środa, 11 maja 2016

Bitwa w Zakazanym Lesie cz. 1 (Max)

- Rozumiem panie Demonio. - Dziadzio spojrzał na mnie, kładąc powoli list na biurku. Po pochyłym i charakterystycznym dla siebie stylem pisma, rozpoznałem nadawce listu. Był nim Nestor. Opiekun wioski centaurów i ojciec Salomona, oraz mój przyszły teść. - Z tego, co pisze mój stary przyjaciel, to ponad połowa wioski centaurów, została otruta przez eliksir, stworzony przez Twoją siostrę.
- Tak, Dyrektorze Dumbledore. Jednak, niestety jak na razie nie potrafię jeszcze stworzyć antidotum na nią. Wciąż, nie wiem jakich składników użyła, aby ją stworzyć. Dlatego wraz z Nestorem prosimy o udzielenie mi zgody na przebadanie trucizny w trzeciej sali do eliksirów. - spojrzałem na dziadzia błagalnym spojrzeniem i oczekiwałem odpowiedzi.
- Daję panu miesiąc, panie Demonio. Niestety na dłużej nie mogę. Nie długo zaczynają się sumy i musi mieć pan czas na naukę. Chyba, że za miesiąc otrzymam, od pana jakieś konkretne i obiecujące wyniki. Wtedy rozważę, przedłużenie terminu badania. - oznajmił chłodno i spojrzał na mnie spod swych połówek- okularów. - To wszystko, może pan już wrócić do siebie. Radzę jednak udać się do biblioteki, po materiały.
- Dziękuje panie Dyrektorze, na pewno tak zrobię. - wstałem i ukłoniłem się nisko, ruszając (o mało nie biegnąc) w stronę wyjścia z gabinetu. Kiedy tylko drzwi od gabinetu dyrektora, zamknęły się za mną z cichym skrzypieniem, zacząłem zbiegać po schodach, chcąc jak najszybciej zacząć prace nad odtrutką.

Wychodząc, zza posągu, mój wzrok spotkał się z wzrokiem Al'a. - Al... skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - spojrzałem na niego zdziwiony i ruszyłem w stronę biblioteki.
- No cóż. Twoi "koledzy" z domu dosyć głośno mówią, że dziadzio Cię wzywa. Co się stało? - zapytał z troską w głosie wlepiając we mnie ten swój troskliwy wzrok.
-Nic takiego... - oznajmiłem cicho i skręciłem na lewo. - Powiem wam później. Teraz nie za bardzo mam czas na jakiekolwiek pogaduchy. - otworzyłem drzwi od biblioteki i spojrzałem na zmartwionego anglika. - Do zobaczenia na śniadaniu. - zamknąłem drzwi za sobą i pobiegłem na dział związany z zielarstwem.
Wziąwszy kilkanaście książek, ułożyłem je na stole i machnąłem różdżką. - Vingardium Leviosa. -wypowiedziawszy zaklęcie, książki uniosły się kawałek nad ziemią i udały się za mną na dział z eliksirami. Po zaczarowaniu kolejnych kilkunastu książek, udałem się do biura bibliotekarki. Wręczyłem jej pismo od dyrektora i po chwili udałem się do lochu. Chciałem zostawić książki i udać się po jakieś zapasy na stołówkę. Prawdopodobnie nie będę miał czasu pójść na obiad, czy kolację. Otworzyłem powoli drzwi od sali i wszedłem powoli do środka. Sala była zakurzona i nie używana od kilkunastu lat. Położywszy książki, na pierwszym lepszym stole, machałem różdżką, powoli doprowadzając salę do stanu pozwalającego do użytku. Odetchnąłem wycieńczony i zerknąłem na zegarek. Widząc, godzinę sygnalizującą śniadanie, powoli udałem się do Wielkiej Sali zamykając za sobą drzwi od sali na klucz. Spojrzałem na sui, rozmyślając o spotkaniu z moją siostrą bliźniaczką. Paolin. Moje myśli krążyły wokół niej. Naszych biologicznych rodziców, zabili Śmierciożercy, tylko dlatego, że mama była mugolką.




Sprzedałem sobie lekkiego plaskacza w lewy policzek, odsuwając smutne myśli i skupiając się na prawdziwym problemie, jakim była trucizna i umierające centaury. Powoli wszedłem do Głównej Sali, wciąż pogrążony w myślach i próbach odszyfrowania składu trutki. Usiadłszy na swoim miejscu, zacząłem pałaszować tosty. Rozmyślenia pochłonęły mnie całkowicie, tak, że straciłem kontakt z rzeczywistością. Z transu wyrwał mnie plaskacz od Alex'a.
- Hmmm... Aaa.... Cześć! - palnąłem, głupio się uśmiechając.
- Ja Ci kurwa dam "cześć" pojebie. - warknął albinos patrząc na mnie gniewnie. - Gadamy do Ciebie, od jakiś pieprzonych 10 minut.
- A co mówiliście? - wziąłem tosta w gębę i sięgnąłem do torby po pergamin i zacząłem coś na nim bazgrać, znów wyłączając się z rzeczywistości.
- MAX!!! - znów poczułem dłoń Polaka na swojej twarzy.
- Co?! - zerknąłem na niego z irytacją.
- No kurwa trzymajcie mnie, bo zajebie dzisiaj tego....
- No powiedz to. - warknąłem spoglądając na niego, oraz kątem oka widząc przerażone miny Al'a i Luci - Tego... pedała? To miałeś na myśli?
- Nie, kurwa. Pedodendrofila, gumochłonie jebany.
- Wiesz co, odpierdol się ode mnie. Nie mam kurwa teraz czasu na twoje pogróżki. - Wstałem z miejsca i zacząłem powoli pakować żarcie do torby i pojemników, przyniesionych z lochów.
- A ty kurwa gdzie, zajęcia zaraz się zaczną.
- Tam gdzie Ciebie nie ma cioto - ruszyłem w stronę wyjścia, słysząc przekleństwa i szamotaninę Alex'a z Al'em. Odetchnąłem cicho i oparłem się plecami o najbliższą ścianę. Po chwili, chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę lochów.
- Max!!.... Zaczekaj.... - odwróciłem się powoli słysząc za sobą, głos Al'a.
- Czego! Śpieszę się. - warknąłem cicho patrząc na niego.
- Co się z Tobą dzieje? Jesteś jakiś inny od czasu balu. Najpierw znikasz na parę dni, potem warczysz i pyskujesz do wszystkich. Martwimy się o Ciebie.
-Nic mi nie jest. Mam masę pracy na głowie i nie mam za bardzo czasu. Jeżeli to wszystko to przepraszam,ale muszę już iść... - odwróciłem się i ruszyłem powoli w stronę lochów.
- Coś z Salomonem? - Trafił w sedno. Zatrzymałem się gwałtownie, zaś do moich oczu napłynęły łzy. Oparłem się ramieniem na ścianę i zacząłem płakać. Anglik podbiegł do mnie i objął mnie delikatnie. Moje łzy same płynęły, a krzyk sam wydobywał się z mojego gardła. Al cicho starał się mnie uspokoić, dając delikatnie znać reszcie paczki, którzy wychodząc na zajęcia, zauważyli zaistniałą sytuację. Podbiegli do nas i zachowując milczenie. Kiedy po chwili się uspokoiłem, spojrzałem na nich.
- Po zajęciach przyjdźcie do sali numer trzy w lochach. Tam będę. - wyrwałem się z uścisku i ruszyłem biegiem do lochów.
Wszedłem powoli do sali i od razu zacząłem przygotowywać, menzurki, wszelkie rodzaje kolb, probówek, kociołków i wszystkiego co mi będzie potrzebne. Dzięki Nestorowi i Aurorom udało mi się zdobyć truciznę stworzoną przez Paolin. Jednak, pomimo, rewizji jej laboratorium i mieszkania, nie udało się znaleźć receptury trucizny. Zacząłem ostrożnie wlewać, odrobinę trutki do kilkudziesięciu probówek. Kiedy skończyłem, wziąłem zioła przyniesione z szkolnych szklarni oraz z Zakazanego Lasu i zacząłem po kolei, sprawdzać jej właściwości i zastosowania. Wszelkie, pożyteczne informacje zapisywałem na pergaminie. (Tutaj nie będę się bardziej rozpisywał, bo zanudzę was na śmierć xD). Po kilku godzinach, cała sala wyglądała jak pobojowisko. Siedząc z nosem w kolejnej książce, nie zauważyłem kiedy do sali weszli moi przyjaciele.
- O kurwa... - usłyszałem głos Alex'a i oderwałem się od książki
- Znajdźcie sobie jakieś miejsce do posadzenia swoich pośladków, i zaraz będę wolny. - oznajmiłem cicho i podszedłem do stołu wsypując odrobinę sproszkowanych liści mandragory do jednej z fiolek
- Max, co tutaj się dzieje? I czemu nie było Cię na zajęciach? - zapytała się cicho Angie, siadając na ławce.
- Daj mi chwilkę - wstrząsnąłem fiolką i obserwowałem reakcję zachodzącą w jej wnętrzu. Kiedy Efekt mnie był taki jaki oczekiwałem, rzuciłem fiolką o ścianę, warcząc.
-Nie przylazłem tu na  przedstawienie- warknął Alex cicho, nie ruszając się z miejsca. -Gadaj w końcu.
- Co chcecie wiedzieć?
- Wszystko! - oznajmili równocześnie wlepiając we mnie gały.

Westchnąłem cicho i usiadłem na krzesło, starając się zebrać myśli. No więc, zacznijmy od tego, że musimy się cofnąć w czasie, aż do wydarzeń z balu...


Retrospekcja 

- Salomon, kochanie widzisz ich? - zapytałem cicho centaura, obejmując jego szyję
- Nie, serce moje.... czekaj tam są. - oznajmił po chili swoim męskim głosem i wskazał na drzwi od Wielkiej Sali. 
- W takim razie za nimi, mój ukochany... - usiadłem na jego grzbiecie i delikatnie objąłem go w pasie. Nie szczędząc chwili mój koń ruszył w stronę drzwi, starając się nie stratować żadnego z panikujących uczniów. Kiedy udało nam się wydostać z Sali, po przyjaciołach nie było już śladu. - Pewnie udali się na pomoc do Hogsmeade. Musimy się tam jakoś dostać kochanie.
- Wiem o tym Ma... - przerywając swą wypowiedź centaur spojrzał się na okno, przez które wlatywała ruda sowa, z przywiązanym do łapki pergaminem.
- Nadalea? Co tutaj robi sowa Nestora? - zapytałem się cicho ukochanego
- Nie wiem, lecz jeśli ona jest tutaj to coś musiało się stać w osadzie. - powiedziawszy to zauważyłem jak drżą mu ręce. Delikatnie ująłem jego dłoń i ucałowałem jego kark. 
- Będzie dobrze, mój ukochany. - uśmiechnąłem się pocieszająco, zaś sowa zauważywszy nas, zaczęła lądować, kierując się na przedramię mężczyzny. Kiedy tylko, usiadła pospiesznie odwiązałem pergamin i rozwinąłem go, zaczynając czytać pochyłe pismo, które było znakiem rozpoznawczym ojca Salomona - Nestora.

Max oraz ty mój Synu. Osada została zaatakowana przez śmierciożerców. Jakaś kobieta, o długich czarnych włosach z niebieskim pasemkiem, pyta o was. Proszę was, więc abyście nie wracali do osady. Jakoś ich powstrzymamy. Czekajcie na wiadomość.

Nestor.

Moje oczy otworzyły się szerzej, zaś z moich ust wydobył się cichy jęk. Zakryłem usta dłonią i pobladłem. 
- Maxuelu, co się stało?
- Paolin... ona... przecież, ona powinna... być martwa....
- Kto to Paolin? - centaur spojrzał na mnie z troską
- Moja siostra bliźniaczka. Musimy biec do osady.
- Ale Nestor kazał....
- Nie ma czasu. Śmierciożercy nie okażą litości nikomu! - spojrzałem w oczy ukochanego. - Poza tym, jeżeli to Paolin, to wioska może być w poważnych tarapatach.
- Jesteś pewien? - zapytał z troską centaur patrząc na mnie. 
- Tak. mój ukochany. - spojrzałem na niego z powagą w oczach i ruszył z kopyta w stronę bramy głównej.
Po kilku chwilach wybiegł na błonia, by zacząć biec w stronę Zakazanego Lasu. ignorując wszystko co stawało nam na drodze. Kiedy dotarliśmy, na środek lasu, drogę zagrodziła nam ściana ognia. Salomon zatrzymał się gwałtownie, o mało nie zrzucając mnie z grzbietu. Wyciągnąwszy różdżkę, zsiadłem z centaura i zacząłem się rozglądać czujnie. - Aquamenti! - wykrzyknąłem zaklęcię, a z końca mej różdżki wystrzelił strumień wody, kierujący się w stronę płomieni. Kiedy, część z nich została ugaszona spojrzałem na mego ukochanego. - Biegnij do osady...
- Nigdzie nie idę. Jeżeli jest tutaj śmierciożerca to stawimy mu czoła razem! - zaprotestował centaur 
- Osada bardziej Cię potrzebuje. Dam sobie radę - uśmiechnąłem się ciepło.
- Nigdzie nie idę!!! Jesteś moim, Życiem. Moją Duszą. Moim Sercem. Nie opuszczę Cię.
- Nie zmienisz zdania co?
- Nigdy!!!
- Eh... - westchnąłem cicho i pocałowałem mężczyznę namiętnie. - Kocham Cię, serce moje... przepraszam... - machnąwszy ręką odepchnąłem centaura od siebie. -  Protego Maxima! - wykrzyknąłem ponownie zaklęcie, otaczając magiczną kopułą fragment lasu. Kiedy Salomon zorientował się, co się właśnie stało podbiegł, do bariery i zaczął walić w nią pięściami, prosząc abym ją zniszczył. - Biegnij do Osady!!! Zaufaj mi!!! - odwróciwszy się gwałtownie w jego stronę, sporzałem mu w oczy błagalnym spojrzeniem. - Ten jeden raz... zaufaj mi. - Przez krótką chwilę bił się z myślami, by po chwili kiwnąć na zgodę. - Obiecuje, że wrócę cały i zdrowy. - uśmiechnąłem się czulę do niego, zaś po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Starając się nie rozpłakać, centaur pognał w stronę osady, zaś ja spoglądałem w ciemność drogi, którą pobiegł. - Długo zamierzasz tam się ukrywać... Paolin?
- Oj... nie chciałam Ci przeszkadzać w takim słodkim momencie, braciszku - zza najgrubszego pnia zaczęła powoli wyłaniać się sylwetka kobiety. Była ona mniej więcej mojego wzrostu, na sobie miała, długie i obcisłe skórzane spodnie oraz skórzaną bluzę w tym samym kolorze. Włosy miała związane w dwa kucyki, zaś z grzywki, zwisał błękitny kosmyk włosów. Kiedy otworzyła oczy, ujrzałem dawno nie widziane czerwono-niebieskie tęczówki. - Kawał czasu, żeśmy się nie widzieli co nie Maxiu.?
- Nie powiem, że tęskniłem za Tobą Pao. Ale, żeby upozorować własną śmierć  i wstąpić do armii lamusów Voldzia? Upadłaś strasznie nisko.
- Oj, braciszku. Chciałam tylko z Tobą porozmawiać. Gdzie jest księga Ojca?
- Bezpośrednia jak zawsze.... nie wiem.
- KŁAMIESZ!!!! Wiem, że Ci ją kurwa dał. Gadaj gdzie jest, inaczej zajebie całą, tą pierdoloną wiochę szkap!!!
- Ale najpierw będziesz musiała zabić mnie!!! - wyciągnąłem różdżkę przed siebie i przybrałem pozę do walki.
- A, więc dobrze, zajebie Cię tu  teraz, a później te pierdolone konie. - Kobieta wzięła swoją gałąź do ręki i wymierzyła we mnie...



Ciąg Dalszy Nastąpi...