyłem tuż obok siebie Alex’a, który pokazywał coś do mnie dłonią. Zmarszczyłem brwi po czym podążyłem za nią spojrzeniem. Angie.
 Zakląłem pod nosem po czym rzuciłem się do szaleńczego biegu. Nie słyszała jak ją wołałem. Nie słyszała żadnego z nas. Bałem się że ją trafię rzucając zaklęcie z takiej odległości, bo ona nie widziała. Nie widziała jak się do niej zbliżał. Z każdą sekundą był coraz bliżej. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi do głowy że mogą nacierać z dwóch stron?! W ostatniej sekundzie przygwoździłem ją do ziemi własnym ciałem. Zaklęcie wybuchło gdzieś nieopodal nas nie czyniąc nam jednak krzywdy. Tak mało brakowało. Za mało.
Kątem oka zauważyłem jak Max unieruchamia śmierciożerce które jeszcze chwilę temu chciał zaatakować Angie. Spojrzała na mnie z wyrzutem leżąc przygwożdżona moim ciężarem. Jej włosy rozsypały się dookoła a dłonie położyła na mojej klatce piersiowej próbując mnie z siebie zepchnąć.
-Co ty odwalasz żabojadzie?!
-Och zamknij się Cherie…-
Powiedziałem po czym łapiąc ją za podbródek zrobiłem to co chciałem zrobić od pierwszej chwili gdy tylko ją zobaczyłem w Hogwarcie. Pocałowałem ją. Przez chwilę myślałem, że mnie odepchnie, ale zaraz odwzajemniła pieszczotę. Usta miała miękkie, idealne. Gdy w końcu oderwałem się od jej warg uśmiechnąłem się lekko. Chciałem jej coś powiedzieć, coś co nie mówiłem jeszcze żadnej dziewczynie ale nie było mi dane to zrobić ani teraz, ani później.   Poczułem okropny ból w prawym ramieniu i zanim jakikolwiek dźwięk wydarł się z moich ust osunąłem się na bok powoli odpływając w nieświadomość.
Sny…wydaje mi się że to były sny. O tym jak złamano mi różdżkę, o dziwnym siwowłosym dziadku wychodzącym z mojego kominka, o feniksie i tiarze przydziału, o białowłosym mikrusie który był pierwszą osobą jakiej naprawdę zaufałem. A jednak się  obudziłem . Bałem się ze jak otworzę oczy znów znajdę się na przywiązany do krzesła ale nie. Leżałem na łóżku w gabinecie Pomfrey, w głowie nieznośnie mi huczało. A obok siedzieli oni. Przyjaciele. Przeżyłem. Bolało jak cholera, ale żyłem. Tu i teraz. W Hogwarcie, a nie w Beauxbatons.  To wszystko to  były sny o przeszłości…
Ale o nich opowiem wam innym razem.

sobota, 12 października 2013

21. Wakacyjna korespondencja (Alex)

Aut. Wiem, że zalegam wam z nowymi rozdziałami, ale to, co zamieszczam teraz, również jest ważne. Oto przegląd wakacyjnej korespondencji do Alexa (tej najważniejszej). Domyślacie się spoilerów, które zamieściłam w listach? ;)



-Nie wracam do Hogwartu.
Takie było nasze pożegnanie. Powiedziałem im dopiero na dworcu King Cross. Oczywiście, robili sceny. Myśleli chyba że żartuję.
Bynajmniej.


"Hej, Alex!
Jak tam wakacje? Bardzo się stęskniłam za tobą i chłopakami! W domu jak zwykle nudy, wszędzie pełno mugoli. Ojciec schował moją różdżkę, bo nie mogę się odzwyczaić od rzucania zaklęć. Na szczęście wciąż mam jako taki kontakt ze światem magicznym. Te pieprzone sowy ratują mi życie!
Jestem bardzo wdzięczna Al'owi bo to od niego dostałam swoją sowę! Zrobiło mu się mnie szkoda, gdy pod koniec roku żaliłam mu się, że nie mam żadnego ptaka (SOWY!) i przysłał do mnie jedną ze swojej osobistej hodowli.
Wygrałam konkurs w Modnej Czarownicy! Trzeba było wymienić zioła poprawiające wygląd skóry i zwalczające kurzajki. Dla mnie to pestka. W każdym razie przysłali mi jakieś bony do spa i preparaty na kurzajki. Nie wiem na jaki chuj mi to. Chyba sprzedam je i kupę ci coś extra na urodziny!
Wróć z nami do Hogwartu.
Twoja na zawsze
Angie"

"Wszystkiego Najlepszego!
Trochę natrudziłem się nim zdołałem znaleźć czas, żeby do Ciebie napisać. Mam nadzieję, że miło spędzasz wakacje. Polska to naprawdę piękny kraj. Przynajmniej nie pada u Was tyle co w Anglii.
Mam nadzieję, że podoba Ci się prezent. Znalazłem tę książkę odwiedzając ostatnio Pokątną i od razu pomyślałem o Tobie. W końcu interesujesz się magicznymi nalewkami, prawda?
Proszę, napisz mi, czy James i chłopcy również złożyli ci życzenia. Nie to, żebym im kazał i przypominał.. ale sam wiesz jak to jest!
Pozdrowienia!
Lupin"

"Napisz Lupinowi, że wysłaliśmy ci życzenia.
James"

"Obyś zdechł, białasie.
Syriusz"

"Najlepszego.
Pettigrew"

"Drogi Alexie!
Tuszę, że mile spędzasz wakacje? W Polsce podobno jest bardzo ciepło. Proszę, używaj kremu, który ci przesyłam. Z twoją jasną karnacją nie powinieneś wystawiać się na działanie promieni słonecznych. Polecam ci również zaklęcie ochronne (jest w naszym nowym podręczniku do zaklęć, na stronie 42). Powiedz swojemu opiekunowi by rzucał je na Ciebie, ilekroć wyjdziesz z domu.
Przypominam, że nie wolno nam używać czarów!
Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin. Mam nadzieję, że dojrzałeś przez ten czas i przeanalizowałeś kilka pochopnie podjętych decyzji.
Proszę, przekonaj Angie, że wyjazd do posiadłości moich rodziców nie jest najlepszym pomysłem. Moi rodzice nie byliby tym zachwyceni. To ważne.
Pozdrawiam serdecznie
Albion"

"Hej, Alex!
Zapomniałem o twoich urodzinach, sorki! Ale jestem zbyt zajęty moim pysiaczkiem! Nawet nie wiesz jak ciężko jest przemycić centaura za Włoską granicę!
Wysyłam ci moją najnowszą owsiankę! Wybucha! Można by z niej robić kulki i rzucać! Mogę opchnąć ci ją za kilka butelek samogonu.
Al pisał do mnie, że myślą z Angie nad wspólną wycieczką do Włoch. Podobno chcą cię przekonać żebyś nie rzucał szkoły. Fajnie byłoby zrobić sobie wycieczkę, ale moi rodzice zdecydowanie odmówili przenocowania kogokolwiek. Trochę narobili zamieszania, gdy odkryli, że przetrzymuję centaura w piwnicy.
Może wybralibyśmy się do ciebie? Polska podobno jest niezwykła!
Maxiu"

"Białasku!
Przesyłam ci referat, o który prosiłeś. Mam go od Al'a więc chyba jest dobrze.
Nowy kapitan drużyny Puchonów napisał mi, że masz grać jako pałkarz u Gryfonów. To prawda? Drugim pałkarzem jest Black. Miałem wizję jak się nawzajem naparzacie pałkami po łbach w czasie meczu. Mega.
Podobno jedziemy do Angie na wakacje? Nieźle. Max twierdzi, że jest problem bo aktualnie przesiaduje u niej ta zmiennokształtna gówniara, Nimfadora. Ale małej można się pozbyć, nie? Chociaż Angie twierdzi że ją lubi..
No, nic. Jakoś się ustali.
Wszystkiego najlepszego, stary! Trochę chujowo mieć urodziny w wakacje, nie? Ani to zaprosić na piwo, ani nic. Mam nadzieję, że przynajmniej list dotrze do ciebie na czas. Moja sowa ostatnio podupadła na zdrowiu.
Nie wiedziałem co ci kupić, ale w końcu znalazłem coś na targu u mugoli. To prawdziwe pióro białego jastrzębia. Widziałem, że takie pióra robią u ciebie ostatnio za sygnaturę? masz tam złotą stalówkę, ORYGINALNĄ. No i krew jednorożca do tych twoich napitków.
Widzimy się w Hogwrcie, albo i szybciej!
Luca"

"Kochany Alexie!
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Strasznie się stęskniłam! Mama bardzo chciałaby, żebyś znów nas odwiedził! Może wybrałbyś się w najbliższym czasie do Paryża? Pogoda nie zachwyca, ale to wciąż ten sam Paryż!
Wysyłam ci nową papeterię. W koncu tyle listów piszesz! Bałam się, że papirus może się zniszczyć, więc owinęłam go w Dziennik Paryski z zeszłego tygodnia. Mam nadzieję, że i on się nie zniszczy, bo jest tam extra zdjęcie!
Znaczy, zdjęcie przedstawia nudną relację o napaści na bank. Ale tam z tyłu stoi taka babka w genialnych włosach. Co ty na to, żebym zrobiła sobie taką fryzurę? Krótkie, czarne włosy pasowałyby do mojego nowego image'u, nie sądzisz?
Całuję i ściskam!
Ana"

"Żabojadzie!
Jak cię, kurwa, dopadnę, to nogi wyrwę przy samej dupie, przyjacielu. Miałeś mi przesłać ten esej o paleniu wiedźm, a nie rozprawkę na temat gumochłonów. Jesteś tak leniwy, że nie chciało ci się spojrzeć co przywiązujesz do sowiej nogi, troglodyto?! Liczę, że prześlesz mi właściwy referat nim jeszcze zdążę się naprawdę wkurwić.
To tak słowem wstępu. Co do wakacji; u mnie w porządku, wymyśliłem nowy drink. Trochę mnie zainspirował pewien krasnolud. Drink nazywa się BUSZ i składa się z likieru brzoskwiniowego z kroplą aromatu z Dyptamu (Angie mi poleciła; twierdzi, że pachnie jak spocona, męska pacha) i kilkoma kawałkami kamienia księżycowego. Przesyłam ci próbkę, bo nie jestem pewny, czy wypicie tego gówna nie powoduje jakiś efektów ubocznych i potrzebuję jakiegoś debila na królika doświadczalnego. Możesz być dumny, nadajesz się doskonale. Z założenia alkohol powinien mieć takiego kopa, że będziesz gadać do kamieni na drodze. Ewentualnie dostaniesz extra gorączki i kipniesz w przeciągu dwóch godzin.
JEŚLI DOSTAŁEŚ GORĄCZKI! -natychmiast napisz mi o efektach i czy smak jest dobry. I natychmiast spal wszystkie dowody jakobym to ja ci cokolwiek przesłał. Jeśli nie dostałeś, też napisz.
Angie wygrała jakiś konkurs w "Modnej Czarownicy", śmiechu warte. Przysłali jej jakieś kremy przeciw kurzajkom i bony do magicznego spa. Mądra dupa, sprzedała te gówna i teraz ma kupę kasy. Zaproponowała, żebyśmy wybrali się do ciebie na jakiś tydzień czy dwa. Ostrzeż rodziców.
W każdym razie; 1 sierpnia masz być na dworcu głównym w Paryżu. Odmowa nie będzie przyjmowana, chyba że faktycznie kipniesz po wypiciu tego gówna. Nawet Al przyjedzie!
Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo, żebym mógł skopać ci ten chudy, francuski tyłek.
Alex"

Aut. I co? Kojarzycie fakty?
Muszę wam się z czegoś zwierzyć: myślałam o zamknięciu bloga :( Strasznie ciężko mi się pisze kolejne rozdziały, gdy wiem, że nie mogę wam wyjawić niektórych szczegółów. Psycholka wciąż się nie bierze do pisania, choć ma ułożoną już całą skomplikowaną historię Lu czy Ala. Również Tinek ignoruje fakt, że na blogu żyje jego postać. Ba! Tinek nawet przestał czytać, taki z niego leń!
Wątpliwości co do prowadzenia bloga dalej kłębią się w mojej głowie. Nie mam pomysłu jak zmusić drani do pisania. Jedyne co mnie jeszcze motywuje to to, że przecież jesteście WY -czytający tego bloga i czekający na kolejne rozdziały.
Zobaczymy jak to będzie. Postaram się jak najszybciej rozwiązać ten problem. Ale nie wymagajcie ode mnie niemożliwego!
Trzymcie się tam!