niedziela, 20 października 2013

22. Historia Lu (Luca)

No i w końcu dostałam post, na który czekaliśmy już kilka ładnych miesięcy. Teraz dowiecie się, co stało się w Hogsmead, w noc Bożonarodzeniowego balu. Zrozumiecie, dlaczego Lu został wydalony ze szkoły we Francji. A także dlaczego jego przyszłość jest tak jasno określona, przez ojca, lekarza. To nie cała historia Lu, a zaledwie jej cząstka. Resztę poznacie potem...
To będzie dłuuuugie xD

Kilka dni wcześniej…
Słyszałem jedynie swój ciężki oddech, stukot butów uderzających o betonową posadzkę, dobiegające z oddali głosy. Zanim wyszliśmy z tunelu w nozdrza uderzył mnie zapach dymu. Każdy krok odbijał się echem nie tylko od betonowych ścian tunelu, ale zdawał się również głośnymi tąpnięciami rozbrzmiewać wprost w mojej głowie. Czułem jak krew szumi mi w skroniach a dłonie zaciskają się mocniej na hikorowej różdżce. Biegłem coraz szybciej nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Jakby nogi same pchały mnie ku Hogsmeade.
Przelotem spojrzałem na Angie która bez jednego buta i tak dotrzymywała nam kroku. Była to jedna z tych rzeczy, za które ją ceniłem. Upór, dumę i przede wszystkim to że zawsze dawała z siebie wszystko. Nigdy się nie poddawała. Minęło zaledwie kilka krótkich godzin a nasz pocałunek wydawał mi się odległym wspomnieniem. Zaraz mój wzrok przesunął się na Alex’a. Ten uśmiechał się jakby cała ta sytuacja niezwykle go bawiła. Mi nie było do śmiechu.
Gdy tylko wybiegliśmy z tunelu i naszym oczom ukazało się Hogsmeade i stanąłem jak wryty. Jakby nagle cały świat się zatrzymał i spłynęła na niego destrukcja apokalipsy. Tam gdzie wcześniej stał pub Rosmerty zostały jedynie palące się zgliszcza. Miodowe Królestwo całkowicie przestało istnieć. Wszędzie dało się słyszeć krzyki, tak przenikliwe, paniczne że drgnąłem lekko. Ogień trawił wszystko na swojej drodze a bijąca od niego łuna sprawiała że znak Voldemorta zdawał się o wiele bardziej przerażający niż zwykle.
Wtedy to poczułem… zapach dziwnie znajomy, szczypiący w nos, gryzący w gardło, mdlący, paraliżujący wszystkie zmysły zapach, który przez wielu nazywany był zapachem śmierci. Na ramiona wstąpiła mi gęsia skórka, a włoski na karku zjeżyły się. Przesunąłem po nich dłonią, zaraz spostrzegłem że w powietrzu niczym dziwne surrealistyczne baletnice krążą czarne, kruche płatki popiołu. Teraz powoli osadzały mi się na rękach.
Nie wiem ile tak stałem, zapewne tkwił bym tak nadal gdyby nagle obok mnie z impetem nie przeleciało bezwiedne ciało jednego z walczących wcześniej czarodziejów. Bielmo śmierci zdążyło już zasnąć jego oczy, a z ust toczyła się gęsta piana. Z nieprzyjemnym plaśnięciem trup uderzył o ściany ruiny która wcześniej była jednym ze sklepików. Angie wydała z siebie cichy krzyk kładąc dłoń na uchylonych ustach. Pewnie przez myśl przeszło jej że tak musi wyglądać piekło.
Zaśmiałem się cicho. Sam nie wiem skąd znalazłem w sobie takie pokłady spokoju. Jeszcze dwa lata temu zapewne wpadł bym w panikę, ale ktoś kto raz zobaczył jak wygląda prawdziwy koszmar nie zapomni tego tak łatwo. Widząc ze z uniesioną różdżką biegnie ku nas jeden ze śmierciożerców cisnąłem w niego zaklęciem. Co prawda te zamiast go powalić jedynie podcięło mu nogi ale przynajmniej udało mi się go spowolnić. Dzięki temu Alex mógł dokończyć dzieła unieszkodliwiając go. Musiałem się skupić, nie mogłem sobie teraz pozwolić na jakiekolwiek błędy. Nie mogłem mylić inkantacji, nie teraz.
Słysząc kolejne wrzaski z oddali przygryzłem lekko dolną wargę. Nie mogłem spieprzyć sprawy, nie teraz kiedy mam tak dużo do stracenia. Mój wzrok automatycznie powędrował do biegnącej obok mnie Angie, która właśnie unieruchomiała jednego z popleczników Czarnego Pana. Teraz, kiedy w końcu jakoś uporządkowałem swoje życie, powoli zaczynałem zapominać… nie mogłem teraz wszystkiego zepsuć.
Nagle stanąłem ponownie w miejscu czując jak nogi robią mi się ciężkie niczym z ołowiu. Jakby nagle jakiś przełącznik w moim mózgu przesunął się uświadamiając mi coś ważnego. Wbrew sobie zaśmiałem się głośno mocniej ściskając różdżkę. Knykcie całkowicie mi pobielały a ja dalej stałem po prostu się śmiejąc. Nieco panicznym, głośnym, a zarazem przerażającego mnie samego śmiechem. Wyglądałem pewnie jakbym popadł w obłęd, przynajmniej tak teraz wszyscy na mnie patrzeli.
Cichy głosik w mojej głowie śmiał się razem ze mną. Zapomnieć?! Chcesz zapomnieć?!!! Co ty pieprzysz Delacour?!!! Ty nigdy nie zapomnisz! To ciągle w Tobie tkwi!!! Myślałeś że jak pójdziesz do Hogwartu to to, co się stało zostanie zapomniane? Mylisz się głupcze! Są tacy co zawsze będą pamiętać, a ty już zawsze będziesz nosił to piętno. Ukryłem twarz w dłoniach oddychając ciężko. Dłonie lekko mi drżały a całym ciałem wstrząsnęły torsję. Nigdy się tego nie pozbędziesz!!! Nigdy nie zapomnisz tego co stało się wtedy w Beauxbatons…
***
 Akademia Magi Beauxbatons…



18 miesięcy wcześniej

Blondwłosy nad wyraz wysoki chłopak biegł poprzez szkolne korytarze a jego długa, powłóczysta błękitna szata łopotała na lekkim wietrze. Herb szkoły w postaci dwóch skrzyżowanych różdżek wyróżniał się  przyjemnie kontrastując  z kolorem szaty. Pod pachą niósł naręcze książek, które tylko cudem, albo z pomocą magii nie wyśliznęły mu się z dłoni. Z pośpiechem wypisanym na twarzy wbiegł przez szerokie drzwi od razu kierując się do jadalni gdzie za chwilę miało zacząć się śniadanie. Jak zwykle zaspał, dlatego teraz musiał się podwójnie śpieszyć. Mimo tego, uśmiechał się lekko wolną ręką starając się zatrzymać w miejscu długie, poskręcane włosy.
 Wbiegł, a raczej wpadł do Sali dysząc wściekle. Widząc że wszyscy jeszcze siedzą, a dyrektorka szkoły jeszcze nie zasiadła za stołem odetchnął z ulgą. Podszedł do swojego stołu rzucając książki na podłogę i siadając z cichym pacnięciem. Odetchnął głęboko opierając na moment czoło o zimny blat orzechowego stolika.
-Jeszcze chwila a byś się spóźnił Lucas..-
Szatynka o dużych, niebieskich oczach wbiła w niego karzące spojrzenie mierząc do niego palcem. Miała identyczną szatę ale od razu było widać że traktowała ja z większym szacunkiem i zachowywała w większej czystości. Blondyn jęknął cicho.
-Luca…nie Lucas… Naucz się w końcu Marge.. -Luca wyprostował się przeciągając się lekko.
-Margaret nie Marge! -Warknęła uderzając go pięścią w ramię, ale od razu dało się zauważyć że wcale nie była na chłopaka zła bo zaraz na jej ustach pojawił się łagodny uśmiech.
Wydawać by się mogło że za owym uśmiechem czaiło się coś więcej. Coś nienamacalnego, kruchego ale przy tym dziwnie trwałego. Coś na kształt tajemnicy która łączyć mogła tylko Shakespeare’owskich kochanków. Blondwłosy nie zdążył odpowiedzieć bo nagle cała sala zamilkła i wszyscy uczniowie jak jeden  mąż stanęli na baczność zachowując całkowitą powagę.
Zdawać by się mogło że nagle znaleźliśmy się w wojsku a do pomieszczenia wchodzi generał, ale tu rolę generała sprawował ktoś inny. Wysoka, nad wyraz chuda kobieta o ustach ściągniętych w wąską kreskę przemaszerowała przez całe pomieszczenie po czym zasiadła za stołem nauczycielskim. Dopiero wtedy wszyscy uczniowie usiedli i zaczęli jeść śniadanie. Blondyn sięgnął po tosta smarując go dżemem po czym podał go Marge uśmiechając się. Dopiero później przygotował takiego samego dla siebie. Jedli w milczeniu, nie potrzeba tu było słów. Za to reszta uczniów przekomarzała się śmiejąc głośno czy potrącając ramionami.
Wystarczyło jednak że choćby jeden z nich usłyszał ciężkie, powolne kroki na posadzce aby ręka sięgająca po jedzenie zatrzymała się a wzrok wbił się w posadzkę. W krótkiej chwili całe pomieszczenie spowiła cisza. Nie była ona jednak taka jak przed chwilą. Wcześniej wypełniał ja głęboki szacunek, a teraz jedynie strach pomieszany z drobną nutką paniki. Niczym cień między młodymi ludźmi przeszedł nieśpiesznie mężczyzna o ziemistej cerze i małych, ale co najdziwniejsze, przerażająco jasnych oczach. Dłonie zaciśnięte miał na drewnianej, mahoniowej lasce która wydawała cichy stukot przy każdym kroku. Co najdziwniejsze nie podpierał się o nią, była ona jedynie jego towarzyszką. Po kilku chwilach zasiadł za stołem ale atmosfera w Sali dalej była ciężka. Wydawać by się mogło ze da się ja pokroić nożem niczym plasterek sera.
-Dałby już spokój i odszedł na emeryturę.. -Wyszeptała szatynka odkładając na talerzyk niedojedzonego tosta. Ręce jej drżały a z twarzy znikł uśmiech.
-Kto? Norie? Nie ma szans… my skończymy szkołę a on nadal będzie uczył. Tacy jak on są nie do zdarcia..tu nawet pumeks by nie pomógł -Westchnął Luka upijając zaraz łyk czarnej, gorzkiej kawy.  -Słyszałem że wlepił ci szlaban za to ze ostatnim razem się spóźniłaś?-
Szatynka kiwnęła jedynie głową przełykając głośno ślinę. Szybko, aby zająć czymś ręce pozbierała z podłogi książki blondyna wpychając mu je w ręce.
-Nie martw się… czyszczę stare książki… nie jest tak źle.. -Uśmiechnęła się nieco wymuszenie po czym wykręcając się tym że nie wzięła z pokoju wspólnego książki do eliksirów wymknęła się z Sali.
 Luka zmarszczył brwi odkładając kubek. Czuł że ostatnio dzieje się z nią coś dziwnego, że się zmieniła, dużo schudła i że na pewno całe te zmiany zaczęły się od czasu jak stary pryk Norie wlepił jej ten cholerny szlaban. Nie wiedział co się tam dzieje, ale był pewien że musi się dowiedzieć.

Norie pracował w Beauxbatons odkąd każdy pamiętał. Blondyn słyszał opowieści o nim już wcześniej. Jego młodszy brat z radością raczył go historyjkami zasłyszanymi od o wiele starszych kolegów o strasznym, wymagającym profesorze, od transmutacji, który wlepia szlabany za byle co i nigdy nie rozstaje się z drewnianą laską. Byli tacy co twierdzili że raz w przypływie złości, nauczyciel uderzył nią jednego z uczniów tak, że tego trzeba było przetransportować do szpitala.
Blondyn nie do końca wierzył w te opowieści. To prawda że Norie był wymagający a jego postawa przytłaczała wielu, ale nigdy nie dostał od niego szlabanu, ani też nie widział aby zachowywał się agresywnie w stosunku do innych. Nawet pomimo faktu że profesor bywał przerażający, francuz i tak miał u niego same dobre oceny. Co jak co, ale transmutacja, zielarstwo czy eliksiry były jego rodzinną domeną. Nikt z rodziny Delacour nigdy nie zawalał tych przedmiotów. Były one wpajane im już od dzieciństwa.
Jego rozmyślania zostały przerwane kiedy nagle w ławkę przy której siedział z impetem uderzyła wcześniej wspomniana laska a oczy wszystkich skierowały się na blondyna który otworzył sennie oczy wlepiając wzrok w czarnowłosego psora.
-Skup się Delacour! -Warknął mężczyzna i wrócił z powrotem na swoje miejsce na przedzie klasy.
-Esej ma być gotowy na jutro..Delacour, Lautier…i Boyar zostańcie po lekcjach. Chcieliście kurs zaawansowany to go dostaniecie
Lu machnął jedynie ręką do wcześniej wspomnianych osób. Zgłosił się na zajęcia dla zaawansowanych prawdę mówiąc nie z własnej woli. On sam uważał że ich nie potrzebuje, ale każdy z jego szalonej rodzinki je brał, więc on nie miał jak się z tego wymiksować. Nawet Antoinette została do nich zmuszona.
-Za to ciebie Chantier widzę  wieczorem u mnie w Sali. Szlaban sam się nie odrobi -Prychnął do Margaret która skrzywiła się nieznacznie mocniej zaciskając dłonie na trzymanym zeszycie.

-Jak zwykle widzę że nic nie zrozumiałeś Delacour -Mężczyzna westchnął odkładając na stolik laskę i z cichym westchnięciem usiadł naprzeciwko blondyna który marszcząc brwi ściskał w dłoni książkę. Zajęcia już dawno się skończyły, Lautier i Boyar wyszli skończywszy przepisywać notatkę z tablicy, jedynie Luka został w środku starając się pojąć o co tak naprawdę chodzi profesorowi.
-Przecież to proste..skup się! Czym jest transmutacja? -Zapytał czarnowłosy nie przestając mierzyć go przenikliwym spojrzeniem od którego miało się ochotę schować w mysiej dziurze.
-Em… przeobrażaniem? - Wydusił z siebie po chwili uśmiechając się niepewnie Luka. Nie wiedział do czego dąży profesor.
-Tak Delacoru przeobrażaniem!  A żeby przeobrazić jedną rzecz w drugą potrzeba zaklęć! Tak, dobrze słyszysz, zaklęć. Transmutacja nie jest niczym innym jak lekcją zaklęć, ale nieco innych. Nie tych służących do obrony ale tych służących do przeobrażania. I to trudnych zaklęć, w których liczy się nie tylko co mówisz, ale też w jaki sposób, z jakim akcentem.
-Ale… skoro transmutacja opiera się na zaklęciach to jak do licha ciężkiego jest możliwe to ze na normalnych zaklęciach nie potrafię nawet poprawnie wytrącić różdżki z ręki tego ślamazary Jean’a -Prawie że krzyknął zdumiony.

W końcu jeśli chodziło o transmutację potrafił zrobić prawie wszystko. Nie ważne co, nie ważne gdzie i nie ważne w co ma to zamienić byle by nie łamać praw Gampa. Potrafił przeobrazić prawie wszystko w to co tylko chciał.
-Też się nad tym zastanawiałem Delacour, jak to możliwe że jesteś takim ślamazarnym beztalenciem skoro najtrudniejsza sztuka magii przychodzi ci prosto niczym splunięcie. Twój problem leży tu -I nim chłopak zdołał się zorientować mężczyzna sięgnął ze stołu laskę i jednym ruchem uderzył go jej końcem prosto w sam środek czoła tak ze Luka wydał z siebie zduszone „aua”.
-W twojej głowie. Powiedz mi o czym myślisz jak transmutujesz?. Co chodzi po tej twojej durnej głowie jak przeobrażasz, geniuszu ?
-eee… o tym jak dana rzecz wygląda na początku..i jaki ma być efekt końcowy. To chyba normalne nie?
 Widząc jednak minę profesora chłopak pomyślał ze to chyba tak całkiem normalne nie jest. Norie zmarszczył brwi.
-Mogę ci zaręczyć że każdy inny czarodziej myśli w tym czasie o tym czy wypowiada poprawie zaklęcie czy dobrze kładzie akcent czy nie pomylił się w inkantacji. Tu właśnie leży różnica Delacour!. Kiedy chodzi o transmutację wypowiadasz zaklęcia machinalnie, jakbyś podświadomie wiedział gdzie zmiękczyć głoski jak ma brzmieć zaklęcie, kiedy je zacząć a kiedy skoczyć. Masz do tego talent chłopcze. Kiedy jednak idzie o zaklęcia bojowe za bardzo skupiasz się na ich treści a nie na tym co mają uczynić...gdy tylko skoncentrujesz się na ich zadaniu jestem całkowicie pewny że wymówisz je odpowiednio.
Coś było w słowach profesora bo blondyn sam również zmarszczył brwi rozważając dokładnie jego słowa w swojej głowie.
-Następnym razem na zaklęciach spróbuj zamiast myśleć o tym czy spieprzysz i czy dobrze powiedziałeś zaklęcie skup się na tym co ze sobą niesie, co chcesz przez nie osiągnąć. Jeśli dobrze kombinuje to okaże się że jesteś w tym lepszy niż ci się wydaje. Może nawet lepszy niż jesteś z transmutacji..
Norie wstał z krzesła i nie mówiąc już więcej złapał za laskę i wyszedł z pomieszczenia postękując cicho. Blondyn przymknął powieki starając się jakoś przyswoić wszystko to czego właśnie się dowiedział. Czyli istnieje możliwość że poprawi swoje oceny z zaklęć ? Czyli istnieje szansa że jego przyszłość będzie taka, jak sobie wymarzył?

-Długo Cię trzymał Lucas -Margaret nieco blada uśmiechnęła się po czym podeszła i z cichym westchnieniem przytuliła się do blondyna, przymykając powieki.
-Coś się stało? -Chłopak spojrzał na nią zmartwiony wsuwając dłoń w jej włosy.
Coraz bardziej zdawał sobie sprawę że coś jest nie tak, że dzieje się coś o czym on nie wie. Dziewczyna sporo schudła a do tego jej uśmiech z dnia na dzień  robił się coraz  bardziej przygaszony.
-Nie, wszystko ok. Po prostu… jestem trochę zmęczona -Wyszeptała po czym uśmiechając się lekko wspięła się na palce i pocałowała delikatnie usta Luki zaraz wracając do wtulania się w jego tors.
-Co powiesz na to że wyrzucimy młodych z dormitorium i porelaksujemy się na kanapie?
-Z chęcią..ale..ehh..mam szlaban u Norie…
Machinalnie zacisnęła mocniej dłoń na przedzie jego szaty mocniej zaciskając powieki. Jej ciało drgnęło lekko, co tylko potwierdziło Lukę że coś jest nie tak. Ze dzieje się coś o czym ona mu nie mówiła.





-Naprawdę chcesz to zrobić?
Długowłosy chłopak przyśpieszył nieco kroku starając się zrównać z blondynem który idąc coraz szybciej zmierzał w kierunku wschodniego skrzydła budynku gdzie mieściła się sala do transmutacji.
-Tak. Na pewno. Jak się zapyta po co przyszedłem to powiem mu że dotyczy to dzisiejszych zajęć. Mniejsza z tym, coś wymyślę. Mówię ci coś tu nie gra. Odkąd Marge zarobiła ten szlaban u Norie zachowuje się dziwnie!
-Jak dla mnie to zachowuje się normalnie..
-Nie! Mówię ci coś jest na rzeczy!
Luka skręcił gwałtownie w prawą odnogę korytarza a widząc że długowłosy przystanął sam, również zatrzymał się.
-Idę do biblioteki. Jak już odkryjesz co i jak to daj znać. Może ona w ciąży jest co? I boi ci się powiedzieć ze zostałeś tatusiem... -Zaśmiał się na co blondyn zmarszczył nieco brwi. Ostatnio robił to coraz częściej.
-Powiedziała by mi. Jakby to o to chodziło, to na pewno by mi powiedziała. Wie że bym jej nie zostawił. Idę. Jak coś to się odezwę… -Ruszył przed siebie a zaraz widząc schodu zszedł nimi na dół będąc coraz bliżej sali w której jego dziewczyna odbywała powierzone mu przez profesora zadanie.
 Chciał jak najszybciej mieć to za sobą.  Widząc że dębowe, ciężkie drzwi są zamknięte już chciał zapukać, ale tknięty dziwnym przeczuciem po prostu wszedł do środka. Sala była pusta. Krzesła dokładnie zasunięte, blaty ławek przetarte. Zdawać by się mogło że nikogo nie ma, a szlaban dziewczyny odbywa się gdzie indziej gdyby nie fakt że z Sali w której mężczyzna trzymał przyrządy do ćwiczeń dało się słyszeć zduszone głosy. Od razu ruszył w tamtą stronę a widząc że drzwi są uchylone zajrzał przez nie mając nadzieję że Marge przeciera książki czy układa poduszki na których nie raz ćwiczyli transmutacje.
-Crucio!
Zobaczył tylko jak niebieskie oczy dziewczyny nagle zaciskają się w desperacji a jej twarz wykrzywia ból. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz a włosy rozsypały się dookoła gdy opadła na posadzkę desperacko próbując złapać oddech.
-Wstawaj! Myślałem że wy czysto krwiści jesteście bardziej wytrzymali… choć patrząc na twoje drzewo rodowe pasujesz bardziej na charłaka..
Wydawać by się mogło że to zły sen. Że ogląda jakąś dziwną zniekształconą rzeczywistość gdzie profesor, którego szanował, torturuje jego dziewczynę. Że film zaraz się skończy a wszystko wróci do normy.
-Dlacze… dlaczego mnie pan tak nienawidzi?
-Codziennie zadajesz to samo pytanie. Nie nudzi ci się to?
-Ciągle mi pan nie odp..odpowiedział -Wydyszała Marge, powoli próbując wstać z posadzki i opanować drżenie nóg, które udaremniały jej to. Ciemnowłosy prychnął po czym machnął trzymaną w dłoni różdżką.
-Nie zrozumiesz… tacy jak ty nigdy nie zrozumieją! Wasze ideały o czystości krwi! O nie zeszpeconej rasie..jesteście godni pożałowania …crucio!
-Expeliarmus!-
W jednej chwili Luka wszedł do pomieszczenia a różdżka profesora wymsknęła mu się z dłoni, jednak zamiast odlecieć gdzieś dalej, jedynie opadła na pobliski stolik. Widząc blondyna Norie najpierw zdumiał się, ale zaraz jego usta rozszerzyły się w uśmiechu.
-Pan Delacou… widzę że dalej nie zrozumiał pan co miałem na myśli podczas naszej ostatniej rozmowy..
Blondyn dyszał ciężko, a dłonie drżały mu tak, że ledwo udawało mu się utrzymać różdżkę. Nie potrafił zrozumieć całej tej sytuacji.
-Dlaczego? -Wyszeptał powoli podchodząc do leżącej dalej na posadzce Margaret.
 Dziewczyna starała się zetrzeć z kącika ust stróżkę krwi, uniosła dłoń ale po chwili opuściła ją wybuchając cichym, urywanym szlochem. Z każdym krokiem Luka zbliżał się do niej coraz bardziej. Widział w tym swoją jedyną szanse. Złapać Marge, rzucić zaklęcie Immobilus na profesora, po czym wybiec jak najszybciej z sali. Myślał że przy odrobinie szczęścia dotrze do pani dyrektor szybciej niż Norie.
Blondyn wyciągnął dłoń by w jednej chwili złapać dziewczynę i unieść różdżkę gdy nagle ziemia osunęła mu się spod stóp, a dokładniej mówiąc on i Marge wylecieli w powietrze uderzając plecami w ścianę, tak mocno że aż zaparło im dech w piersiach.
-Expulso!
Norie zacmokał z dezaprobatą, po czym podszedł do blondyna. Przestał używać laski, jakby nigdy nie była mu potrzebna, jakby odmłodniał o kilka lat. Do tego jego szybciej ruchy całkowicie nie pasowały do kuśtykającego staruszka. Chyba to w tamtej chwili Delacour patrząc mu w oczy, zrozumiał że jego profesor należał do tego rodzaju osób które syciły się cierpieniem innych, które uwielbiają zadawać ból, oglądać go, podżegać do zadawania go innych, że właśnie to dodawało im sił. Głowa pulsowała mu tępym bólem a ciało zdawało się być tak ciężkie że nie mógł nawet unieść małego palca u dłoni.
-Jesteś przewidywalny Luka… nie mówiąc już o tym, że zdradziło cię twoje ciało, ale twoje oczy powiedziały mi wszystko… każdy twój ruch zanim zdążyłeś go zrobić…
Pochylił się po sięgnął dłonią do różdżki Luki która leżała nieopodal. Musiała chłopakowi wypaść w chwili gdy staruszek rzucił na nich zaklęcie. Co dziwne ciemnowłosy kucnął i podał mu ją wręcz wciskają mu ją w rękę.
-…nie dasz rady ze mną wygrać… ale dam ci szansę na to że wyjdziesz z tego bez szwanku. Musisz zrobić tylko jedną rzecz. Widzisz… rodzice tej dziewczynki są tak zwanymi czysto krwistymi. Na początku myślałem że też jesteś jednym z nich, skoro się z nią zadajesz, ale później odkryłem, że twoja matka jest mugolem. Ale mniejsza o to… chodzi mi o fakt, że rodzice pani Chantier mają bardzo dziwne hobby. Mianowicie za kulminacyjny punkt, co sobotniej rozrywki w swoim domu, uważają dręczenie niczego niewinnych mugoli. Wiesz, co robią? Z twojej miny widzę, że nie miałeś o tym zielonego pojęcia. Skoro panna Chantier ci się nie pochwaliła, z przyjemnością ci powiem. Porywają ich, najzwyczajniej porywają ich z ulicy… następnie…
Każde słowo mężczyzny zdawało się docierać do Luki jakby z daleka. Rodzice Margaret? Czysta krew? Wszystko to zdawało mu się być stekiem bzdur. Dopiero kiedy mężczyzna zaczął dokładniej opisywać na czym te dręczenie polegało usłyszał ciche zawodzenie szatynki dotarło do niego że to nie były kłamstwa. Że właśnie otrzymywał prawdę w najgorszej, najkoszmarniejszej postaci.
-Nie…nie mów mu tego! Błagam! Zrobię wszystko! On nie musi wiedzieć! Nie on… zabij mnie..ale mu nie mów..
Jakby nie słysząc jej słów Norie mówił dalej cedząc każde słowo. Choć jego wzrok skierowany był na blondyna, jednak zdawał się patrzeć przez niego, myślami być wiele kilometrów stąd.
-…mój brat był mugolem. Siostra też. Powiedz mi Delacour, czym zasłużyli sobie by być ZABAWKĄ W RĘKACH CZARODZIEJI!? CZYM SOBIE ZASŁUŻYLI NA TO BY TE BEZDUSZNE POTWORY POZBAWIŁY ICH ŻYCIA? PO PROSTU TAMTĘDY PRZECHODZILI!
Jego krzyk zdawał się przenikać ściany. Marg załkała po raz kolejny szepcząc niczym w mantrze „to nie moja wina”. Wiedziała o rozrywkach rodziców. Wiedziała. Ale co mogła na to poradzić? Była tylko dzieckiem. Nie było jej nawet na świecie kiedy zginęło rodzeństwo Norie.
-ONA MIAŁA TYLKO PIĘTNAŚCIE LAT! PIĘTNAŚCIE!
Kilka łez spłynęło po jego policzku ale zaraz starł je nieco przytomniejszym spojrzeniem obrzucają blondyna, który nie wiedział co powiedzieć. Co zrobić.
-Musisz zrobić jedno… jedną jedyną rzecz… wiesz jak działa zaklęcie Crucio? Wiem że wiesz. Może i bywasz niezdarny ale nie jesteś debilem. Crucio… potraktujesz naszą uroczą pannę Margaret…twoją słodką Marge, zaklęciem crucio. Nie tak żeby ja zabić, w końcu nie chcemy  mieć problemów…ale na tyle że do końca życia będzie pamiętać co to znaczy być zabawką w rękach innych…
Blondyn otworzył szerzej oczy, o mało co nie wypuszczając z dłoni różdżkę, którą chwilę wcześniej podał mu Norie. Czy ten człowiek właśnie chciał, aby on zadał niewyobrażalny ból inne osobie? Nagle zrobiło mu się niedobrze, dochodził do tego jeszcze straszliwi ból głowy.
-Dlaczego się wahasz?
-Pan jest szalony..- wyszeptał z trudem starając się zebrać siły na tyle by wstać-..a ja dopilnuje by każdy się o tym dowiedział…
-Taka jest twoja odpowiedz? Ehh..trudno… sam to zrobię.
Wyprostował się przenosząc różdżkę powoli z prawej, do lewej ręki. Na jego usta wpełzł ohydny uśmieszek który zdawał się gasnąć w jego oczach. W nich zobaczyć można było tylko lód i obezwładniającą pogardę do wszystkiego co żyje, co oddycha. Delacour chciał powstrzymać mężczyznę, ale jedyne co wydostało się z jego ust to przeraźliwy kaszel, przez który odkrył jedynie nowe źródło bólu. Płuca piekły go niemiłosiernie. Musi go powstrzymać. Musi.
Na drżących nogach podniósł się podtrzymując się ściany. Różdżkę trzymał tak mocno że bał się ze lada chwila ta się złamie. Musi go powstrzymać. Powstrzymać. Powstrzymać. Powstrzymać! POWSTRZYMAĆ. Nie wazne jak! Zmiażdżyć, zdeptać, zgnieść. Sprawić że przestanie się ruszać, ze jego usta się zamkną, a on nigdy więcej nie skrzywdzi nikogo innego. Nim sam zdał sobie z tego sprawę jego wargi już układały się w dwa zakazane słowa.
-Cru..
-AVADA KEDAVRA!!!
To co stało się później widział na pograniczu jawy i sny. Avada Kedavra zaklęcie które uśmierca. Zaklęcie które nie powoduje żadnych śladów na ciele ofiary. Jeśli taka była prawda to dlaczego? Dlaczego stał teraz cały w ciemnoczerwonej posoce?. Dlaczego obok leżała nieprzytomna Margaret a w jej włosach oprócz całych hektolitrów krwi dało się zobaczyć strzępki mózgu czarnowłosego profesora? Dlaczego zamiast trupa, wokół nich, na podłodze, na ścianach, meblach, wszędzie znajdowała się jedynie krew i strzępki rozdartego ciała? Dlaczego? Nie wiedział, nie miał pojęcia. Ostatnie co pamiętał zanim zemdlał był krzyk. Jego własny krzyk.

Obudził się dopiero kiedy na jego twarz został wylany kubek zimnej wody. To przywróciło mu trzeźwość umysłu. Jęknął zduszenie, po czym chciał sięgnąć dłonią by zetrzeć z twarzy mokre krople ale nie był w stanie tego zrobić. Po chwili dotarło do niego że siedzi przywiązany do krzesła a wokół niego zebrał się spory tłumek. Byli dyrektorowie szkoły, nauczyciele, wiele innych znamienitości ale przede wszystkim pani dyrektor która wydymając usta wbijała w niego ostre jak sztylety spojrzenie. Zaczęły docierać do niego szepty. Natarczywe, coraz donośniejsze, wszystkie układające się w jedno słowo: Morderca.
-Pani…pani dyrektor.. -Wyszeptał czując suchość w gardle, do tego bolało go całe ciało, ale najbardziej chyba tył głowy, gdzie jego czaszka boleśnie zderzyła się ze ścianą.
-Zamilcz! -Warknęła kobieta po czym ruchem różdżki wyczarowała sobie krzesło które postawiła naprzeciwko Luki.
-Co się…dlaczego? -Wyszeptał ale zaraz napłynęła na niego fala obrazów. Tak wyraźnych a przy tych tak przerażających że zadrżał na całym ciele. Choć jego ciało nie było już pokryte krwią i kawałkami skóry czy włosów, czuł się brudny.
-Ja nie..ja nie chciałem…on…Marge…
Chciał coś powiedzieć. Wytłumaczyć, ale tłum zdawał się napierać na niego coraz bardziej i bardziej. Morderca. Morderca. MORDERCA! Chciał zemdleć, uciec przed tymi szeptami, ale czując po chwili stanowcze uderzenie w policzek  odzyskał jako taką trzeźwość umysłu.
-Powiedziałam zamilcz…wy także się zamknijcie! -Warknęła niezwykle wysoka kobieta do szepczących do siebie obrazów które zaraz zamilkły wbijając w nią ciekawe spojrzenia. Jedynie portret Dilys Derwent zdawał się być pusty.
-W całej mojej karierze… co ja mówię o mnie..w całej historii Beuxbatons pierwszy raz, PIERWSZY!, zdarzyło się aby w szkole doszło do zabójstwa!!!. Zabójstwa?!!! Hah.. To była rzeźnia Delacour! !!! Nigdy nie widziałam czegoś takiego i mam nadzieję, że nie zobaczę. Historia naszej szkoły była nieskalana dopóki ty się tu nie pojawiłeś!
-Pani dyrektor..
-ZAMILCZ DELACOUR!!! Wiesz w jakiej sytuacji mnie postawiłeś?!!! Reputacja Beuxbatons zostanie doszczętnie skalana! Rodzice przestaną posyłać tu swoje dzieci tylko dlatego że jednemu smarkaczowi zachciało się eksperymentować z zaklęciami niewybaczalnymi!!!
-TO NIEPRAWDA!!! On torturował Marge!!! Nie wiedziała pani!? To nie był szlaban!!! Używał Crucio!!!
Kobieta na te słowa zaśmiała się krótko po czym spojrzała z politowaniem na blondyna, który próbował zgromić ja wzrokiem.
-Nie mam pojęcia o czym pan mówi. Panna Chantier, po tym jak odzyskała przytomność, powiedziała mi, że od zawsze chciał pan spróbować zaklęć niewybaczalnych, dlatego udała się z panem do sali profesora Norie. Chciała pana powstrzymać, ale uparł się pan. Co dziwne profesor Norie zgodził się pokazać panu jak działają owe zaklęcia, a pan, panie Delacour go zabił. Nie wiem czy umyślnie czy był to tragiczny skutek eksperymentu, ale wiem jedynie tyle, że nie wspomniała o klątwie crucio, ani o rzekomym dręczeniu… ale za to w Sali od transmutacji jeszcze przez miesiąc będą zeskrobywać szczątki profesora Norie..
-Kłamiesz!
-Zarzucasz mi kłamstwo Delacour? Jak chcesz przyprowadzę ją tutaj a ona powie ci dokładnie to samo co ja teraz.
Nie wiedział czy to wyraz jej twarzy a może to co dostrzegł w jej oczach sprawiło że zdał sobie sprawę że mówi prawdę. Margaret się wszystkiego wyparła. Skłamała. Zrzuciła wszystko na Lukę. Nie chciała pogrążać siebie i swoich rodziców. Wolała się wyprzeć blondyna. Kiedy to do niego dotarło  warknął szarpiąc za więzy mając nikłą nadzieję że puszczą. Wiedząc jednak ze to na nic pochylił się do przodu na tyle na ile to było możliwe.
- Wiem, że pani wie. Wiem, że pani zdaje sobie sprawę jaka jest prawda. Że to wszystko to jedno, kurwa, wielkie, pierdolone kłamstwo!!!
-Wyrażaj się Delacour! -Postukała końcem różdżki w blat stojącego obok stolika, po czym spojrzała na blondyna jak na coś ohydnego, coś co najchętniej  jak najszybciej wyrzuciłoby się ze swojej pamięci.
-Co ja mam z tobą zrobić? Mogę oddać cię w każdej chwili dementorom…myślę że spodobało by ci się w Azkabanie- zaśmiała się po czym kolejnym machnięciem różdżki sprawiła że więzy boleśniej wpiły się w ciało chłopaka -..ale tego nie zrobię. Wiesz co zrobię gówniarzu? Wyrzucam cię ze szkoły! Tak, dobrze słyszysz, wywalam cię! Ale to nie wszystko… nie. Znam wielu ludzi, ludzi na stanowiskach. Każda z osób które znam, które znałam lub poznam w przyszłości dostanie krótką informacje, o tym co zrobiłeś. Nie patrz tak na mnie, nie jestem głupia! Nie napiszę że kogoś zabiłeś, za dużo by było tłumaczenia, po prostu sprawię że Luka Delacour stanie się persona non grata we wszystkich możliwych szkołach, instytucjach, miejscach pracy. Właśnie zostałeś wyrzutkiem społecznym Delacour. No przynajmniej w kręgu czarodziejów…
Zaśmiała się donośnie po czym wstała i wyszła z pomieszczenia zostawiając go samego. Samego z bólem całego ciała i ze świadomością że właśnie został człowiekiem bez przyszłości. Że już na zawsze zostanie mordercą.
***
Zamrugałem kilka razy powiekami czując jak po policzku toczy mi się gorąca kropla. Czyżby łza? Płakałem? Nad czym, bądź nad kim? Nad Marge bo wyparła się mnie? Nad Norie bo go zabiłem? A może nad sobą bo już do końca życia będę musiał podporządkowywać się wyborom innych? Bo już nigdy nie będę mógł sam decydować o sobie? Chyba nad wszystkim. Starłem ją niezdarnym ruchem po czym wziąłem głęboki oddech. Dalej znajdowałem się w Hogsmeade. Choć zdawało mi się że minęły godziny zatrzymałem się jedynie na sekundę.
Tutaj dalej trwała walka. Czy jest sens abym w niej uczestniczył? Co to zmieni? Nasuwała mi się tylko jedna odpowiedz: Nic. Nie zmieni to tego że już nigdy nie będę tym, kim zechcę, że już nigdy nie obiorę takiego zawodu jaki będę chciał, że już nigdy nie będę mógł podróżować poza Francją bądź wielką Brytanią bez wyraźnego pozwolenia, że już nigdy nikomu tak do końca nie zaufam. Nie zmieni się nic. W tej chwili moją twarz omiotła burza czarnych , potarganych włosów kiedy Angie wybiegła przede mnie ścinając z nóg jednego ze śmierciożerców.
 I to wystarczyło.



Ona była odpowiedzią. Już od dawna. Od zawsze. Odkąd tylko pierwszy raz ją zobaczyłem. Angie. Widząc jak zza zakrętu wybiega dwóch sługusów Czarnego Pana zakląłem w myślach. Zamieniasz się w babę Luka. Jesteś w końcu Szajbusem, wiec walcz jak na Szajbusa przystało. Zaśmiałem się cicho. Nie był to jednak śmiech psychopaty jaki zaprezentowałem wcześniej, ale zwyczajny, normalny śmiech osoby która chyba coś ważnego sobie uświadomiła.
Wybiegłem przed czarnowłosą, a następnie przed resztę Szajbusów biorąc kolejny głęboki wdech.  Przez myśl przebiegły mi dawno usłyszane słowa: „Następnym razem na zaklęciach spróbuj zamiast myśleć o tym czy spieprzysz i czy dobrze powiedziałeś zaklęcie skup się na tym co ze sobą niesie, co chcesz przez nie osiągnąć. Jeśli dobrze kombinuje to okaże się że jesteś w tym lepszy niż ci się wydaje”. Skupiłem się..na tym aby gryźć, drapać ranić… ale nie tak by zabić. Nie…nie chcę powtórki z przeszłości.
-Vingardium Leviosa... -Wymruczałem celując w najbliższego zakapturzonego napastnika.
 Tym razem bez pomyłek, bez błędów. Uniosłem go najpierw powoli na kilka metrów po czym wyrzuciłem w powietrzu w stronę jeziora tak, aby oddalił się jak najbardziej od miejsca walki, wpadając w nie. Miałem nadzieję że kraken żyjący w jeziorze dokończy za mnie dzieła. Uśmiechnąłem się pod nosem, rzucając jeszcze kilka innych zaklęć. Nie myśl, skup się. Już miałem pobiec dalej gdy zobaczyłem tuż obok siebie Alex’a, który pokazywał coś do mnie dłonią. Zmarszczyłem brwi po czym podążyłem za nią spojrzeniem. Angie.
 Zakląłem pod nosem po czym rzuciłem się do szaleńczego biegu. Nie słyszała jak ją wołałem. Nie słyszała żadnego z nas. Bałem się że ją trafię rzucając zaklęcie z takiej odległości, bo ona nie widziała. Nie widziała jak się do niej zbliżał. Z każdą sekundą był coraz bliżej. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi do głowy że mogą nacierać z dwóch stron?! W ostatniej sekundzie przygwoździłem ją do ziemi własnym ciałem. Zaklęcie wybuchło gdzieś nieopodal nas nie czyniąc nam jednak krzywdy. Tak mało brakowało. Za mało.
Kątem oka zauważyłem jak Max unieruchamia śmierciożerce które jeszcze chwilę temu chciał zaatakować Angie. Spojrzała na mnie z wyrzutem leżąc przygwożdżona moim ciężarem. Jej włosy rozsypały się dookoła a dłonie położyła na mojej klatce piersiowej próbując mnie z siebie zepchnąć.
-Co ty odwalasz żabojadzie?!
-Och zamknij się Cherie…-
Powiedziałem po czym łapiąc ją za podbródek zrobiłem to co chciałem zrobić od pierwszej chwili gdy tylko ją zobaczyłem w Hogwarcie. Pocałowałem ją. Przez chwilę myślałem, że mnie odepchnie, ale zaraz odwzajemniła pieszczotę. Usta miała miękkie, idealne. Gdy w końcu oderwałem się od jej warg uśmiechnąłem się lekko. Chciałem jej coś powiedzieć, coś co nie mówiłem jeszcze żadnej dziewczynie ale nie było mi dane to zrobić ani teraz, ani później.   Poczułem okropny ból w prawym ramieniu i zanim jakikolwiek dźwięk wydarł się z moich ust osunąłem się na bok powoli odpływając w nieświadomość.
Sny…wydaje mi się że to były sny. O tym jak złamano mi różdżkę, o dziwnym siwowłosym dziadku wychodzącym z mojego kominka, o feniksie i tiarze przydziału, o białowłosym mikrusie który był pierwszą osobą jakiej naprawdę zaufałem. A jednak się  obudziłem . Bałem się ze jak otworzę oczy znów znajdę się na przywiązany do krzesła ale nie. Leżałem na łóżku w gabinecie Pomfrey, w głowie nieznośnie mi huczało. A obok siedzieli oni. Przyjaciele. Przeżyłem. Bolało jak cholera, ale żyłem. Tu i teraz. W Hogwarcie, a nie w Beauxbatons.  To wszystko to  były sny o przeszłości…
Ale o nich opowiem wam innym razem.

sobota, 12 października 2013

21. Wakacyjna korespondencja (Alex)

Aut. Wiem, że zalegam wam z nowymi rozdziałami, ale to, co zamieszczam teraz, również jest ważne. Oto przegląd wakacyjnej korespondencji do Alexa (tej najważniejszej). Domyślacie się spoilerów, które zamieściłam w listach? ;)



-Nie wracam do Hogwartu.
Takie było nasze pożegnanie. Powiedziałem im dopiero na dworcu King Cross. Oczywiście, robili sceny. Myśleli chyba że żartuję.
Bynajmniej.


"Hej, Alex!
Jak tam wakacje? Bardzo się stęskniłam za tobą i chłopakami! W domu jak zwykle nudy, wszędzie pełno mugoli. Ojciec schował moją różdżkę, bo nie mogę się odzwyczaić od rzucania zaklęć. Na szczęście wciąż mam jako taki kontakt ze światem magicznym. Te pieprzone sowy ratują mi życie!
Jestem bardzo wdzięczna Al'owi bo to od niego dostałam swoją sowę! Zrobiło mu się mnie szkoda, gdy pod koniec roku żaliłam mu się, że nie mam żadnego ptaka (SOWY!) i przysłał do mnie jedną ze swojej osobistej hodowli.
Wygrałam konkurs w Modnej Czarownicy! Trzeba było wymienić zioła poprawiające wygląd skóry i zwalczające kurzajki. Dla mnie to pestka. W każdym razie przysłali mi jakieś bony do spa i preparaty na kurzajki. Nie wiem na jaki chuj mi to. Chyba sprzedam je i kupę ci coś extra na urodziny!
Wróć z nami do Hogwartu.
Twoja na zawsze
Angie"

"Wszystkiego Najlepszego!
Trochę natrudziłem się nim zdołałem znaleźć czas, żeby do Ciebie napisać. Mam nadzieję, że miło spędzasz wakacje. Polska to naprawdę piękny kraj. Przynajmniej nie pada u Was tyle co w Anglii.
Mam nadzieję, że podoba Ci się prezent. Znalazłem tę książkę odwiedzając ostatnio Pokątną i od razu pomyślałem o Tobie. W końcu interesujesz się magicznymi nalewkami, prawda?
Proszę, napisz mi, czy James i chłopcy również złożyli ci życzenia. Nie to, żebym im kazał i przypominał.. ale sam wiesz jak to jest!
Pozdrowienia!
Lupin"

"Napisz Lupinowi, że wysłaliśmy ci życzenia.
James"

"Obyś zdechł, białasie.
Syriusz"

"Najlepszego.
Pettigrew"

"Drogi Alexie!
Tuszę, że mile spędzasz wakacje? W Polsce podobno jest bardzo ciepło. Proszę, używaj kremu, który ci przesyłam. Z twoją jasną karnacją nie powinieneś wystawiać się na działanie promieni słonecznych. Polecam ci również zaklęcie ochronne (jest w naszym nowym podręczniku do zaklęć, na stronie 42). Powiedz swojemu opiekunowi by rzucał je na Ciebie, ilekroć wyjdziesz z domu.
Przypominam, że nie wolno nam używać czarów!
Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin. Mam nadzieję, że dojrzałeś przez ten czas i przeanalizowałeś kilka pochopnie podjętych decyzji.
Proszę, przekonaj Angie, że wyjazd do posiadłości moich rodziców nie jest najlepszym pomysłem. Moi rodzice nie byliby tym zachwyceni. To ważne.
Pozdrawiam serdecznie
Albion"

"Hej, Alex!
Zapomniałem o twoich urodzinach, sorki! Ale jestem zbyt zajęty moim pysiaczkiem! Nawet nie wiesz jak ciężko jest przemycić centaura za Włoską granicę!
Wysyłam ci moją najnowszą owsiankę! Wybucha! Można by z niej robić kulki i rzucać! Mogę opchnąć ci ją za kilka butelek samogonu.
Al pisał do mnie, że myślą z Angie nad wspólną wycieczką do Włoch. Podobno chcą cię przekonać żebyś nie rzucał szkoły. Fajnie byłoby zrobić sobie wycieczkę, ale moi rodzice zdecydowanie odmówili przenocowania kogokolwiek. Trochę narobili zamieszania, gdy odkryli, że przetrzymuję centaura w piwnicy.
Może wybralibyśmy się do ciebie? Polska podobno jest niezwykła!
Maxiu"

"Białasku!
Przesyłam ci referat, o który prosiłeś. Mam go od Al'a więc chyba jest dobrze.
Nowy kapitan drużyny Puchonów napisał mi, że masz grać jako pałkarz u Gryfonów. To prawda? Drugim pałkarzem jest Black. Miałem wizję jak się nawzajem naparzacie pałkami po łbach w czasie meczu. Mega.
Podobno jedziemy do Angie na wakacje? Nieźle. Max twierdzi, że jest problem bo aktualnie przesiaduje u niej ta zmiennokształtna gówniara, Nimfadora. Ale małej można się pozbyć, nie? Chociaż Angie twierdzi że ją lubi..
No, nic. Jakoś się ustali.
Wszystkiego najlepszego, stary! Trochę chujowo mieć urodziny w wakacje, nie? Ani to zaprosić na piwo, ani nic. Mam nadzieję, że przynajmniej list dotrze do ciebie na czas. Moja sowa ostatnio podupadła na zdrowiu.
Nie wiedziałem co ci kupić, ale w końcu znalazłem coś na targu u mugoli. To prawdziwe pióro białego jastrzębia. Widziałem, że takie pióra robią u ciebie ostatnio za sygnaturę? masz tam złotą stalówkę, ORYGINALNĄ. No i krew jednorożca do tych twoich napitków.
Widzimy się w Hogwrcie, albo i szybciej!
Luca"

"Kochany Alexie!
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Strasznie się stęskniłam! Mama bardzo chciałaby, żebyś znów nas odwiedził! Może wybrałbyś się w najbliższym czasie do Paryża? Pogoda nie zachwyca, ale to wciąż ten sam Paryż!
Wysyłam ci nową papeterię. W koncu tyle listów piszesz! Bałam się, że papirus może się zniszczyć, więc owinęłam go w Dziennik Paryski z zeszłego tygodnia. Mam nadzieję, że i on się nie zniszczy, bo jest tam extra zdjęcie!
Znaczy, zdjęcie przedstawia nudną relację o napaści na bank. Ale tam z tyłu stoi taka babka w genialnych włosach. Co ty na to, żebym zrobiła sobie taką fryzurę? Krótkie, czarne włosy pasowałyby do mojego nowego image'u, nie sądzisz?
Całuję i ściskam!
Ana"

"Żabojadzie!
Jak cię, kurwa, dopadnę, to nogi wyrwę przy samej dupie, przyjacielu. Miałeś mi przesłać ten esej o paleniu wiedźm, a nie rozprawkę na temat gumochłonów. Jesteś tak leniwy, że nie chciało ci się spojrzeć co przywiązujesz do sowiej nogi, troglodyto?! Liczę, że prześlesz mi właściwy referat nim jeszcze zdążę się naprawdę wkurwić.
To tak słowem wstępu. Co do wakacji; u mnie w porządku, wymyśliłem nowy drink. Trochę mnie zainspirował pewien krasnolud. Drink nazywa się BUSZ i składa się z likieru brzoskwiniowego z kroplą aromatu z Dyptamu (Angie mi poleciła; twierdzi, że pachnie jak spocona, męska pacha) i kilkoma kawałkami kamienia księżycowego. Przesyłam ci próbkę, bo nie jestem pewny, czy wypicie tego gówna nie powoduje jakiś efektów ubocznych i potrzebuję jakiegoś debila na królika doświadczalnego. Możesz być dumny, nadajesz się doskonale. Z założenia alkohol powinien mieć takiego kopa, że będziesz gadać do kamieni na drodze. Ewentualnie dostaniesz extra gorączki i kipniesz w przeciągu dwóch godzin.
JEŚLI DOSTAŁEŚ GORĄCZKI! -natychmiast napisz mi o efektach i czy smak jest dobry. I natychmiast spal wszystkie dowody jakobym to ja ci cokolwiek przesłał. Jeśli nie dostałeś, też napisz.
Angie wygrała jakiś konkurs w "Modnej Czarownicy", śmiechu warte. Przysłali jej jakieś kremy przeciw kurzajkom i bony do magicznego spa. Mądra dupa, sprzedała te gówna i teraz ma kupę kasy. Zaproponowała, żebyśmy wybrali się do ciebie na jakiś tydzień czy dwa. Ostrzeż rodziców.
W każdym razie; 1 sierpnia masz być na dworcu głównym w Paryżu. Odmowa nie będzie przyjmowana, chyba że faktycznie kipniesz po wypiciu tego gówna. Nawet Al przyjedzie!
Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo, żebym mógł skopać ci ten chudy, francuski tyłek.
Alex"

Aut. I co? Kojarzycie fakty?
Muszę wam się z czegoś zwierzyć: myślałam o zamknięciu bloga :( Strasznie ciężko mi się pisze kolejne rozdziały, gdy wiem, że nie mogę wam wyjawić niektórych szczegółów. Psycholka wciąż się nie bierze do pisania, choć ma ułożoną już całą skomplikowaną historię Lu czy Ala. Również Tinek ignoruje fakt, że na blogu żyje jego postać. Ba! Tinek nawet przestał czytać, taki z niego leń!
Wątpliwości co do prowadzenia bloga dalej kłębią się w mojej głowie. Nie mam pomysłu jak zmusić drani do pisania. Jedyne co mnie jeszcze motywuje to to, że przecież jesteście WY -czytający tego bloga i czekający na kolejne rozdziały.
Zobaczymy jak to będzie. Postaram się jak najszybciej rozwiązać ten problem. Ale nie wymagajcie ode mnie niemożliwego!
Trzymcie się tam!

sobota, 14 września 2013

Prace nad książką ;)

Jak zwykle muszę was przeprosić, że odcinki pojawiają się tak rzadko, mimo że obiecałam, że zaraz wezmę się za pisanie. Musicie jednak mnie zrozumieć:  to ostatnie dni moich wakacji. Niedługo zaczynam drugi rok studiów, a co za tym idzie, także praktyki (jestem na pedagogice wczesnoszkolnej i przedszkolnej, więc będę pracować z dziećmi). Ponadto, mam teraz dużo weny, którą wkładam w prace nad książką. Tak, dobrze czytacie. Planuję wydać powieść.
Już ładne trzy lata pracuję nad nią razem z siostrą. Książka będzie o tematyce fantasy, wiecie, rycerze, smoki i czarownice, na podstawie uniwersum gry Dragon Age. Jak kto zna grę to wie o czym mówię, jak kto nie zna, to niech się zapozna. Warto. I ja, i Tinek, i Wiolka gramy w to namiętnie, zakochani po uszy w bohaterach serii.
No, ale wracając do książki; Nazywa się Dziennik Podróży, a jej bohaterowie są wam znani z Szajbusów -to członkowie zespołu Ozza, mieszkający z nim i Alexem. Alex i Skaza też się pojawiają ;) Nakreślę wam troszku fabuły...

Kilkaset lat temu na świat jaki znamy wypełzła zaraza -Mroczny Pomiot (uniwersum Dragon Age) -stwory ciemności, których głównym celem było zniszczenie ludzkości. Przewodził nimi arcydemon w postaci smoka, gromadzący wokół siebie wszelkie plugastwo świata. Ale razem z demonami do świata przybyła magia -ludzie odkryli ją na nowo, gdy zawiodła nas elektryczność i technologia. Świat cofnął się w rozwoju aż do czasów epoki kamienia.



Jednak udało się pokonać Plagę i na kolejny wiek na świecie zapanował pokój. Ludzie znów się rozwijali, hołdując siłą natury. Powstał także zakon Białych Proroków -kapłanów potrafiących przewidywać losy świata (uniwersum książki Robin Hobb: Złocisty Błazen). W każdym pokoleniu mógł być tylko jeden Biały Prorok, charakteryzujący się białą skórą i oczami. Każdy Biały miał również swojego katalizatora; człowieka, który zmieniał przyszłość według tego, co widzi prorok. Bohatera.
Gdy Plaga po raz kolejny przybyła na ziemię, ludzkość była pewna, że to już koniec. Wtedy jednak świat obiegła przepowiednia, głoszona przez Chłopca (tak, to imię), Białego Proroka tamtych czasów. A brzmiała ona tak:
"(...) Trzynastego dnia zaś wstał Chłopiec i przemówił do strwożonych ludzi tymi oto słowy; Nie obawiajcie się, bracia moi. Widziałem bowiem zło groźniejsze i mroczniejsze niźli to, które nęka nasze ziemie. Widziałem czasy, gdy Mroczny Pan zejdzie na ziemię pod postacią człowieka i rozpocznie się ostatnia walka ludu. Lecz nie za mojego i nie za waszego życia do tego dojdzie.
Skrzyknął więc lud zdumiony; Co żeś widział Srebrzysty Promieniu?
I odrzekł im Chłopiec; Widziałem jak przez spalone mrocznym ogniem ziemie mknie Lew. Widziałem jego silną wolę i słyszałem jego ryk. Podrywał on lud do walki, gromił Pomiot Ciemności i gnał ku Panu Ciemności, by go pokonać. A był on wojownikiem wielkim, wielkie też moce go wspierały.
Przy jego boku trwał bowiem Biały Prorok, który widzieć nie potrafił. Zapanował on nad panującymi, a światło jego oślepiło Ciemność. Dosiadł więc jej, a ona i jej lud uznały jego Poświęcenie i uniosły na swych skrzydłach.
Widziałem zgnębione Słońce, które wiarę swą podarowało Lwu, oświetliło jego drogę i doprowadziło do zwycięstwa.
Widziałem także i Księżyc, błądzący w ciemności. Lew zapanuje nad nim, a wtedy lud odważny wspomoże go w wojnie.
I zapanuje Lew nad Gniewem, a Gniew nad Lwem. I zajaśnieje Gniew niczym ogień, choć blask jego zimny będzie, trawiąc wroga na drodze jego Pana.
A wtedy zgaśnie Pokój, a narodzi się Legenda. I będzie ona trwać, póki wszelkie Mroki tego świata nie odejdą w zapomnienie.
 A zdarzy się to dnia tysięcznego, gdy na ziemię spadną złote liście Wiecznych Lasów..."
No i tu przechodzimy do meritum, czyli właściwej historii.
Kolejna Plaga nachodzi na ziemię, to już trzecia. Ozz z rodu Lwa jest ostatnim żyjącym potomkiem legendarnego rodu wojowników, którzy pomogli powstrzymać Pierwszą Plagę. W czasie jednej z jego podróży pomioty napadają na jego rodzinną posiadłość, wycinając w pień cały ród i mieszkańców pobliskich wiosek. Wydawać by się mogło, że na Ozza czekają już tylko dogorywające zgliszcza, jednak okazuje się, że ktoś przeżył.
"-Nie spieszyło ci się, popaprańcu...
Spojrzał zdumiony w górę. Dym rozwiał się momentalnie, a jego oczom ukazała się znajoma postać, siedząca sobie spokojnie na jednej z ocalałych belek. Jej strój przesiąknięty był krwią, podobnie jak włosy, dlatego też przez chwilę nie był w stanie rozpoznać intruza. Zaraz jednak dostrzegł jego srebrzyste oczy i westchnął z ulgą.
-Alex..."
Alex jest sierotą, przygarniętą przez piastunkę Ozza. Wychowywał się razem z młodym paniczem, choć był raczej trudnym dzieckiem. Kradł, bił się i wyzywał wszystkich wokół. Ozz jednak bronił chłopca i ani myślał pozwolić na wygnanie go. Nawet, gdy okazało się, że chłopiec jest magiem (w tamtych czasach magowie musieli być pod stałą kontrolą, gdyż byli łatwą zdobyczą dla demonów. Wielu magów stanowiło śmiertelne zagrożenie). Szybko wyszło na jaw, że tylko Ozz jest w stanie zapanować nad białowłosym rozrabiaką.
Obaj chłopcy wyruszają w świat, by wspomagać ludzi w walce z pomiotem. Wkrótce dołącza do nich Lenora, czyli legendarna smocza wojowniczka, dzięki której udało się pokonać Drugą Plagę.
"-Dlaczego walczycie? Dlaczego poświęcacie życie dla potwora, takiego jak ja? -kobieta potrząsnęła głową z rozpaczą.
Spojrzałem na Ozza z wkurwem na ryju. Irytująca baba.
-Słodko, kotku, a teraz rusz dupę, bo musimy iść dalej.
Ozz zachichotał pod nosem.
-Przyda nam się ktoś, kto umie gotować -wzruszył ramionami."
Okazuje się bowiem, że ciało, w którym pojawił się tym razem arcydemon jest ciałem jej ukochanego, arcymistrza magii. Ona sama jednak postanawia usilnie, że nie będzie więcej walczyć. Przez kilka wieków swego życia bowiem, zdążyła już zmierzyć się z pomiotem niezliczoną ilość razy.
Po jakimś czasie ich śladem rusza Głupiec, kapłan Białych Proroków, chcący namówić smoczycę do wsparcia króla w walce z Pomiotem. Nie udaje mu się to, a po wielu konfrontacjach z pyskatym Alexem, postanawia dołączyć do wesołej gromadki, jako Słowik, bard o hipnotyzującym glosie i magicznych palcach. Zaczyna on powoli rozumieć, że jego zakon myli się, twierdząc że to Król Albionu jest bohaterem, który uratuje świat. Podejrzewa, że przepowiednia Chłopca dotyczy nie Białego Proroka i jego katalizatora, tylko całej drużyny odważnych czempionów.
"-Prawdziwi faceci żygają za rufę, ty nuriański dziwolągu! -naigrywali się dalej marynarze.
-Ach, to pewnie dlatego ta łajba tak cuchnie -Słowik nawet nie oderwał wzroku od rzeźbionego właśnie kawałka drewna. -A, nie, czekaj. To tylko odór spoconych bryłkojebców.
-Tyyyyy! -rosły osiłek aż zatrząsł się z gniewu. Rzucił się z rykiem w stronę złotowłosego, nagle jednak jego buty przykleiły się gruntu, przez co stracił równowagę i potężnie grzmotnął pyskiem w rufę statku. Słowik spokojnie zdmuchnął pył z niemal skończonej figurki.
-Uwaga, ślisko -Alex strząsnął resztki ognistego zaklęcia z dłoni."
Jego podejrzenia potwierdzają się, gdy cała drużyna trafia do Nurii, krainy skrzydlatych. Król człekopodobnych istot podejmuje ich u siebie, gdy ratują jego żołnierzy przed atakiem młodych smoków. Tu spotykają także Skazę (jeeeeeeej! :D), czyli królewskiego syna. Skaza jest pretendentem do królewskiego tronu, jednak podczas walki z nacierającym pomiotem okazuje się być magiem, na dodatek opętanym przez demona. Takie wykroczenie karane jest śmiercią, mimo iż Skaza twierdzi, że to on panuje nad swoim demonem, nie odwrotnie. Przed śmiercią ratuje go Alex, który bierze odpowiedzialność za kolegę po fachu. Ostatecznie jednak Skazie odcinają skrzydła, na znak wygnania.
"Skaza jako pierwszy objął wartę. Siedział w milczeniu, wpatrując się w ciemność. Nie poruszył się nawet, gdy Alex wypełzł z namiotu.
-Ściągaj koszulkę.
Obrócił się do niego, z uniesionymi brwiami.
-Twoje skrzydła. Trzeba to opatrzyć.
To go nieco zdziwiło. Czyżby ten dziwny, drugi mag, martwił się o niego? Posłusznie ściągnął górną część szaty, z trudem poruszając krótkimi kikutami po ważkowych skrzydłach."
Drużyna Ozza staje się powoli drużyną najemników, którzy za drobną opłatą gotowi są nieść pomoc tym uciśnionym i tym mniej. Jednym z ich najemców jest Danarius, mag z Tevinteru, który chce by udali się do jednej z jego posiadłości i odzyskali pewną ważną i cenną rzecz. Ku ich zdumieniu tą rzeczą okazuje się być elfi niewolnik, którego skórę pokrywają znaki z lyrium, kamienia magów (jedna z postaci z Dragon Age 2). Po krótkiej walce, Ozzowi udaje się przekonać Fenrisa, że nie chcą zrobić mu krzywdy i że oni także zostali oszukani przez Danariusa.
"I hate U all! I was a SLAVE!"

"Elf prychnął tylko ze złością.
-Nie jestem niewolnikiem!
Ozz położył mu łagodnie dłoń na ramieniu.
-Oczywiście, że nie, Fenrisie. Jesteś...
-Skrzatem -dopowiedział Alex, przechodząc obok spokojnie.
I cały nastrój szlag trafił."
Elf jednak towarzyszy im tylko przez krótki czas. Nie mogąc dogadać się z pyskatym Alexem, na dodatek magiem, postanawia sam ruszyć dalej, śladem swego byłego Pana. Spotykają go ponownie w Denerim (miasto z uniwersum Dragon Age 2, cała gra skupia się na tym miejscu), gdzie zostają wynajęci przez serah Hawke do odnalezienia magicznej tarczy.
Główna bohaterka 2 części gry

Hawke bardzo zależy na zdobyciu tarczy, jednak w ostatniej chwili Słowik odbiera jej artefakt. Okazuje się że starożytna broń to symbol władzy w Albionie, skąd pochodzi Słowik. Chłopak staje do walki z Hawke, decydując że zdobędzie tarczę i odda swojemu królowi (który okazuje się być też jego dobrym przyjacielem). Udaje mu się to, choć odnosi przy okazji ciężkie rany. Kobieta jednak nie poddaje się tak łatwo. Zawiązuje pakt z Danariusem, pomagając mu w dorwaniu cennego elfa, w zamian za pomoc w odbiciu tarczy.
"-Przyszłam po tarczę!! -ryknęła, choć w jej głosie można było posłyszeć zwątpienie.
-Och, służę uprzejmie! -Słowik wykonał pijacki piruet na stole, po czym czknął i wypiął się w stronę kobiety, zsuwając portki. -Oto moja tarcza! Ładna? Rano polerowałem...
Kobieta spłonęła rumieńcem wściekłości i wstydu.
-Daj spokój, Hawke -Varric podszedł do niej ze śmiechem. -Po kiego grzyba ci taka stara i brzydka tarcza?
-EJ! -obruszył się Słowik.
-Mówiłem o tej drugiej tarczy, ptaszyno..."

Varric, czyli najseksowniejszy krasnolud ever <3

Wspólnymi siłami udaje im się pokonać i Danariusa, i Hawke, czym zdobywają uznanie Fenrisa. Ostatecznie elf odpływa z nimi. Za namową Słowika postanawiają udać się do Albionu, by zwrócić królowi tarczę. Gdy jednak wchodzą do stolicy, okazuje się, że miasto szykuję się do wojny. Król Raphael zbiera wszelkie siły, by móc odeprzeć atak pomiotów, który ma nastąpić w nocy (cała walka jest wzorowana na Tolkienowskich Dwóch Wieżach i bitwie pod Helmowym Jarem. Sam Raphael jest moim wyobrażeniem postaci Aragorna). Dochodzi do kłótni między nim a Słowikiem, który pragnie przetłumaczyć Starszyźnie, że to nie Raphael jest Katalizatorem, który ocali świat, a Ozz. Raphael jednak postanawia dalej grać rolę bohatera ludu, nawet jeśli miałoby to tylko uspokoić jego przerażony lud.
W końcu jednak wychodzi na jaw, że to Słowik miał rację. Wtedy jednak jest już za późno.
"-Kim więc jestem?! -Raphael przerwał im, wstając gniewnie. Podszedł do Słowika szybkim krokiem. -Powiedziano mi, że jestem ostatnią nadzieją ludu. Że jestem ich królem i bohaterem. Czy to wszystko kłamstwo? Jaką więc rolę mam odegrać w tym wszystkim? Kim według ciebie jestem, Złocisty Głupcze?
Słowik nie wahał się nawet chwili z odpowiedzią.
-Przyjacielem."

Nie powiem wam jednak jak to się skończy ;) To tylko kilka z początkowych rozdziałów, które napisałam do tej pory. Ostatnio dorwałam dodatek do Dragon Age, w który teraz gram, dzięki czemu moja wena rośnie wprost proporcjonalnie do godzin poświęcanych na grę. Bardzo chciałabym znaleźć dość czasu by skończyć choć połowę książki przed Bożym Narodzeniem -chciałabym podarować wersję drukowaną mojej siostrze, z którą tworzę historię Alexa i Ozza.
Powiedzcie, co myślicie na temat fabuły? Może macie jakieś pomysły czy uwagi? A może ktoś już miałby ochotę na lekturę? ;)

poniedziałek, 2 września 2013

20. Skaza (Alex)

Miałam tego nie wrzucać, ale wrzucę ^^ Oto kilka fragmentów opisujących skomplikowane relacje Alex-Skaza. Nie będzie tu opisanej samej sceny sexu, ale też i nie wszystko zostało ocenzurowane.
JEŚLI NIE LUBISZ YAOI (ZWIĄZKI MĘSKO-MĘSKIE) NIE CZYTAJ!
Te fragmenty nie mają jakiegoś konkretnego wpływu na akcję Szajbusów, są po prostu chorym wymysłem przepracowanego mózgu autorki ;)
Jest to też drobna rekompensata, bo wciąż nie skończyłam nowego rozdziału -będzie długi i fajny :)

Godność: William Dust -powszechnie zwany Skazą,
Wiek: 21 lat,
Zawód: Poszukiwacz skarbów/Archeolog/Treser magicznych stworzeń,
Ulubione danie: Czekolada,
Ulubiony kolor: Czarny,
Słabość: Koty/Alex.


Odkąd Ozz przygarnął Raphaela, w domu zrobiło się jakoś tłoczniej. Musiałem przenieść się do pokoju Skazy, żeby księciulo miał gdzie mieszkać. Początkowo Ozz zaproponował mi pokój Słowika, ale stanowczo odmówiłem. Gościu może i jest w porządku, ale ma na biurku więcej kosmetyków, niż niejedna panna. W końcu więc doszło do tego, że wyrąbałem Skazę na ziemię, wcześniej zajmując oba łóżka, biurko i szafę.
W nasz pierwszy raz zaplanowaliśmy wszystko dokładnie, już na kilka tygodni nim mieliśmy wolną chatę. Ozz i Raph wyleźli do roboty, a Lenora zabrała Słowika na zakupy do Paryża. Wszyscy mieli wrócić dopiero pod wieczór, postanowiliśmy więc jak najlepiej wykorzystać ten czas.
Gorzej, że obaj nie mieliśmy zielonego pojęcia o tym co robić.
-Zdejmij koszulkę -mruknąłem w końcu, po dłuższej chwili siedzenia i milczenia.
Skaza spełnił polecenie natychmiast.
1 ciekawostka o Skazie: idealnie idzie mu wykonywanie poleceń.
Znowu chwilę siedzieliśmy w ciszy. Skaza niczego mi nie ułatwiał, po prostu się na mnie gapiąc tymi swoimi błękitnymi oczyskami.
-Boisz się? -zapytał w pewnej chwili.
Nie, no! Ta zniewaga, to, kurwa, krwi wymaga!
Wyciągnąłem rękę i dotknąłem skóry na jego barku. Była ciepła. Ten fakt tak mnie zaskoczył, że niemal cofnąłem rękę. Zamiast tego jednak, mocno zacisnąłem palce na jego skórze, drapiąc ją głęboko.
-Jak to jest? -spytałem cicho, przesuwając palce w dół, na jego pierś. -Nie czuć bólu?
Nie odrywał wzroku od mojej twarzy.
-Nie wiem -wzruszył lekko ramionami. -Normalnie.
Prychnąłem tylko.
-A ból psychiczny? Jego też nie czujesz?
-Co masz na myśli?
Zatrzymałem dłoń na jego brzuchu, pozostawiając czerwone pręgi biegnące prosto przez klatkę piersiową.
-Smutek -spojrzałem mu w oczy. -Bezradność. Samotność. Gnie...
Nie dokończyłem, bo nagle chwycił mnie za dłoń, odchylając mocno do tyłu. Upadłem plecami na łóżko, a on pochylił nade mną, wciąż trzymając za rękę.
-Zamknij się -poradził spokojnie. -Tak na kwadrans.
Zmrużyłem oczy, próbując zapanować nad reakcją ciała. Pochylił się nade mną jeszcze niżej, aż poczułem ciepło emanujące z jego ciała.
Nasze usta zetknęły się powoli. To nawet nie był prawdziwy pocałunek. Po prostu wbijał wzrok głęboko w moje oczy, lekko muskając wargami moje usta. Zdałem sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, więc szybko obróciłem głowę i odetchnąłem nerwowo.
-Przestań się wydurniać, głupku! -ofuknąłem go, a potem drgnąłem.
Usta Skazy zwiedzały właśnie okolice mojej szyi, pieszcząc ją i drażniąc zębami. Odetchnąłem głęboko, zaciskając dłonie na jego plecach. Znów spojrzał mi w oczy.
Tym razem pocałunek był dłuższy, intensywniejszy.
-Czujesz?
Skaza otoczył mnie ramionami w pasie, znowu przesuwając ustami po mojej szyi i obojczykach. Odchyliłem głowę do tyłu, zagryzając usta. Każde z miejsc, które dotykał promieniowało teraz ciepłem, rozchodzącym się na całe ciało, po czym skupiające w jednym miejscu.
TAM.
Mocniej mnie do siebie przygarnął, jednocześnie rozdzielając mi uda kolanem. Zagryzłem zęby na jego ramieniu, żeby z moich ust nie wydobył się żaden jęk. Wiedziałem, że ludzi coś musi ciągnąć do seksu, ale że niby jest tak intensywny?
Niedobrze.
Nie byłem w stanie normalnie myśleć, gdy jego dłoń sunęła po dole mojego brzucha, by w końcu spocząć..
TAM.
-Musimy się rozebrać -oczy drania pozostały spokojne, ale oddech miał przyspieszony.
Skinąłem szybko głową. Chwila przerwy, dzięki której znów mogę zapanować nad swoim ciałem i rozumem.
Mimo wszystko, zdejmując spodnie, poczułem zawstydzenie. Gorące pocałunki Skazy nie były obojętne dla mojego ciała i teraz, u dołu brzucha miałem twardy, zawstydzający..
Pożar.
-Mogę ci skrzywdzić.
Obróciłem się zaskoczony.
Skaza też był nagi.
Blizny mocno odcinały się mleczną bielą od jego ciemnej skóry. Miałem ochotę dotknąć ich, prześledzić każdą z ich dróg, wyżłobionych na muskularnym ciele. Dostrzegłem zarys tatuażu na jego plecach -skrzydeł ważki, oplatających jego ciało, niczym prawdziwe, zwinięte skrzydła.
2 ciekawostka o Skazie: lubi tatuaże i wszystko, co normalnemu człowiekowi sprawiłoby ból.
-Gówno prawda -prychnąłem tylko, odrzucając spodnie w kąt.
-Nie będę mógł nad sobą zapanować -ciągnął.
-Super. Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki, cudnie -znowu zatopiłem pazury w jego ramieniu. -Nie prosiłem o konsultacje. Po prostu to zrób.
Wzruszył ramionami.
-Tylko potem nie płacz.



Obudził mnie w nocy, gdy całe ciało bolało mnie niemiłosiernie, po naszych szaleństwach. Nie byłem w stanie nawet się obrócić, bo tak mocno mnie przytrzymywał. Przyciskał mnie do siebie i trząsł się jakby z zimna.
3 ciekawostka o Skazie: Boi się pustki.
-Ej, Skaza! -zdołałem wysapać, szarpiąc się niemrawo.
Dłuższą chwilę walczyłem z jego dłońmi, ignorując ból całego ciała. W końcu udało mi się obrócić na plecy, twarzą w twarz z psychopatą.
Pierwszy raz zobaczyłem pustkę.
W jego oczach nie było rozpaczy czy strachu. Były puste. Tak bardzo, że nie byłem w stanie dłużej w nie patrzeć, ale jednocześnie nie mogłem odwrócić wzroku. To tak jakbym zatracał się w tej pustce, jakby pochłaniała mnie kawałek po kawałku.
-Nie odchodź.
Prośba była tak absurdalna, że musiała zwrócić moją uwagę. Gwałtownie otrząsnąłem się z szoku.
Skaza wtulił twarz w moje włosy, dalej drżąc na całym ciele. Zdzieliłem go po głowie wolną ręką.
-Uspokój się trochę, debilu!!!
Poluźnił trochę uścisk, ale i tak mnie nie puścił. W końcu przestałem wierzgać. Facet i tak był niemal dwa razy większy ode mnie. Mocniej nakryłem nas kołdrą i wsunąłem dłoń w jego krótkie włosy, gładząc je cierpliwie, póki dreszcze nie ustały.
-Ja nic nie czuję -jego głos był przytłumiony przez moje wszędobylskie białe kłaki. -Ja nie żyję.
I dalej w ten deseń. W końcu wkurwiłem się i pociągnąłem jego głowę w tył, za włosy, żeby w końcu móc spojrzeć mu w twarz. Tym razem wytrzymałem te jego puste spojrzenie, nie odwracając wzroku.
-Zamknij tę jebaną gębę, albo ci tak przypieprzę, że naprawdę umrzesz -warknąłem wściekle. -Jak masz problem z życiem to go rozwiąż, głupi pedale, a nie, ryczysz jak dziecko. Najłatwiej tak, nie? Poddać się od razu, po co walczyć?
Spoglądał na mnie ze spokojem. Bez bólu, bez strachu.
Cicha droga od punktu "a" do punktu "b". Od urodzin do śmierci. Twoja jedyna droga. A ty jej nie czujesz, zupełnie przelatuje ci przez ręce. Bez bólu.
-Nauczę cię żyć -zdecydowałem w końcu.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Puściłem jego włosy i zaliczyłem fejspalm.
-No, nie gab się tak, idioto! -warknąłem na niego. -Przecież to chyba jasne, że jak sam sobie z czymś nie radzisz, to ja ci pomogę, nie? A jak razem nie damy rady, to zatrudnimy kogoś jeszcze.
Jeszcze chwilę gapił się na mnie, zdumiony, a w końcu pochylił się i znów przycisnął mnie do siebie. Nastroszyłem się wściekle ale przy jego masie i odporności na ból, znów niewiele mogłem poradzić.
4 ciekawostka o Skazie: Mimo, że jest wielki zwykle zachowuje się jak dziecko.

Ziewnąłem szeroko, przecierając oczy. Litery skakały mi przed oczami ze zmęczenia. Kończyłem wypisywać już 27 list z rzędu, a i tak przede mną wciąż piętrzyły się papieżyska.
Skaza spał obok, z głową wtuloną między moje brzydkie, odstające łopatki i ramionami oplecionymi wokół mojego brzucha.
5 ciekawostka o Skazie: To straszny śpioch.
Wcale mi nie pomagał, śliniąc mi plecy i pochrapując cicho, ale nie mogłem pozbyć się jednej natrętnej myśli.
To miłe.
Kopnięciem posłałem drania na podłogę. Niedoczekanie!
Przecież się w takim dupku nie zakocham, prawda?!
Prawda?!
6 ciekawostka o Skazie:  Jest jedyną osobą, którą potrafię kochać.



A wy? Lubicie Skazę? ^^

ROZWIĄZANIA KONKURSÓW!!!!

I w końcu nadszedł ten moment, gdy siadam przed komputerem z zamiarem wybrania dwóch najlepszych prac konkursowych. Dwóch, ponieważ  nikt nie przysłał pracy na konkurs pisemny. To nic, damy radę i bez prac pisemnych. Oczywiście, największym zainteresowaniem cieszył się konkurs na logo. Oto niektóre z nadesłanych przez was prac (Te, na które udostępnienie dostałam zgodę:

* Karolina z Łodzi:
* Ania z Koszalina (moja miejscówa, zaprosiłam już Anię na gorącą czekoladę i osobiście wręczę jej gwarantowaną nagrodę ;)

Wszystkie prace bardzo mi się podobały. Szczególnie te wykonane odręcznie ;) Jednak ta jedna praca wbiła mnie w podłogę swoją prostotą. Brawo dla Joanny Vassalord z Krakowa za bardzo Potterową wersję logo! Joanna wygrywa dziennik szajbusów, ze szkicami, notatkami do rozdziałów i naklejkami!
Taka prosta praca, a taka fajna :D


Co do konkursu artystycznego -wielu z was już na wstępie rezygnowało z udziału, twierdząc, że nie umiecie rysować. Cały czas wmawiałam wam, że wcale nie trzeba być wielkim artystą, liczy się sam pomysł, a i tak doszły do mnie ledwie trzy prace. Kasia z Dąbrowy również nie wierzyła w swój talent, postanowiła jednak wziąć udział, wysyłając nie swoje prace, a profesjonalnie obrobione rysunki, znalezione na internecie. Oto jej prace:
Na początek mamy Huncwotów na starej fotografii -niestety, nie ruszają się ;(


A tutaj Angie, w genialnym wydaniu. Śmieszne, bo to same zdjęcie (jeszcze przed obróbką) jest na koszulce, którą wygrała Kasia.
A to moja ulubiona praca, która ostatecznie przesądziła o wygranej -rodzice Nevilla na starej fotografii. Bardzo nastrojowe!

Gratuluję obu zwyciężczynią! Zaraz idę wysłać paczki z nagrodami. Każda nadesłana praca zostanie nagrodzona dodatkowo! Każdy z uczestników otrzyma paczkę z:
-listem od Szajbusów,
-buteleczką Felix Felicis,
-różdżką! ;)
-magnesem na lodówkę z szajbusami,
-przypinką z wybranym szajbusem,
-moim bazgrołem, czyt. rysunkiem.
A co! Tak trudno było wysłać pracę? ;) Nagrody są naprawdę świetne, a przecież wystarczyło zrobić tak niewiele... Może na następnym konkursie będzie większa frekwencja?

środa, 21 sierpnia 2013

19.Alex

Słowo wstępu będzie dość długie, przepraszam. Chodzi o to, że caaaały ten rozdział będzie poświęcony Alexowi -jego przeszłości i relacjom z bliskimi. Dowiecie się stąd całej masy nowych rzeczy, zrozumiecie, że kilka przypadków wcale nie było przypadkowych, a Alex oprócz bycia sadystą może się również pochwalić swoim geniuszem.
Myślę, że wielu z was może nie polubić tego "nowego" Alexa. Ale właśnie na tym polega jego fenomen -można go kochać albo nienawidzić. I zanim mnie nakrzyczycie za to co zrobiłam; to nie ja, to on. Alex sam siedzi w mojej głowie, sam decyduje o tym jak ma przebiegać jego historia. Nawet jeśli czasem się waham nad inną możliwością przeprowadzenia akcji, on i tak doprowadzi do swojej wersji. Myślę, że zrozumieją mnie jedynie nieliczne osoby, które splotły swoją historię z historią swojego bohatera.
Alex narodził się w mojej głowie ładnych kilka lat temu. Miałam wtedy ogromne problemy sama ze sobą, a on symbolizował wszystkie moje złe strony -leniwy, mały i złośliwy. Ale potem stawał się coraz silniejszy. Przestał być czarnowłosym emo, a stał się albinosem. Stał się symbolem złości -złości na samą siebie. Był moim trenerem -złośliwym, sadystycznym i niemożliwie wręcz wiernym. Kiedyś pozwalałam innym pomiatać sobą, byłam pełna żalu. Chowałam się w cieniu innych, pozwalając by brali na siebie moje zasługi. Gniew Alexa dodał mi sił, by wyjść z cienia, by się sprzeciwić -innym i samej sobie. Stał się wyjątkowy.
Miałam okropny kłopot z pewną kwestią. Mianowicie; ze Skazą. Jego i Alexa łączy szczególna więź. Są od siebie uniezależnieni (jestem w trakcie rysowania komiksu na ten temat :) Skaza nie potrafi odczuwać fizycznego bólu, co wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Przez lata wyzbywał się wszelkich emocji -smutku, radości, gniewu. Wyobrażacie sobie takie życie? Ba, to nawet nie jest życie, to pusta egzystencja, zmierzanie od punktu A do punktu B. Współżycie z kimś takim jest okropnie trudne. Dlatego też wszyscy traktowali go uprzejmie, ale nigdy nie próbowali się do niego zbliżyć. I nagle pojawia się taki Alex -sadysta, masochista i psychopata. On wymusił na Skazie życie. Wsadził mu je głęboko w jelita razem ze swoją popapraną psyche. Potrzebował Skazy, żeby móc się do kogoś zbliżyć, jednocześnie nie bojąc się, że go skrzywdzi.
Tylko, że cały mój problem polega na ich aseksualności -tak, dzieci, będę mówić o seksie. Obaj są aseksualni -nie lubią seksu. Ale jak każdemu, czasami szaleję im hormony. I tak, Alex i Skaza sypiają ze sobą. Bardzo się wahałam przed wprowadzeniem tego wątku, szczególnie, że większość naszych czytelników jest nieletnia i zdecydowanie woli parringi hetero.
Ale, jak już mówiłam, Alx rządzi się sam, więc i fragment "extra" powstał, ma się dobrze i nie zostanie wrzucony na bloga. Jeśli ktoś chciałby go przeczytać, niech da znać w komentarzu lub wyśle sowę na maila ;)

Z mojego miejsca chciałabym zadedykować ten post kilku osobą:
-Magdzie Kurek, która zainspirowała mnie na fanpage'u do napisania tego specjala -dzięki tobie, słonko, przypomniałam sobie jak ważny jest dla mnie ten wymyślony świat,
-siostrze-bliźniaczce, której to główną postacią jest Felix Ozzmowski, który zaadoptował Alexa, dał mu ciepło i papierosy,
-Hermionie, która jest z nami już bardzo długo, komentuje posty, udziela się i jednocześnie jest moją dyrektorką w WESZ -pilnuje, żebym się udzielała ;)
-młodszej siostrzyczce, która bardzo mi przypomina mnie, gdy byłam w jej wieku -Musisz bardziej uwierzyć w siebie, słonko.
-No i oczywiście: Wiolce-Psycholce, autorce Lu i Al'a, bez której pewnie już dawno przestałabym pisać. Nie ma chyba osoby bardziej nakręconej na szajbusów niż ona.

Przeniesienie Skazy do Egiptu było równie genialne co kłopotliwe. Szczególnie teraz, gdy koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a za niecałe dwa tygodnie zaczynały się pierwsze egzaminy. Zwykle całkowicie skupiałem uwagę na życiu w Hogwarcie, to Skaza i Ozz zajmowali się moją pocztą, czy kontaktami. Tyle, że Ozz miał teraz własne problemy na głowie, a przydupas poleciał do ciepłych krajów, grzebać mumiom pod bandażami. Teraz więc moja poczta była przekierowywana do Hogwartu. O tyle dobrego, że Lenora grupowała listy według krajów i wysyłała po kilka jedną sową.
Mimo wszystko, i tak, niemal codziennie przylatywało do mnie przynajmniej z pięć ptaków. Nie żebym miał coś do ptaków, ale, kurwa, ile można?
Oczywiście, mimo mojego naiwnego życzenia, reszta mniej lub bardziej ludzkiej części szkoły również zauważyło, że młody pan Regardens cierpi na nadmiar ptaków.
Sów, kurwa, sów.
-No, proszę, proszę -Prawie Bezgłowy Ciamajda zachichotał dobrotliwie, latając wokół jak smród po gaciach Malfoya. -Czyżby to były listy od fanek?
Wbiłem udręczone spojrzenie w swój talerz, jakby to on był temu winien, że otaczają mnie idioci.
-Chodzi o tę pomoc, co dyrektor nam kazał odwalać -burknąłem niechętnie.
-Jaką pomoc?
Zakląłem pod nosem we wszystkich znanych mi językach, wyłączając wcześniej angielski.
Potem zebrałem siły.
Zebrałem ich jeszcze więcej.
No i jeszcze troszeczkę..
I w końcu wyrzuciłem z siebie, jednym tchem.
-Szajbusi.
Jestem pewien, że to Potter wymyślił tę kretyńską nazwę. Kurwa, ujebię dziada, że go nawet jego kochany Syriusz nie pozna.
-Ach! O to ci chodziło! -Nick zaśmiał się rubasznie. -Rozumiem, rozumiem. Poszerzyliście grono swoich usług o pomoc listowną? Bardzo szlachetnie, Aleksandrze, bardzo.
Al i Angie wymienili spojrzenia, ale siedzieli cicho. I za to sobie ich cenię. I tak są idiotami jak wszyscy wokół, ale przynajmniej się słuchają.
-Tak. Dziękuję -mruknąłem, szybko chowając listy do torby.
Nie dość szybko. Angie złapała jedną z kopert i przyjrzała jej się uważnie.
-Z Danii -gwizdnęła z podziwem, ale zaraz zmarszczyła brwi. -Kim jest Ana?

-Kim jest Ana? -morda Felka ukazała się w lustrze, jakieś dwa metry ponad moją.
Obróciłem się gwałtownie, obśliniając się i plując pastą do zębów.
-GAWAJ FO! -ryknąłem, rzucając się w stronę drania.
Trafiłem w futrynę.
Ozz uniósł list ponad głowę, z wrednym uśmieszkiem.
-Synek, plujesz mi na kafelki. Wiesz, że pasta do zębów zawiera chlor? Wypali mi białe plamy i będę musiał robić remont.
-Ta -ostentacyjnie splunąłem pianą na kawowe kafelki. -Życiowe problemy starego pryka.
-Lwa, białasku, lwa -Ozz niezbyt przejął się zaczepką. -Czy ty nie powinieneś się mnie słuchać?... O, schowaj tego palca, synek, bo sobie przez przypadek oko wydłubiesz. Kurator zrzuci wszystko na mnie i cię zabiorą spowrotem do bidula.
Wywróciłem oczami.
-Czy możesz mi dać te pierdolone listy? -mruknąłem wolno i wyraźnie.
-Olek, gówniarzu, co to za słownictwo?
-NIE MÓW DO MNIE OLEK!!!!
-Już, już, nie krzycz -tym razem do Felek wywrócił oczami. -Rany, za stary jestem na dzieci.
-Nie jestem dzieckiem, kretynie..
-..powiedział dziesięciolatek. No, to co to za Ana? Koleżanka z bidula?
-Ja nie mam kolegów -burknąłem ze złością. -To mój kontakt.
Ozz uniósł brwi.
-Kontakt? -zagwizdał z podziwem.
-A ty co? Papuga? Przecież mówię, że kontakt. Agent. Szpieg. Zwiadowca. Przydupas w formie damskiej.
-Synek, po co ci szpiedzy? Chcesz napaść na fabrykę czekolady?
Zastanowiłem się chwilę.
-To potem -mruknąłem. -Najpierw zostanę najpotężniejszym magiem.
-Więc wszystkie te listy -Ozz wyciągnął z kieszeni bluzy pomięty plik kopert. -Są od twoich agentów?
-Tak -wyciągnąłem rękę. -To dzieciaki z sierocińca, jeśli już musisz wiedzieć. Niektóre z nich mają kontakt z wysoko ustawionymi rodzinami. Nawet za granicą.
W końcu oddał mi koperty. Natychmiast przeleciałem wzrokiem adresy nadawców.
-Odkąd u mnie zamieszkałeś, przyszło chyba z tysiąc listów. I pocztą mugolską i przez sowy -Ozz podrapał się w brodę. -Ilu masz tych swoich szpiegów?
-Około setki póki co -skrzywiłem się nieznacznie. -Ale każdy przygotowuje inne dzieciaki w swoim pobliżu do werbunku. Pod koniec roku powinienem dobić do dwustu.
-Normalne dzieciaki zbierają karty z Dragon Balla, synek.
-Ta. Normalne.
-Nie masz jakiegoś innego marzenia?
-Marzenia są dla głupców i starych pryków -prychnąłem. -To sny, których nigdy się nie osiągnie. Ja mam cel. I dlatego te bachory się mnie słuchają. Bo wierzą w ten cel.
Brat spojrzał na mnie z pobłażaniem ale i czymś jeszcze. Obrócił się.
-Strasznie dużo do zapamiętania. Przyjdź wieczorem to zrzucimy wszystkie dane na jakąś kartę pamięci. Będziesz mógł ją gdzieś schować, żeby nikt nie dorwał tych twoich kontaktów -zatrzymał się w drzwiach. -A tak w ogóle to co im obiecałeś, gówniarzu?
-Miejsce, w którym nikt nie zostanie pominięty.



-Nikt nie zostanie pominięty -Lenora sprawnie podrzuciła mięso na patelni. -W Hogwarcie mają specjalną książkę, gdzie automatycznie zapisują się przyszli czarodzieje. Z każdym rokiem na podstawie tej księgi tworzą listę adeptów pierwszego roku. Jeśli jesteś czarodziejem to niedługo dostaniesz list, mogę cię zapewnić.
Ta, jeśli jesteś czarodziejem.
Podłubałem łyżką w swojej owsiance, rzucając ponure spojrzenie na obecnych przy stole. Skaza dostał list z Durmustangu już tydzień wcześniej, z całą listą podręczników i przypomnieniem, że to jego ostatni rok nauki. Lenora i Ozz byli za starzy na szkołę, ale za to Słowik też dostał już list z Beauxebatos. Był tak wyperfumowany, że po pięciu minutach wyjebałem go za okno. Po kolejnych pięciu, do listu dołączył sam Słowik, który wbrew swemu imieniu wył mi irytująco nad uchem. Mimo, że sześć lat starszy wciąż zachowywał się jak bachor. Normalnie, gorzej ode mnie.
-Nie rób takiej miny, synek -Ozz jawnie sprzeciwiał się zakazowi palenia przy stole. -Jak chcesz to się jutro wybierzemy na Pokątną. Pójdziesz do Olivandera i sobie trochę pomachasz różdżkami.
-A co jak nie jestem czarodziejem? -prychnąłem w końcu głośno.
Przy stole zaległa cisza.
-Kotku, na pewno jesteś -Lenora spojrzała na mnie ze współczuciem. -No, nie wiem... Może twój list się zgubił? Albo ktoś się pomylił. Wiesz, powinieneś iść do Durmustangu, jeśli chodzi o region zamieszkania..
-Z Durmustangu też nie przyszedł list -burknąłem w odpowiedzi.
Lenora otworzyła usta, ale najwyraźniej skończyły jej się argumenty, bo po chwili zerknęła bezradna na Ozza. Ten tylko zaciągnął się spokojnie.
-Jesteś magiem, synek. Zwykły mugol nie mógłby być tak wybitnie irytujący.
-Spierdalaj!
-Alex!

Następnego dnia wlazłem z Ozzem do kominka i po raz pierwszy odbyłem podróż za pomocą proszka Fiuu. Ogólnie, chyba wiem, skąd wzięła się nazwa dla tego kretyństwa.
-Fiu, to koniec -odetchnąłem, gdy w końcu znowu twardo stąpałem po ziemi.
Ozz tylko zachichotał.
-Przyzwyczaisz się -poklepał mnie po plecach, tak, że omal nie upadłem na kolana. -No, chodź. Szybko znajdziemy ci jakiś badyl i wstąpimy do Dziurawego Kotła.
Mój niepokój względem ciągłej nieobecności listu z Hogwartu pogłębił się, gdy weszliśmy na Pokątną. Ulica pełna była ludzi. Wszędzie pałętały się dzieciaki, dźwigające ciężkie książki, kociołki i inne klamoty. No i listy.
Ozz nie skomentował, gdy odruchowo chwyciłem go za rękaw. Czułem zimny dreszcz przebiegający po karku. Pominęli mnie. Pominęli mnie.
-Tu jest Olivander -brat wydawał się całkowicie beztroski. Otworzył drzwi do jednego ze sklepów i wpuścił mnie do środka. -Jest najlepszy, proszę szefa.
Znaleźliśmy się w niewielkim, zakurzonym pomieszczeniu, gdzie wszelką możliwą przestrzeń zajmowały podłużne pudełeczka. Leżały na regałach, stołach i gablotkach. Wpatrywałem się w nie ze strachem. Cholera, bałem się.
-Dzień dobry -zza jednego z regałów wyczłapał starszy facet. Zerknął na mnie pochmurnie. -Pierwszoroczny, tak? Proszę wyciągnąć dłoń.
Zerknąłem na Ozza, jakby chcąc się upewnić, czy sobie aby jaj ze mnie nie robi. W końcu jednak wyciągnąłem rękę. Olivander pomacał mnie przez chwilę, mrucząc coś do siebie pod nosem i marszcząc brwi. W końcu się odsunął, ogarniając półki wzrokiem maniaka. Ten to lubi pały, skubaniec.
-Spróbujmy z tym -wcisnął mi w dłoń krótki kawałek drewna. -Akacja i włos z ogona jednorożca. Dziewięć cali, dość giętka. Idealna jeśli chodzi o wzmocnienie energii magicznej.
Coś w jego głosie mi się nie spodobało.
Zacisnąłem palce na drewnie i machnąłem różdżką.
Nic.
Olivander zmarszczył brwi.
-No, no... -znowu się obrócił. -To może dąb i włókno ze smoczego serca..?
To także okazało się nie wypałem.
Starzec podawał mi coraz to kolejne badyle, a ja coraz rozpaczliwiej machałem ręką. Nic. Ani jednej iskry. W końcu zerknął zrezygnowany na Ozza.
-Obawiam się, że syn będzie musiał zamówić specjalny zestaw dla charłaków -mruknął posępnie.
Feluś tylko zachichotał.
-To nie syn tylko szef, psze pana. I zapewniam, że nie jest charłakiem.
Olivander zacmokał.
-Daje pan mojemu szefowi same słabe różdżki -Ozz wciąż się uśmiechał, ale w jego oczach zajaśniał złoty błysk. Starzec aż się wzdrygnął. -Czy ma pan tu może coś odpowiedniego dla najlepszego czarodzieja wszech czasów?
Rzuciłem błaznowi gniewne spojrzenie. Kpił ze mnie odkąd dowiedział się, że zamierzam założyć swój własny gang. Ale ta jego iście lwia aura długoletniego animaga najwyraźniej wywarła spore wrażenie na właścicielu sklepu, bo nie ociągając się, sięgnął pod ladę. Po chwili wciągnął dwa zakurzone pudełeczka.
-Dość niezwykłe różdżki, przyznam -mruknął, zdejmując wieczka.
W pierwszym opakowaniu znajdowała się prosta, jasna różdżka. Zdawała się wręcz emanować własnym światłem. Chwilę spoglądałem na nią, jak zahipnotyzowany. A potem sięgnąłem i wydobyłem z pudełka.
Tę drugą różdżkę.
Nim ktokolwiek ośmieliłby się mnie powstrzymać, machnąłem ręką. Jasna różdżka uniosła się w górę i zaczęła obracać. Olivander gapił się na to, z lekko otwartymi ustami. Po chwili przeniósł wzrok na trzymany przeze mnie badyl.
-Heban i włos z ogona testrala. Nieprzeciętnie długa, aż piętnaście cali. Sztywna i twarda.
Ozz parsknął śmiechem. Starzec obrzucił go karcącym spojrzeniem.
-To różdżka idealna do czarnej magii, proszę pana. Bardzo potężna.
-Tak, tak. I pewnie dlatego jest taka droga, co?
Wpatrywałem się w swoją nową różdżkę z mieszaniną radości i niepokoju. Czarna Magia, tak? Można i tak..


-Można i tak -Raphael wzruszył ramionami. -Ale nie wiem, czy grzebanie w przeszłości rodziny jest najlepszym sposobem na poderwanie koleżanki z klasy.
Poczułem jak na poliki wstępują mi rumieńce.
-Japa zero, pedale -warknąłem. -Nie proszę cię o przysługę, tylko każę ci zdobyć informacje.
-Szef każe, sługa musi -zanucił Ozz, przechadzając się po korytarzu.
-Alex, pierwsza miłość to trudna sprawa, ja wiem, ale...
-Której części słowa "rozkaz" ty nie kumasz, troglodyto?
Raph westchnął, przeczesując kasztanowe włosy dłonią. Słowik rzucił mu rozbawione spojrzenie i wzruszył ramionami.
-Dobra już, dobra -westchnął w końcu. -To o kim mam się dowiedzieć?
-Angelika de Grimm-burknąłem, odwracając wzrok.-Ale bardziej mi zależy na jej ojcu, Morganie Tonks i matce Annie de Grimm.
Raph wyszczerzył się.
-A! Chcesz sprawdzić przyszłych teściów, coby się wbić w ich łaski?
-Nosz, kurwa! Po prostu mi ich sprawdź! -teraz to już promieniowałem gorącem. Wstałem szybko. -Chcę wiedzieć, czy Morgan wyjeżdżał kiedykolwiek do Francji.
Nie czekając na odpowiedź wylazłem z pokoju.

To Ozz przylazł do mnie kilka dni później z gotowymi papierami. I papierosem w gębie.
-Sprawdziłem te papiery od Raphaela -mruknął, siadając na fotelu.
-No i? -natychmiast się wyprostowałem, odkładając książkę.
-Ta twoja koleżanka ma nazwisko po matce, nie? -mężczyzna otworzył teczkę. -To wszystko dlatego, że jest owocem namiętnego romansu jej matki. Annie skorzystała, że jej mąż wyjechał do Francji na parę tygodni. Niezła była awantura, gdy wszystko wyszło na jaw. Sąsiedzi przysięgają, że w powietrzu latały talerze -rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. -W każdym razie, dziwne jest to, że w rodzinie Annie nigdy nie było czarodzieja. Ta twoja Angie musiałaby mieć krew po ojcu, ale tego z kolei nie idzie odnaleźć.
-Wcale nie trzeba go szukać. Tonks jest jej biologicznym ojcem.
Feliks uniósł oczy znad papierów i zerknął na mnie poważnie.
-Tak też pomyślałem. Ale dlaczego w takim razie wymyślili ten romans?
Zastanowiłem się chwilę, czy na pewno chcę o tym wszystkim mu opowiadać? Ale krew za szybko buzowała mi w żyłach. Teraz już wszystko wiedziałem. Teraz znałem już prawdę.
-To Morgan Tonks miał romans, nie Annie -mruknąłem. Ozz zmarszczył brwi.
-Dlaczego więc zwalili wszystko na nią?
-Żeby jak najbardziej odwrócić uwagę od biologicznej matki Angie. Skoro zrobiono wielką awanturę o zdradę Annie, nikt nie pomyślałby że to Tonks tak naprawdę zdradził.
-Kto więc jest jej biologiczną matką?
-Francja.
Ozz wywrócił oczami.
-Tak, Francja. Taki kraj. Dość ładny. Wino, artyści i kawiarenki.
-Jezuuuuuu, kretynie! Pomyśl trochę!
-Jezu, synek. Nie wzywaj mi Bogów w moim domu, bo jeszcze jakiś faktycznie przyjdzie i się zgorszy.
-Wypierdoli się o worki ze śmieciami w korytarzu -burknąłem.
-Dobra, dobra. Co z tą Francją?
-Morgan wyjechał do Paryża dwanaście lat temu, w lutym. Spędził tam dwa tygodnie, po czym wrócił do żony. Po siedmiu miesiącach, w sierpniu, znowu wybrał się do Francji, ale tym razem zatrzymał się na obrzeżach Paryża, aż na dwa miesiące. Co ważniejsze, towarzyszyła mu żona.
-Wrócili razem z niemowlakiem -przeczytał Ozz na głos. Zerknął na mnie. -Czytałeś to, czy zgadujesz?
-Myślę -wytknąłem mu język.
-Okay... -Felek nadął policzki. Trwał tak chwilę, a w końcu odetchnął głęboko. -Dobra. Nie wiem. Kto jest jej matką?
-Wystarczy zerknąć do gazet z tamtego roku -wzruszyłem ramionami, usatysfakcjonowany. -Kto był na językach wszystkich, jeszcze trzynaście lat temu?
-Madame Avatar -Ozz uśmichnął się lekko. -Byłem wtedy jeszcze dzieciakiem, ale,cholera, ona była prawie jak superbohaterka, nie?
-Dokładniej to super złodziejką. Okradała bogatych mugoli za pomocą magii i nikt nie był w stanie jej złapać. Przy okazji naraziła się i Ministerstwu i większym gangom. Dlatego oddała córkę; bała się, że stanie się celem dla jej wrogów.
Feluś zasępił się, wyciągając papierosy.
-Piękna historia, nie ma co -mruknął. -Matka oddaje nowo narodzoną córkę by ją ochronić. Ojciec rozstaje się z ukochaną i rzuca fałszywe oskarżenie na żonę, a wszystko po to, by chronić swoje dziecko. Idealnie. Tylko, że jest w tym jeden szkopuł. Ty.
Włożyłem wszystkie siły, by nie drgnął mi żaden mięsień. Nie mogłem pokazać słabości. Nie teraz.
-Każdy wie, że Madame Avatar była w ciąży -kontynuował Ozz. W jego głosie nie było kpiny, ani satysfakcji. -Większość wie nawet, że przez trzy lata wychowywała dziecko. Aurorzy znaleźli ich na przedmieściach, zabrali dziecko do bidula, a matkę postawili przed Wizengamotem i skazali na Azkaban. Tam zmarła. Pozostawiła ci po sobie tylko nazwisko, nie? Regardens.
Nie odpowiedziałem. Nie bardzo wiedziałem co mam powiedzieć. Przecież to było oczywiste, a on mówił to takim tonem, jak gdyby było w tym coś okrutnego.
-Skoro tak kochała swoje dziecko, że oddała je by chronić -Ozz potarł usta z roztargnieniem. -To czemu, do cholery, ciebie zostawiła, Alex?
-Z tego samego powodu, dla którego de Grimm wmówiła sąsiadom, że miała romans -wzruszyłem ramionami. -By chronić Angelikę.
-Czyli cię po prostu wystawiła?
-Jezu, Ozz, nie rób takiej miny! -zrugałem go. -Madame ukryła istnienie syna przed kochankiem, bo dzieciak był chorowity, mizerny. Najpewniej myślała, że niedługo pożyję, a przecież musiała coś pokazać ludziom, którzy widzieli ją w ciąży. Tak samo de Grimm; do Francji wyjechała niby w szóstym miesiącu ciąży, można było wmówić sąsiadom, że brzuch był dość niewielki, że go ukrywała. Ale przecież, gdyby miała mieć bliźnięta, jej brzuch na pewno byłby większy, nawet głupi mugol to wie.
-Czyli Tonks nie wie, że jesteś jego synem?
-Nie -odwróciłem wzrok.
-A ta twoja Angie... -Ozz po raz kolejny sięgnął po papierosa. -Lubisz ją, nie?
-Teraz to już nie ważne -skrzywiłem się. -Muszę coś załatwić, idź sobie.
-Synek.. -Feliks wstał, drapiąc się w brodę. -Jakbyś chciał pogadać, czy coś..
-Jezu, weź spierdalaj, zboczeńcu! I zamknij za sobą drzwi!

-Zamknij za sobą drzwi -Lenora zerknęła na mnie znad książki i uśmiechnęła się ciepło. -W czym ci mogę pomóc, Alex?
-Potrzebuję... elixiru -mruknąłem cicho.
Odłożyła książkę z szerokim uśmiechem.
-Nie ma sprawy, kochanie! Powiedz tylko, jakiego?
-Na...miłość...
Się zaczęło. Ruda omal na miejscu zawału nie dostała, a po chwili zaczęła skakać wokół, jednocześnie rugając mnie za próbę zdobycia miłości przekrętem i rozpływając się nad zaletami pierwszej miłości. Ledwo zdołałem ją przekrzyczeć.
-Chcę się odkochać, nie zakochać!!!
Zdębiała.
-Ale.. jak to?
Baby.
-Po prostu -sarknąłem. -Daj mi jakiś elixir, żeby mi te jebane motyle z brzucha wyleciały, albo zrobię to po swojemu. A jak mówię, że po swojemu, to strzelba, trutka i ogniem, i mieczem.
-Ale... miłość jest piękna.
-No, to się baw świetnie, ja z tej karuzeli wysiadam. Daj mi ten eliksir.
Wahała się jeszcze. Westchnąłem cierpiętniczo. Czy ja zawsze muszę grozić tym debilom?
-Słuchaj, kobieto, podaj mi odtrutkę, na tę jakże zajebistą, śmiertelną chorobę -powiedziałem wolno i wyraźnie. -Albo włamię się tutaj w nocy, zwiążę cię i wleję ci do gardła wszystkie eliksiry, które znajdę w pokoju.
Zamrugała.
-Wiesz, jak to przerażająco brzmi w ustach dwunastolatka? -zapytała powoli, z jawnym niepokojem.
Wiem, sprawdziłem.
-Alex.. -kobieta spojrzała na mnie z troską. -Dlaczego chcesz się w kimś odkochać? Pierwsza miłość jest trudna, ale naprawdę warto przez nią przebrnąć..
Dlaczego? Bo jest moją siostrą. Bo to byłoby dla niej niebezpieczne. Bo ja to ja. Nigdy nie zdołałbym się do niej zbliżyć. W końcu krzywdzę nawet tych, którzy są mi najbliżsi.
-Po prostu mi daj.
Musiała coś ujrzeć w moich oczach, bo po krótkim wahaniu zaczęła grzebać w pułkach. Po chwili podała mi flakonik.
-Nie ręczę, że się uda..


-Nie ręczę, że się uda -kurator zerknął na Ozza ze współczuciem. -Ale to nasza jedyna szansa. Mogą panu go odebrać!
Dwóch rosłych policjantów podtrzymywało mnie za ramiona. Nie mogłem się wyrwać, choć szarpałem i wyłem. Felix i reszta rodziny stała parę metrów dalej z ponurymi minami. Kurator stał między nami, powstrzymując ich od interwencji. Skazę też trzymali. Musieli przydusić go do ziemi, bo powalił już dwóch gliniarzy.
-Nic nie zrobiłeeeeeem! -ryknąłem, usiłując ugryźć policjanta z mojej prawej.
Muszę iść do Skazy.
Puśćcie mnie!!!!
-Mówił pan, że kto inny zaatakował tamtą dziewczynę? -Ozz spojrzał wściekły na inspektora. -Alex jest niewinny. Czego więc jeszcze chcecie, do jasnej cholery?
-Niech pan zważa na słowa -zimno upomniał go siwowłosy mężczyzna. -To prawda, że pan Aleksander nie zaatakował tamtej dziewczyny, jednak w trakcie śledztwa doszliśmy do pewnych niepokojących zapisków.
Zerknął na mnie ze wstrętem.
-Ten chłopiec ma stwierdzone skrzywienia psychiczne, prawda? Wiedział pan, że ma skłonności do przemocy?
-To chyba jasne, jestem jego opiekunem -groźne, złote błyski, pojawiły się w oczach Ozza.
-A więc nie zaprzeczy Pan, że w tym domu dochodziło do aktów przemocy?
-Alex nikogo tutaj nie krzywdzi!! -Słowik potrząsnął swoimi złotymi lokami.
Powiedział ten, którego wyjebałem przez okno.
-To jest choroba, panie inspektorze. Pracujemy nad tym.
-Ach, tak? Z tego, co powiedział mi kurator, Alex wcale nie dąży do poprawy. Wręcz przeciwnie, z biegiem lat coraz częściej można było zarejestrować, iż znęca się nad jednym z pana wychowanków.
Ozz zerknął na kuratora.
-Zwalniam cię.
-A-ale ja u pana nie pracuję...
-No, od teraz to już na pewno nie.
Inspektor pokiwał tylko głową i podszedł do Skazy.
Odejdź, fiucie. Nie waż się go tknąć. On należy do mnie.
-Powiedz mi, mój drogi, -zaczął łagodnie. -Czy Alex sprawiał ci ból?
Skaza uniósł głowę i zerknął na niego ze spokojem.
-Mam analgezję, mój drogi, nie autyzm -mruknął, tym swoim głębokim głosem. -Primo, niech pan mnie nie traktuję jak idiotę. Secundo, jakby pan nie wiedział czym jest Analgezja, to już tłumaczę: to choroba odpowiadająca za to, że ja nie czuję bólu.
Widziałem jego błękitne oczy, wbijające się w inspektora jak noże w gnijące ciało. Nóż. Przydałby się.
-Ach, no i tertio -Skaza uniósł się nieco wyżej, tak, że trzymający go policjanci musieli się niemal na nim położyć, by uniemożliwić mu wstanie. -Skrzywdzi pan Alexa, to pana zabiję. Powoli i boleśnie.
Inspektor cofnął się z otwartą gębą. Po chwili obrócił się ze wstrętem.
-Mamy nakaz -rzucił Ozzowi jakiś papierek. -Sąd zdecyduje, czy ten chłopiec nie wymaga specjalistycznej opieki.
Spojrzał na mnie.
-Zabrać go.

Najgorszą z możliwości, jest zamknięcie psychopaty w karcerze. Serio, kto to wymyślił? W ciemności i wilgoci nie ma dla nas żadnej nadziei. Zapadamy się w sobie, giniemy. Szare komórki wybuchają nam w głowie jedna po drugiej, zamieniając ciało w śliniącą się roślinę. A jedynym towarzyszem są głosy w głowie.
Ale moje głosy należały do mnie. Niech spierdala ufo, duchy i cała reszta tałatajstwa. Niech spierdala mój cień, moje paznokcie wbijające się w kamień. Nie mogłem tu siedzieć. Nie mogłem tu szaleć.
Musiałem wyjść.
Był sierpień, za niedługo czekał mnie czwarty rok nauki. Musiałem iść do szkoły, do Angie i Al'a. No i do Maxa, bo kto go ogarnie, jak nie ja? No i Ana, Phill, Maria, Ola, Sinha, Boro, Ororo, Ken... i cała reszta tych, którzy dla mnie pracowali. Muszę się wydostać, żeby przeczytać ich listy. Muszę dalej iść w kierunku swojego marzenia. Bo zbyt wiele osób we mnie wierzy, nie?
Rany, co za debile.

-Rany, co za debile.. -wytarłem krew z kącika ust.
Lucjusz stał przede mną w całej swojej irytującej okazałości, ściskając w dłoni elegancką różdżkę. Włosy miał roztrzepane, ale uśmiechał się z satysfakcją.
-Coś ta twoja różdżka trochę nie chodzi, co, Regardens?
Wywróciłem oczami. Nie, no, błagam. Zaraz frajerowi buźkę oklepię przy samym wejściu do Wielkiej Sali. Uczniowie już tłoczyli się w holu, zerkając jak ten pierdolnięty samobójca mierzy do mnie z mojej własnej różdżki. Ta, kurwa, bo się załamię.
-Chciałeś czegoś konkretnego, Malfoy? -rzuciłem Angie i Lu zirytowane spojrzenie. Stali grzecznie z boku, ale pewnie tylko szukali okazji żeby się wtrącić. -Jak nie to buzi i spierdalaj.
-Po prostu mam cię dość, panie największy magu wszech czasów! -rzucił kpiąco, a tłum wokół zachichotał.
-Spójrz na siebie, ty pierdolony bohaterze -zbliżył twarz do mojej, wyraźnie ucieszony. -Jesteś żałosny. I ty chcesz walczyć z Czarnym Panem? Śmieszne. Jesteś tylko zwykłym robakiem, Regardens. Nawet rodzice cię nie chcieli.
-Malfoy, ty...! -zaczęła Angie, ale przerwał jej okropny huk.
Lucjanek poleciał ładne parę metrów w tył i wbił się tyłem na jedną z kolumn. Rozejrzałem się wściekły. Przecież zabroniłem interweniować!
-Nikt nie będzie obrażać Pana!
Rumo stał przy wejściu do Wielkiej Sali i wyglądał imponująco. I dość dziwnie. Westchnąłem cierpiętniczo. Co za kretyn. Poczciwy i posłuszny, ale nadal kretyn. Z drugiej strony holu rozległy się kroki. To nauczyciele wreszcie zajarzyli, że coś się dzieje. Zaprawdę, szybcy byli.
-TY MAŁY..!
Obróciłem się gwałtownie. Malfoy wstał z ziemi z taką żądzą mordu na ryju, jakiej jeszcze u niego nie widziałem. Skierował różdżkę w stronę Rumo i wypalił zaklęcie.
Rumo to skrzat, mógłby zniknąć. Był szybki i odważny. Ale nie zauważył zaklęcia, bo jedynym okiem akurat zerkał na nauczycieli. Nie mógł uskoczyć. Nie mógł zniknąć.
Rzuciłem się w jego stronę.
Pierwsza krzyknęła Angie. Nie brzmiało to jakoś ładnie, filmowo. Był to zwykły, piskliwy wrzask, przerażonej panny. Potem popisało się parę innych osób, ktoś zaklął, a reszta ograniczyła się do przeciągłego "oooo". Na koniec zapanowała cisza, przerywana tylko cichym szumem zaklęcia.
Rumo wlepił we mnie swoje jedyne, ogromne oko.
-Panicz Alex..
Potem przeniósł spojrzenie na tarczę.
Ogromna, majestatyczna, błyskająca na niebiesko, niczym guziki w Star Treku, unosiła się przed nami, falując lekko. Wyprostowałem się i poprawiłem bransoletkę. Niebieski strumień światła wypływał wprost z niej, owijając się wokół mojej dłoni i rozchodząc na boki.
Ludzie stali wokół z otwartymi gębami. Malfoy również, paręnaście metrów dalej, pod kolumną, z którą już zaliczył bliższy stosunek. Strzepnąłem dłoń.
Jak szaleć to szaleć, już i tak za późno na odwrót.
Tarcza rozpłynęła się w jednej chwili. Skupiłem myśli na nowym zaklęciu.
-Patrz i ucz się, Malfoy -mruknąłem miękko.
Tym razem zatrzeszczało i w jednej chwili w mojej dłoni pojawiła się kula błyskawic. Kilka osób znowu krzyknęło. Malfoy zbladł.
-Wystarczy!!!
No, tak, dziadzio.
Opuściłem dłoń, a pioruny zniknęły. Dyrektor przebił się przez tłum dzieciaków i stanął pomiędzy mną a Lucusiem, który miał minę, jakby się zlał w portki.
-Panie Malfoy proszę się natychmiast udać do gabinetu profesora Slughorna -dziadzio skinął na Ślimaka poważnie. Potem zerknął na Rumo. Skrzat zniknął błyskawicznie. No, jasne. Zostaw swego pana samego, niech zbiera baty, bo cię ratował. -Panie Regardens, proszę ze mną.

Zebraliśmy się w jakiejś pustej klasie. McGonagall, Flitwick i Dumbledore . No i ja, nieszczęśnik.
-Coś się stało, panie dyrektorze? -zapytałem niewinnie. -Jeśli to potrzebne to mam świadków, którzy potwierdzą, że to Malfoy mnie zaatakował.
Dyrcio wyczarował sobie fotel i usiadł za biurkiem jakby był u siebie.
Cóż, poniekąd był.
-Alexie, czy mógłbyś pokazać nam swoją bransoletkę? -spytał spokojnie.
Wiedziałem, że do tego dojdzie. Odpiąłem ozdobę i położyłem na biurku.
-Proszę bardzo.
Flitwick natychmiast przyskoczył do biurka i zaczął badać drewno paluchami.
-Niesamowite, niesamowite -mruczał co chwila. -To jest niesamowite!
-Jeśli mogę wiedzieć, skąd to masz? -dyrektor nie spuszczał ze mnie wzroku.
Uśmiechnąłem się.
-Moja produkcja. Pracowałem nad nią od kilku lat.
-TY to zrobiłeś?! -Flitwick i McGonagall wymienili spojrzenia.
Skinąłem głową.
-Wpadłem na pomysł bransoletki, gdy dołączyłem do klubu pojedynków -poinformowałem ich łaskawie. -Głównym zaklęciem ataku jest zawsze Expeliarmus, które wytrąca różdżkę z ręki przeciwnika. Zastanawiałem się, jak można to obejść, jednocześnie nie umniejszając mocy samej różdżki.
Dziadzio wpatrywał się we mnie w milczeniu, z lekkim uśmiechem na ustach.
-Mów dalej! -zachęcił mnie Flitwick. -Jak to działa?!
-Bransoletka zbudowana jest z hebanu, dość potężnego, jeśli chodzi o zaklęcia obrony i ataku -wskazałem na drewno. -Te trzy wypustki to fragmenty mojej starej różdżki. Standardowe różdżki mają od pięciu do piętnastu cali. Moja miała piętnaście, więc starczyło jej fragmentów na trzy pomniejsze.
-Połamałeś różdżkę, by uzyskać trzy inne? -McGonagall zmarszczyła brwi, ale w jej oczach dostrzegłem cień zafascynowania.
-Oczywiście, nie sam. Najpierw zdobyłem potrzebne informacje, czy taki proces jest w ogóle możliwy. Potem skontaktowałem się z producentem różdżek z Egiptu, panem Suahilem, który jest znany ze swoich ekscentrycznych badań.
-Rozmawiałeś z Suahilem?! -Flitwick wyglądał, jakby miał mieć publiczny orgazm.
-Nie osobiście. Mój przyjaciel pracuje dla Ministerstwa, w Egipcie. To z jego pomocą udało mi się namówić pana Suahiliego do współpracy.
Groźbami, znaczy się.
Skaza jak chciał to potrafił być przerażający.
-Dzięki jego pomocy udało nam się rozszczepić moją różdżkę na trzy pomniejsze, tylko w niewielkim stopniu umniejszając jej możliwości -kontynuowałem spokojnie. -Następnie przytwierdziliśmy fragmenty różdżki do hebanowej bransolety i opletliśmy całość włosami z ogona testrala..
-Nieprawdopodobne....
-..i nałożyliśmy kolejną warstwę drewna, na których osobiście wyryłem specjalne runy.
-Runy..? -Flitwick przyjrzał się znakom na bransoletce. Szybko wyciągnąłem dłoń i zakryłem ją.
-Pan wybaczy, profesorze. Ale wolałbym nie wyjawiać wszystkich tajemnic swojej produkcji.
-To.. oczywiste, tak, tak. Ale powiedz mi jeszcze tylko; jak udaje ci się rzucać zaklęcia ze zwykłej różdżki, gdy masz na ręku bransoletkę?
-To również sprawka run -odebrałem mu swoją biżu i wskazałem na zapięcie. -Mam tu runę łączącą wszystkie inne. Gdy nie chcę korzystać z bransoletki, obracam zapięcie, przerywając strumień run.
-Fascynujące. Toż to robota geniuszu, prawdziwego geniuszu.
Uśmiechnąłem się, mile połechtany, a potem spojrzałem na dyrektora. Wciąż mi się przyglądał. Wciąż miał ten kretyński uśmiech na ustach.
Powiedz mi, Dumbi-Bambi, o wielki i potężny dyrektorze, czy kiedykolwiek zamykali cię w izolatce? Czy głodowałeś? Czy wiesz co to znaczy samotność? Jak to jest dorastać w biednej, udawanej rodzinie? Czy wiesz jakie to uczucie, gdy oni za tobą idą? Twoja rodzina, przyjaciele? Gdy umierają, do końca wierząc w to, że kiedyś osiągniesz cel?
Czy wiesz jak to jest być szaleńcem?
-Myślę, że to wystarczy.

Myślę, że to wystarczy.
Tak, tak, to już koniec. To tyle jeśli chodzi o Alexa. Właściwie jest tego dużo więcej, ale nie chcę odkrywać wszystkiego w jednym poście. Już niedługo zresztą przekonacie się, co potrafi nasz białasek. No i Skaza. Oj, niedługo obaj zwojują Hogwart.
A póki co, chcę wam podziękować. I wiem, że takie "dziękuję" to prawie nic nie znaczy. Ale nie wiem, jak inaczej mam wyrazić, to co czuję, gdy wiem, że ktoś czyta moje wypociny. Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję.
Czasami są takie momenty, gdy powątpiewam. Myślę sobie wtedy, że to niepotrzebne, że i tak nikt nie zauważy, jeśli usunę bloga. Ale potem dostaje taki mail, czy komentarz do postu i niemal płaczę ze szczęścia, że jednak oto są.
Hermiona, Joanna, Magda, Kasia.
Jesteście moimi superbohaterkami :)
Bardzo wam dziękuję, że tak aktywnie komentujecie!

Alex też dziękuje :)