środa, 21 sierpnia 2013

19.Alex

Słowo wstępu będzie dość długie, przepraszam. Chodzi o to, że caaaały ten rozdział będzie poświęcony Alexowi -jego przeszłości i relacjom z bliskimi. Dowiecie się stąd całej masy nowych rzeczy, zrozumiecie, że kilka przypadków wcale nie było przypadkowych, a Alex oprócz bycia sadystą może się również pochwalić swoim geniuszem.
Myślę, że wielu z was może nie polubić tego "nowego" Alexa. Ale właśnie na tym polega jego fenomen -można go kochać albo nienawidzić. I zanim mnie nakrzyczycie za to co zrobiłam; to nie ja, to on. Alex sam siedzi w mojej głowie, sam decyduje o tym jak ma przebiegać jego historia. Nawet jeśli czasem się waham nad inną możliwością przeprowadzenia akcji, on i tak doprowadzi do swojej wersji. Myślę, że zrozumieją mnie jedynie nieliczne osoby, które splotły swoją historię z historią swojego bohatera.
Alex narodził się w mojej głowie ładnych kilka lat temu. Miałam wtedy ogromne problemy sama ze sobą, a on symbolizował wszystkie moje złe strony -leniwy, mały i złośliwy. Ale potem stawał się coraz silniejszy. Przestał być czarnowłosym emo, a stał się albinosem. Stał się symbolem złości -złości na samą siebie. Był moim trenerem -złośliwym, sadystycznym i niemożliwie wręcz wiernym. Kiedyś pozwalałam innym pomiatać sobą, byłam pełna żalu. Chowałam się w cieniu innych, pozwalając by brali na siebie moje zasługi. Gniew Alexa dodał mi sił, by wyjść z cienia, by się sprzeciwić -innym i samej sobie. Stał się wyjątkowy.
Miałam okropny kłopot z pewną kwestią. Mianowicie; ze Skazą. Jego i Alexa łączy szczególna więź. Są od siebie uniezależnieni (jestem w trakcie rysowania komiksu na ten temat :) Skaza nie potrafi odczuwać fizycznego bólu, co wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Przez lata wyzbywał się wszelkich emocji -smutku, radości, gniewu. Wyobrażacie sobie takie życie? Ba, to nawet nie jest życie, to pusta egzystencja, zmierzanie od punktu A do punktu B. Współżycie z kimś takim jest okropnie trudne. Dlatego też wszyscy traktowali go uprzejmie, ale nigdy nie próbowali się do niego zbliżyć. I nagle pojawia się taki Alex -sadysta, masochista i psychopata. On wymusił na Skazie życie. Wsadził mu je głęboko w jelita razem ze swoją popapraną psyche. Potrzebował Skazy, żeby móc się do kogoś zbliżyć, jednocześnie nie bojąc się, że go skrzywdzi.
Tylko, że cały mój problem polega na ich aseksualności -tak, dzieci, będę mówić o seksie. Obaj są aseksualni -nie lubią seksu. Ale jak każdemu, czasami szaleję im hormony. I tak, Alex i Skaza sypiają ze sobą. Bardzo się wahałam przed wprowadzeniem tego wątku, szczególnie, że większość naszych czytelników jest nieletnia i zdecydowanie woli parringi hetero.
Ale, jak już mówiłam, Alx rządzi się sam, więc i fragment "extra" powstał, ma się dobrze i nie zostanie wrzucony na bloga. Jeśli ktoś chciałby go przeczytać, niech da znać w komentarzu lub wyśle sowę na maila ;)

Z mojego miejsca chciałabym zadedykować ten post kilku osobą:
-Magdzie Kurek, która zainspirowała mnie na fanpage'u do napisania tego specjala -dzięki tobie, słonko, przypomniałam sobie jak ważny jest dla mnie ten wymyślony świat,
-siostrze-bliźniaczce, której to główną postacią jest Felix Ozzmowski, który zaadoptował Alexa, dał mu ciepło i papierosy,
-Hermionie, która jest z nami już bardzo długo, komentuje posty, udziela się i jednocześnie jest moją dyrektorką w WESZ -pilnuje, żebym się udzielała ;)
-młodszej siostrzyczce, która bardzo mi przypomina mnie, gdy byłam w jej wieku -Musisz bardziej uwierzyć w siebie, słonko.
-No i oczywiście: Wiolce-Psycholce, autorce Lu i Al'a, bez której pewnie już dawno przestałabym pisać. Nie ma chyba osoby bardziej nakręconej na szajbusów niż ona.

Przeniesienie Skazy do Egiptu było równie genialne co kłopotliwe. Szczególnie teraz, gdy koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a za niecałe dwa tygodnie zaczynały się pierwsze egzaminy. Zwykle całkowicie skupiałem uwagę na życiu w Hogwarcie, to Skaza i Ozz zajmowali się moją pocztą, czy kontaktami. Tyle, że Ozz miał teraz własne problemy na głowie, a przydupas poleciał do ciepłych krajów, grzebać mumiom pod bandażami. Teraz więc moja poczta była przekierowywana do Hogwartu. O tyle dobrego, że Lenora grupowała listy według krajów i wysyłała po kilka jedną sową.
Mimo wszystko, i tak, niemal codziennie przylatywało do mnie przynajmniej z pięć ptaków. Nie żebym miał coś do ptaków, ale, kurwa, ile można?
Oczywiście, mimo mojego naiwnego życzenia, reszta mniej lub bardziej ludzkiej części szkoły również zauważyło, że młody pan Regardens cierpi na nadmiar ptaków.
Sów, kurwa, sów.
-No, proszę, proszę -Prawie Bezgłowy Ciamajda zachichotał dobrotliwie, latając wokół jak smród po gaciach Malfoya. -Czyżby to były listy od fanek?
Wbiłem udręczone spojrzenie w swój talerz, jakby to on był temu winien, że otaczają mnie idioci.
-Chodzi o tę pomoc, co dyrektor nam kazał odwalać -burknąłem niechętnie.
-Jaką pomoc?
Zakląłem pod nosem we wszystkich znanych mi językach, wyłączając wcześniej angielski.
Potem zebrałem siły.
Zebrałem ich jeszcze więcej.
No i jeszcze troszeczkę..
I w końcu wyrzuciłem z siebie, jednym tchem.
-Szajbusi.
Jestem pewien, że to Potter wymyślił tę kretyńską nazwę. Kurwa, ujebię dziada, że go nawet jego kochany Syriusz nie pozna.
-Ach! O to ci chodziło! -Nick zaśmiał się rubasznie. -Rozumiem, rozumiem. Poszerzyliście grono swoich usług o pomoc listowną? Bardzo szlachetnie, Aleksandrze, bardzo.
Al i Angie wymienili spojrzenia, ale siedzieli cicho. I za to sobie ich cenię. I tak są idiotami jak wszyscy wokół, ale przynajmniej się słuchają.
-Tak. Dziękuję -mruknąłem, szybko chowając listy do torby.
Nie dość szybko. Angie złapała jedną z kopert i przyjrzała jej się uważnie.
-Z Danii -gwizdnęła z podziwem, ale zaraz zmarszczyła brwi. -Kim jest Ana?

-Kim jest Ana? -morda Felka ukazała się w lustrze, jakieś dwa metry ponad moją.
Obróciłem się gwałtownie, obśliniając się i plując pastą do zębów.
-GAWAJ FO! -ryknąłem, rzucając się w stronę drania.
Trafiłem w futrynę.
Ozz uniósł list ponad głowę, z wrednym uśmieszkiem.
-Synek, plujesz mi na kafelki. Wiesz, że pasta do zębów zawiera chlor? Wypali mi białe plamy i będę musiał robić remont.
-Ta -ostentacyjnie splunąłem pianą na kawowe kafelki. -Życiowe problemy starego pryka.
-Lwa, białasku, lwa -Ozz niezbyt przejął się zaczepką. -Czy ty nie powinieneś się mnie słuchać?... O, schowaj tego palca, synek, bo sobie przez przypadek oko wydłubiesz. Kurator zrzuci wszystko na mnie i cię zabiorą spowrotem do bidula.
Wywróciłem oczami.
-Czy możesz mi dać te pierdolone listy? -mruknąłem wolno i wyraźnie.
-Olek, gówniarzu, co to za słownictwo?
-NIE MÓW DO MNIE OLEK!!!!
-Już, już, nie krzycz -tym razem do Felek wywrócił oczami. -Rany, za stary jestem na dzieci.
-Nie jestem dzieckiem, kretynie..
-..powiedział dziesięciolatek. No, to co to za Ana? Koleżanka z bidula?
-Ja nie mam kolegów -burknąłem ze złością. -To mój kontakt.
Ozz uniósł brwi.
-Kontakt? -zagwizdał z podziwem.
-A ty co? Papuga? Przecież mówię, że kontakt. Agent. Szpieg. Zwiadowca. Przydupas w formie damskiej.
-Synek, po co ci szpiedzy? Chcesz napaść na fabrykę czekolady?
Zastanowiłem się chwilę.
-To potem -mruknąłem. -Najpierw zostanę najpotężniejszym magiem.
-Więc wszystkie te listy -Ozz wyciągnął z kieszeni bluzy pomięty plik kopert. -Są od twoich agentów?
-Tak -wyciągnąłem rękę. -To dzieciaki z sierocińca, jeśli już musisz wiedzieć. Niektóre z nich mają kontakt z wysoko ustawionymi rodzinami. Nawet za granicą.
W końcu oddał mi koperty. Natychmiast przeleciałem wzrokiem adresy nadawców.
-Odkąd u mnie zamieszkałeś, przyszło chyba z tysiąc listów. I pocztą mugolską i przez sowy -Ozz podrapał się w brodę. -Ilu masz tych swoich szpiegów?
-Około setki póki co -skrzywiłem się nieznacznie. -Ale każdy przygotowuje inne dzieciaki w swoim pobliżu do werbunku. Pod koniec roku powinienem dobić do dwustu.
-Normalne dzieciaki zbierają karty z Dragon Balla, synek.
-Ta. Normalne.
-Nie masz jakiegoś innego marzenia?
-Marzenia są dla głupców i starych pryków -prychnąłem. -To sny, których nigdy się nie osiągnie. Ja mam cel. I dlatego te bachory się mnie słuchają. Bo wierzą w ten cel.
Brat spojrzał na mnie z pobłażaniem ale i czymś jeszcze. Obrócił się.
-Strasznie dużo do zapamiętania. Przyjdź wieczorem to zrzucimy wszystkie dane na jakąś kartę pamięci. Będziesz mógł ją gdzieś schować, żeby nikt nie dorwał tych twoich kontaktów -zatrzymał się w drzwiach. -A tak w ogóle to co im obiecałeś, gówniarzu?
-Miejsce, w którym nikt nie zostanie pominięty.



-Nikt nie zostanie pominięty -Lenora sprawnie podrzuciła mięso na patelni. -W Hogwarcie mają specjalną książkę, gdzie automatycznie zapisują się przyszli czarodzieje. Z każdym rokiem na podstawie tej księgi tworzą listę adeptów pierwszego roku. Jeśli jesteś czarodziejem to niedługo dostaniesz list, mogę cię zapewnić.
Ta, jeśli jesteś czarodziejem.
Podłubałem łyżką w swojej owsiance, rzucając ponure spojrzenie na obecnych przy stole. Skaza dostał list z Durmustangu już tydzień wcześniej, z całą listą podręczników i przypomnieniem, że to jego ostatni rok nauki. Lenora i Ozz byli za starzy na szkołę, ale za to Słowik też dostał już list z Beauxebatos. Był tak wyperfumowany, że po pięciu minutach wyjebałem go za okno. Po kolejnych pięciu, do listu dołączył sam Słowik, który wbrew swemu imieniu wył mi irytująco nad uchem. Mimo, że sześć lat starszy wciąż zachowywał się jak bachor. Normalnie, gorzej ode mnie.
-Nie rób takiej miny, synek -Ozz jawnie sprzeciwiał się zakazowi palenia przy stole. -Jak chcesz to się jutro wybierzemy na Pokątną. Pójdziesz do Olivandera i sobie trochę pomachasz różdżkami.
-A co jak nie jestem czarodziejem? -prychnąłem w końcu głośno.
Przy stole zaległa cisza.
-Kotku, na pewno jesteś -Lenora spojrzała na mnie ze współczuciem. -No, nie wiem... Może twój list się zgubił? Albo ktoś się pomylił. Wiesz, powinieneś iść do Durmustangu, jeśli chodzi o region zamieszkania..
-Z Durmustangu też nie przyszedł list -burknąłem w odpowiedzi.
Lenora otworzyła usta, ale najwyraźniej skończyły jej się argumenty, bo po chwili zerknęła bezradna na Ozza. Ten tylko zaciągnął się spokojnie.
-Jesteś magiem, synek. Zwykły mugol nie mógłby być tak wybitnie irytujący.
-Spierdalaj!
-Alex!

Następnego dnia wlazłem z Ozzem do kominka i po raz pierwszy odbyłem podróż za pomocą proszka Fiuu. Ogólnie, chyba wiem, skąd wzięła się nazwa dla tego kretyństwa.
-Fiu, to koniec -odetchnąłem, gdy w końcu znowu twardo stąpałem po ziemi.
Ozz tylko zachichotał.
-Przyzwyczaisz się -poklepał mnie po plecach, tak, że omal nie upadłem na kolana. -No, chodź. Szybko znajdziemy ci jakiś badyl i wstąpimy do Dziurawego Kotła.
Mój niepokój względem ciągłej nieobecności listu z Hogwartu pogłębił się, gdy weszliśmy na Pokątną. Ulica pełna była ludzi. Wszędzie pałętały się dzieciaki, dźwigające ciężkie książki, kociołki i inne klamoty. No i listy.
Ozz nie skomentował, gdy odruchowo chwyciłem go za rękaw. Czułem zimny dreszcz przebiegający po karku. Pominęli mnie. Pominęli mnie.
-Tu jest Olivander -brat wydawał się całkowicie beztroski. Otworzył drzwi do jednego ze sklepów i wpuścił mnie do środka. -Jest najlepszy, proszę szefa.
Znaleźliśmy się w niewielkim, zakurzonym pomieszczeniu, gdzie wszelką możliwą przestrzeń zajmowały podłużne pudełeczka. Leżały na regałach, stołach i gablotkach. Wpatrywałem się w nie ze strachem. Cholera, bałem się.
-Dzień dobry -zza jednego z regałów wyczłapał starszy facet. Zerknął na mnie pochmurnie. -Pierwszoroczny, tak? Proszę wyciągnąć dłoń.
Zerknąłem na Ozza, jakby chcąc się upewnić, czy sobie aby jaj ze mnie nie robi. W końcu jednak wyciągnąłem rękę. Olivander pomacał mnie przez chwilę, mrucząc coś do siebie pod nosem i marszcząc brwi. W końcu się odsunął, ogarniając półki wzrokiem maniaka. Ten to lubi pały, skubaniec.
-Spróbujmy z tym -wcisnął mi w dłoń krótki kawałek drewna. -Akacja i włos z ogona jednorożca. Dziewięć cali, dość giętka. Idealna jeśli chodzi o wzmocnienie energii magicznej.
Coś w jego głosie mi się nie spodobało.
Zacisnąłem palce na drewnie i machnąłem różdżką.
Nic.
Olivander zmarszczył brwi.
-No, no... -znowu się obrócił. -To może dąb i włókno ze smoczego serca..?
To także okazało się nie wypałem.
Starzec podawał mi coraz to kolejne badyle, a ja coraz rozpaczliwiej machałem ręką. Nic. Ani jednej iskry. W końcu zerknął zrezygnowany na Ozza.
-Obawiam się, że syn będzie musiał zamówić specjalny zestaw dla charłaków -mruknął posępnie.
Feluś tylko zachichotał.
-To nie syn tylko szef, psze pana. I zapewniam, że nie jest charłakiem.
Olivander zacmokał.
-Daje pan mojemu szefowi same słabe różdżki -Ozz wciąż się uśmiechał, ale w jego oczach zajaśniał złoty błysk. Starzec aż się wzdrygnął. -Czy ma pan tu może coś odpowiedniego dla najlepszego czarodzieja wszech czasów?
Rzuciłem błaznowi gniewne spojrzenie. Kpił ze mnie odkąd dowiedział się, że zamierzam założyć swój własny gang. Ale ta jego iście lwia aura długoletniego animaga najwyraźniej wywarła spore wrażenie na właścicielu sklepu, bo nie ociągając się, sięgnął pod ladę. Po chwili wciągnął dwa zakurzone pudełeczka.
-Dość niezwykłe różdżki, przyznam -mruknął, zdejmując wieczka.
W pierwszym opakowaniu znajdowała się prosta, jasna różdżka. Zdawała się wręcz emanować własnym światłem. Chwilę spoglądałem na nią, jak zahipnotyzowany. A potem sięgnąłem i wydobyłem z pudełka.
Tę drugą różdżkę.
Nim ktokolwiek ośmieliłby się mnie powstrzymać, machnąłem ręką. Jasna różdżka uniosła się w górę i zaczęła obracać. Olivander gapił się na to, z lekko otwartymi ustami. Po chwili przeniósł wzrok na trzymany przeze mnie badyl.
-Heban i włos z ogona testrala. Nieprzeciętnie długa, aż piętnaście cali. Sztywna i twarda.
Ozz parsknął śmiechem. Starzec obrzucił go karcącym spojrzeniem.
-To różdżka idealna do czarnej magii, proszę pana. Bardzo potężna.
-Tak, tak. I pewnie dlatego jest taka droga, co?
Wpatrywałem się w swoją nową różdżkę z mieszaniną radości i niepokoju. Czarna Magia, tak? Można i tak..


-Można i tak -Raphael wzruszył ramionami. -Ale nie wiem, czy grzebanie w przeszłości rodziny jest najlepszym sposobem na poderwanie koleżanki z klasy.
Poczułem jak na poliki wstępują mi rumieńce.
-Japa zero, pedale -warknąłem. -Nie proszę cię o przysługę, tylko każę ci zdobyć informacje.
-Szef każe, sługa musi -zanucił Ozz, przechadzając się po korytarzu.
-Alex, pierwsza miłość to trudna sprawa, ja wiem, ale...
-Której części słowa "rozkaz" ty nie kumasz, troglodyto?
Raph westchnął, przeczesując kasztanowe włosy dłonią. Słowik rzucił mu rozbawione spojrzenie i wzruszył ramionami.
-Dobra już, dobra -westchnął w końcu. -To o kim mam się dowiedzieć?
-Angelika de Grimm-burknąłem, odwracając wzrok.-Ale bardziej mi zależy na jej ojcu, Morganie Tonks i matce Annie de Grimm.
Raph wyszczerzył się.
-A! Chcesz sprawdzić przyszłych teściów, coby się wbić w ich łaski?
-Nosz, kurwa! Po prostu mi ich sprawdź! -teraz to już promieniowałem gorącem. Wstałem szybko. -Chcę wiedzieć, czy Morgan wyjeżdżał kiedykolwiek do Francji.
Nie czekając na odpowiedź wylazłem z pokoju.

To Ozz przylazł do mnie kilka dni później z gotowymi papierami. I papierosem w gębie.
-Sprawdziłem te papiery od Raphaela -mruknął, siadając na fotelu.
-No i? -natychmiast się wyprostowałem, odkładając książkę.
-Ta twoja koleżanka ma nazwisko po matce, nie? -mężczyzna otworzył teczkę. -To wszystko dlatego, że jest owocem namiętnego romansu jej matki. Annie skorzystała, że jej mąż wyjechał do Francji na parę tygodni. Niezła była awantura, gdy wszystko wyszło na jaw. Sąsiedzi przysięgają, że w powietrzu latały talerze -rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. -W każdym razie, dziwne jest to, że w rodzinie Annie nigdy nie było czarodzieja. Ta twoja Angie musiałaby mieć krew po ojcu, ale tego z kolei nie idzie odnaleźć.
-Wcale nie trzeba go szukać. Tonks jest jej biologicznym ojcem.
Feliks uniósł oczy znad papierów i zerknął na mnie poważnie.
-Tak też pomyślałem. Ale dlaczego w takim razie wymyślili ten romans?
Zastanowiłem się chwilę, czy na pewno chcę o tym wszystkim mu opowiadać? Ale krew za szybko buzowała mi w żyłach. Teraz już wszystko wiedziałem. Teraz znałem już prawdę.
-To Morgan Tonks miał romans, nie Annie -mruknąłem. Ozz zmarszczył brwi.
-Dlaczego więc zwalili wszystko na nią?
-Żeby jak najbardziej odwrócić uwagę od biologicznej matki Angie. Skoro zrobiono wielką awanturę o zdradę Annie, nikt nie pomyślałby że to Tonks tak naprawdę zdradził.
-Kto więc jest jej biologiczną matką?
-Francja.
Ozz wywrócił oczami.
-Tak, Francja. Taki kraj. Dość ładny. Wino, artyści i kawiarenki.
-Jezuuuuuu, kretynie! Pomyśl trochę!
-Jezu, synek. Nie wzywaj mi Bogów w moim domu, bo jeszcze jakiś faktycznie przyjdzie i się zgorszy.
-Wypierdoli się o worki ze śmieciami w korytarzu -burknąłem.
-Dobra, dobra. Co z tą Francją?
-Morgan wyjechał do Paryża dwanaście lat temu, w lutym. Spędził tam dwa tygodnie, po czym wrócił do żony. Po siedmiu miesiącach, w sierpniu, znowu wybrał się do Francji, ale tym razem zatrzymał się na obrzeżach Paryża, aż na dwa miesiące. Co ważniejsze, towarzyszyła mu żona.
-Wrócili razem z niemowlakiem -przeczytał Ozz na głos. Zerknął na mnie. -Czytałeś to, czy zgadujesz?
-Myślę -wytknąłem mu język.
-Okay... -Felek nadął policzki. Trwał tak chwilę, a w końcu odetchnął głęboko. -Dobra. Nie wiem. Kto jest jej matką?
-Wystarczy zerknąć do gazet z tamtego roku -wzruszyłem ramionami, usatysfakcjonowany. -Kto był na językach wszystkich, jeszcze trzynaście lat temu?
-Madame Avatar -Ozz uśmichnął się lekko. -Byłem wtedy jeszcze dzieciakiem, ale,cholera, ona była prawie jak superbohaterka, nie?
-Dokładniej to super złodziejką. Okradała bogatych mugoli za pomocą magii i nikt nie był w stanie jej złapać. Przy okazji naraziła się i Ministerstwu i większym gangom. Dlatego oddała córkę; bała się, że stanie się celem dla jej wrogów.
Feluś zasępił się, wyciągając papierosy.
-Piękna historia, nie ma co -mruknął. -Matka oddaje nowo narodzoną córkę by ją ochronić. Ojciec rozstaje się z ukochaną i rzuca fałszywe oskarżenie na żonę, a wszystko po to, by chronić swoje dziecko. Idealnie. Tylko, że jest w tym jeden szkopuł. Ty.
Włożyłem wszystkie siły, by nie drgnął mi żaden mięsień. Nie mogłem pokazać słabości. Nie teraz.
-Każdy wie, że Madame Avatar była w ciąży -kontynuował Ozz. W jego głosie nie było kpiny, ani satysfakcji. -Większość wie nawet, że przez trzy lata wychowywała dziecko. Aurorzy znaleźli ich na przedmieściach, zabrali dziecko do bidula, a matkę postawili przed Wizengamotem i skazali na Azkaban. Tam zmarła. Pozostawiła ci po sobie tylko nazwisko, nie? Regardens.
Nie odpowiedziałem. Nie bardzo wiedziałem co mam powiedzieć. Przecież to było oczywiste, a on mówił to takim tonem, jak gdyby było w tym coś okrutnego.
-Skoro tak kochała swoje dziecko, że oddała je by chronić -Ozz potarł usta z roztargnieniem. -To czemu, do cholery, ciebie zostawiła, Alex?
-Z tego samego powodu, dla którego de Grimm wmówiła sąsiadom, że miała romans -wzruszyłem ramionami. -By chronić Angelikę.
-Czyli cię po prostu wystawiła?
-Jezu, Ozz, nie rób takiej miny! -zrugałem go. -Madame ukryła istnienie syna przed kochankiem, bo dzieciak był chorowity, mizerny. Najpewniej myślała, że niedługo pożyję, a przecież musiała coś pokazać ludziom, którzy widzieli ją w ciąży. Tak samo de Grimm; do Francji wyjechała niby w szóstym miesiącu ciąży, można było wmówić sąsiadom, że brzuch był dość niewielki, że go ukrywała. Ale przecież, gdyby miała mieć bliźnięta, jej brzuch na pewno byłby większy, nawet głupi mugol to wie.
-Czyli Tonks nie wie, że jesteś jego synem?
-Nie -odwróciłem wzrok.
-A ta twoja Angie... -Ozz po raz kolejny sięgnął po papierosa. -Lubisz ją, nie?
-Teraz to już nie ważne -skrzywiłem się. -Muszę coś załatwić, idź sobie.
-Synek.. -Feliks wstał, drapiąc się w brodę. -Jakbyś chciał pogadać, czy coś..
-Jezu, weź spierdalaj, zboczeńcu! I zamknij za sobą drzwi!

-Zamknij za sobą drzwi -Lenora zerknęła na mnie znad książki i uśmiechnęła się ciepło. -W czym ci mogę pomóc, Alex?
-Potrzebuję... elixiru -mruknąłem cicho.
Odłożyła książkę z szerokim uśmiechem.
-Nie ma sprawy, kochanie! Powiedz tylko, jakiego?
-Na...miłość...
Się zaczęło. Ruda omal na miejscu zawału nie dostała, a po chwili zaczęła skakać wokół, jednocześnie rugając mnie za próbę zdobycia miłości przekrętem i rozpływając się nad zaletami pierwszej miłości. Ledwo zdołałem ją przekrzyczeć.
-Chcę się odkochać, nie zakochać!!!
Zdębiała.
-Ale.. jak to?
Baby.
-Po prostu -sarknąłem. -Daj mi jakiś elixir, żeby mi te jebane motyle z brzucha wyleciały, albo zrobię to po swojemu. A jak mówię, że po swojemu, to strzelba, trutka i ogniem, i mieczem.
-Ale... miłość jest piękna.
-No, to się baw świetnie, ja z tej karuzeli wysiadam. Daj mi ten eliksir.
Wahała się jeszcze. Westchnąłem cierpiętniczo. Czy ja zawsze muszę grozić tym debilom?
-Słuchaj, kobieto, podaj mi odtrutkę, na tę jakże zajebistą, śmiertelną chorobę -powiedziałem wolno i wyraźnie. -Albo włamię się tutaj w nocy, zwiążę cię i wleję ci do gardła wszystkie eliksiry, które znajdę w pokoju.
Zamrugała.
-Wiesz, jak to przerażająco brzmi w ustach dwunastolatka? -zapytała powoli, z jawnym niepokojem.
Wiem, sprawdziłem.
-Alex.. -kobieta spojrzała na mnie z troską. -Dlaczego chcesz się w kimś odkochać? Pierwsza miłość jest trudna, ale naprawdę warto przez nią przebrnąć..
Dlaczego? Bo jest moją siostrą. Bo to byłoby dla niej niebezpieczne. Bo ja to ja. Nigdy nie zdołałbym się do niej zbliżyć. W końcu krzywdzę nawet tych, którzy są mi najbliżsi.
-Po prostu mi daj.
Musiała coś ujrzeć w moich oczach, bo po krótkim wahaniu zaczęła grzebać w pułkach. Po chwili podała mi flakonik.
-Nie ręczę, że się uda..


-Nie ręczę, że się uda -kurator zerknął na Ozza ze współczuciem. -Ale to nasza jedyna szansa. Mogą panu go odebrać!
Dwóch rosłych policjantów podtrzymywało mnie za ramiona. Nie mogłem się wyrwać, choć szarpałem i wyłem. Felix i reszta rodziny stała parę metrów dalej z ponurymi minami. Kurator stał między nami, powstrzymując ich od interwencji. Skazę też trzymali. Musieli przydusić go do ziemi, bo powalił już dwóch gliniarzy.
-Nic nie zrobiłeeeeeem! -ryknąłem, usiłując ugryźć policjanta z mojej prawej.
Muszę iść do Skazy.
Puśćcie mnie!!!!
-Mówił pan, że kto inny zaatakował tamtą dziewczynę? -Ozz spojrzał wściekły na inspektora. -Alex jest niewinny. Czego więc jeszcze chcecie, do jasnej cholery?
-Niech pan zważa na słowa -zimno upomniał go siwowłosy mężczyzna. -To prawda, że pan Aleksander nie zaatakował tamtej dziewczyny, jednak w trakcie śledztwa doszliśmy do pewnych niepokojących zapisków.
Zerknął na mnie ze wstrętem.
-Ten chłopiec ma stwierdzone skrzywienia psychiczne, prawda? Wiedział pan, że ma skłonności do przemocy?
-To chyba jasne, jestem jego opiekunem -groźne, złote błyski, pojawiły się w oczach Ozza.
-A więc nie zaprzeczy Pan, że w tym domu dochodziło do aktów przemocy?
-Alex nikogo tutaj nie krzywdzi!! -Słowik potrząsnął swoimi złotymi lokami.
Powiedział ten, którego wyjebałem przez okno.
-To jest choroba, panie inspektorze. Pracujemy nad tym.
-Ach, tak? Z tego, co powiedział mi kurator, Alex wcale nie dąży do poprawy. Wręcz przeciwnie, z biegiem lat coraz częściej można było zarejestrować, iż znęca się nad jednym z pana wychowanków.
Ozz zerknął na kuratora.
-Zwalniam cię.
-A-ale ja u pana nie pracuję...
-No, od teraz to już na pewno nie.
Inspektor pokiwał tylko głową i podszedł do Skazy.
Odejdź, fiucie. Nie waż się go tknąć. On należy do mnie.
-Powiedz mi, mój drogi, -zaczął łagodnie. -Czy Alex sprawiał ci ból?
Skaza uniósł głowę i zerknął na niego ze spokojem.
-Mam analgezję, mój drogi, nie autyzm -mruknął, tym swoim głębokim głosem. -Primo, niech pan mnie nie traktuję jak idiotę. Secundo, jakby pan nie wiedział czym jest Analgezja, to już tłumaczę: to choroba odpowiadająca za to, że ja nie czuję bólu.
Widziałem jego błękitne oczy, wbijające się w inspektora jak noże w gnijące ciało. Nóż. Przydałby się.
-Ach, no i tertio -Skaza uniósł się nieco wyżej, tak, że trzymający go policjanci musieli się niemal na nim położyć, by uniemożliwić mu wstanie. -Skrzywdzi pan Alexa, to pana zabiję. Powoli i boleśnie.
Inspektor cofnął się z otwartą gębą. Po chwili obrócił się ze wstrętem.
-Mamy nakaz -rzucił Ozzowi jakiś papierek. -Sąd zdecyduje, czy ten chłopiec nie wymaga specjalistycznej opieki.
Spojrzał na mnie.
-Zabrać go.

Najgorszą z możliwości, jest zamknięcie psychopaty w karcerze. Serio, kto to wymyślił? W ciemności i wilgoci nie ma dla nas żadnej nadziei. Zapadamy się w sobie, giniemy. Szare komórki wybuchają nam w głowie jedna po drugiej, zamieniając ciało w śliniącą się roślinę. A jedynym towarzyszem są głosy w głowie.
Ale moje głosy należały do mnie. Niech spierdala ufo, duchy i cała reszta tałatajstwa. Niech spierdala mój cień, moje paznokcie wbijające się w kamień. Nie mogłem tu siedzieć. Nie mogłem tu szaleć.
Musiałem wyjść.
Był sierpień, za niedługo czekał mnie czwarty rok nauki. Musiałem iść do szkoły, do Angie i Al'a. No i do Maxa, bo kto go ogarnie, jak nie ja? No i Ana, Phill, Maria, Ola, Sinha, Boro, Ororo, Ken... i cała reszta tych, którzy dla mnie pracowali. Muszę się wydostać, żeby przeczytać ich listy. Muszę dalej iść w kierunku swojego marzenia. Bo zbyt wiele osób we mnie wierzy, nie?
Rany, co za debile.

-Rany, co za debile.. -wytarłem krew z kącika ust.
Lucjusz stał przede mną w całej swojej irytującej okazałości, ściskając w dłoni elegancką różdżkę. Włosy miał roztrzepane, ale uśmiechał się z satysfakcją.
-Coś ta twoja różdżka trochę nie chodzi, co, Regardens?
Wywróciłem oczami. Nie, no, błagam. Zaraz frajerowi buźkę oklepię przy samym wejściu do Wielkiej Sali. Uczniowie już tłoczyli się w holu, zerkając jak ten pierdolnięty samobójca mierzy do mnie z mojej własnej różdżki. Ta, kurwa, bo się załamię.
-Chciałeś czegoś konkretnego, Malfoy? -rzuciłem Angie i Lu zirytowane spojrzenie. Stali grzecznie z boku, ale pewnie tylko szukali okazji żeby się wtrącić. -Jak nie to buzi i spierdalaj.
-Po prostu mam cię dość, panie największy magu wszech czasów! -rzucił kpiąco, a tłum wokół zachichotał.
-Spójrz na siebie, ty pierdolony bohaterze -zbliżył twarz do mojej, wyraźnie ucieszony. -Jesteś żałosny. I ty chcesz walczyć z Czarnym Panem? Śmieszne. Jesteś tylko zwykłym robakiem, Regardens. Nawet rodzice cię nie chcieli.
-Malfoy, ty...! -zaczęła Angie, ale przerwał jej okropny huk.
Lucjanek poleciał ładne parę metrów w tył i wbił się tyłem na jedną z kolumn. Rozejrzałem się wściekły. Przecież zabroniłem interweniować!
-Nikt nie będzie obrażać Pana!
Rumo stał przy wejściu do Wielkiej Sali i wyglądał imponująco. I dość dziwnie. Westchnąłem cierpiętniczo. Co za kretyn. Poczciwy i posłuszny, ale nadal kretyn. Z drugiej strony holu rozległy się kroki. To nauczyciele wreszcie zajarzyli, że coś się dzieje. Zaprawdę, szybcy byli.
-TY MAŁY..!
Obróciłem się gwałtownie. Malfoy wstał z ziemi z taką żądzą mordu na ryju, jakiej jeszcze u niego nie widziałem. Skierował różdżkę w stronę Rumo i wypalił zaklęcie.
Rumo to skrzat, mógłby zniknąć. Był szybki i odważny. Ale nie zauważył zaklęcia, bo jedynym okiem akurat zerkał na nauczycieli. Nie mógł uskoczyć. Nie mógł zniknąć.
Rzuciłem się w jego stronę.
Pierwsza krzyknęła Angie. Nie brzmiało to jakoś ładnie, filmowo. Był to zwykły, piskliwy wrzask, przerażonej panny. Potem popisało się parę innych osób, ktoś zaklął, a reszta ograniczyła się do przeciągłego "oooo". Na koniec zapanowała cisza, przerywana tylko cichym szumem zaklęcia.
Rumo wlepił we mnie swoje jedyne, ogromne oko.
-Panicz Alex..
Potem przeniósł spojrzenie na tarczę.
Ogromna, majestatyczna, błyskająca na niebiesko, niczym guziki w Star Treku, unosiła się przed nami, falując lekko. Wyprostowałem się i poprawiłem bransoletkę. Niebieski strumień światła wypływał wprost z niej, owijając się wokół mojej dłoni i rozchodząc na boki.
Ludzie stali wokół z otwartymi gębami. Malfoy również, paręnaście metrów dalej, pod kolumną, z którą już zaliczył bliższy stosunek. Strzepnąłem dłoń.
Jak szaleć to szaleć, już i tak za późno na odwrót.
Tarcza rozpłynęła się w jednej chwili. Skupiłem myśli na nowym zaklęciu.
-Patrz i ucz się, Malfoy -mruknąłem miękko.
Tym razem zatrzeszczało i w jednej chwili w mojej dłoni pojawiła się kula błyskawic. Kilka osób znowu krzyknęło. Malfoy zbladł.
-Wystarczy!!!
No, tak, dziadzio.
Opuściłem dłoń, a pioruny zniknęły. Dyrektor przebił się przez tłum dzieciaków i stanął pomiędzy mną a Lucusiem, który miał minę, jakby się zlał w portki.
-Panie Malfoy proszę się natychmiast udać do gabinetu profesora Slughorna -dziadzio skinął na Ślimaka poważnie. Potem zerknął na Rumo. Skrzat zniknął błyskawicznie. No, jasne. Zostaw swego pana samego, niech zbiera baty, bo cię ratował. -Panie Regardens, proszę ze mną.

Zebraliśmy się w jakiejś pustej klasie. McGonagall, Flitwick i Dumbledore . No i ja, nieszczęśnik.
-Coś się stało, panie dyrektorze? -zapytałem niewinnie. -Jeśli to potrzebne to mam świadków, którzy potwierdzą, że to Malfoy mnie zaatakował.
Dyrcio wyczarował sobie fotel i usiadł za biurkiem jakby był u siebie.
Cóż, poniekąd był.
-Alexie, czy mógłbyś pokazać nam swoją bransoletkę? -spytał spokojnie.
Wiedziałem, że do tego dojdzie. Odpiąłem ozdobę i położyłem na biurku.
-Proszę bardzo.
Flitwick natychmiast przyskoczył do biurka i zaczął badać drewno paluchami.
-Niesamowite, niesamowite -mruczał co chwila. -To jest niesamowite!
-Jeśli mogę wiedzieć, skąd to masz? -dyrektor nie spuszczał ze mnie wzroku.
Uśmiechnąłem się.
-Moja produkcja. Pracowałem nad nią od kilku lat.
-TY to zrobiłeś?! -Flitwick i McGonagall wymienili spojrzenia.
Skinąłem głową.
-Wpadłem na pomysł bransoletki, gdy dołączyłem do klubu pojedynków -poinformowałem ich łaskawie. -Głównym zaklęciem ataku jest zawsze Expeliarmus, które wytrąca różdżkę z ręki przeciwnika. Zastanawiałem się, jak można to obejść, jednocześnie nie umniejszając mocy samej różdżki.
Dziadzio wpatrywał się we mnie w milczeniu, z lekkim uśmiechem na ustach.
-Mów dalej! -zachęcił mnie Flitwick. -Jak to działa?!
-Bransoletka zbudowana jest z hebanu, dość potężnego, jeśli chodzi o zaklęcia obrony i ataku -wskazałem na drewno. -Te trzy wypustki to fragmenty mojej starej różdżki. Standardowe różdżki mają od pięciu do piętnastu cali. Moja miała piętnaście, więc starczyło jej fragmentów na trzy pomniejsze.
-Połamałeś różdżkę, by uzyskać trzy inne? -McGonagall zmarszczyła brwi, ale w jej oczach dostrzegłem cień zafascynowania.
-Oczywiście, nie sam. Najpierw zdobyłem potrzebne informacje, czy taki proces jest w ogóle możliwy. Potem skontaktowałem się z producentem różdżek z Egiptu, panem Suahilem, który jest znany ze swoich ekscentrycznych badań.
-Rozmawiałeś z Suahilem?! -Flitwick wyglądał, jakby miał mieć publiczny orgazm.
-Nie osobiście. Mój przyjaciel pracuje dla Ministerstwa, w Egipcie. To z jego pomocą udało mi się namówić pana Suahiliego do współpracy.
Groźbami, znaczy się.
Skaza jak chciał to potrafił być przerażający.
-Dzięki jego pomocy udało nam się rozszczepić moją różdżkę na trzy pomniejsze, tylko w niewielkim stopniu umniejszając jej możliwości -kontynuowałem spokojnie. -Następnie przytwierdziliśmy fragmenty różdżki do hebanowej bransolety i opletliśmy całość włosami z ogona testrala..
-Nieprawdopodobne....
-..i nałożyliśmy kolejną warstwę drewna, na których osobiście wyryłem specjalne runy.
-Runy..? -Flitwick przyjrzał się znakom na bransoletce. Szybko wyciągnąłem dłoń i zakryłem ją.
-Pan wybaczy, profesorze. Ale wolałbym nie wyjawiać wszystkich tajemnic swojej produkcji.
-To.. oczywiste, tak, tak. Ale powiedz mi jeszcze tylko; jak udaje ci się rzucać zaklęcia ze zwykłej różdżki, gdy masz na ręku bransoletkę?
-To również sprawka run -odebrałem mu swoją biżu i wskazałem na zapięcie. -Mam tu runę łączącą wszystkie inne. Gdy nie chcę korzystać z bransoletki, obracam zapięcie, przerywając strumień run.
-Fascynujące. Toż to robota geniuszu, prawdziwego geniuszu.
Uśmiechnąłem się, mile połechtany, a potem spojrzałem na dyrektora. Wciąż mi się przyglądał. Wciąż miał ten kretyński uśmiech na ustach.
Powiedz mi, Dumbi-Bambi, o wielki i potężny dyrektorze, czy kiedykolwiek zamykali cię w izolatce? Czy głodowałeś? Czy wiesz co to znaczy samotność? Jak to jest dorastać w biednej, udawanej rodzinie? Czy wiesz jakie to uczucie, gdy oni za tobą idą? Twoja rodzina, przyjaciele? Gdy umierają, do końca wierząc w to, że kiedyś osiągniesz cel?
Czy wiesz jak to jest być szaleńcem?
-Myślę, że to wystarczy.

Myślę, że to wystarczy.
Tak, tak, to już koniec. To tyle jeśli chodzi o Alexa. Właściwie jest tego dużo więcej, ale nie chcę odkrywać wszystkiego w jednym poście. Już niedługo zresztą przekonacie się, co potrafi nasz białasek. No i Skaza. Oj, niedługo obaj zwojują Hogwart.
A póki co, chcę wam podziękować. I wiem, że takie "dziękuję" to prawie nic nie znaczy. Ale nie wiem, jak inaczej mam wyrazić, to co czuję, gdy wiem, że ktoś czyta moje wypociny. Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję.
Czasami są takie momenty, gdy powątpiewam. Myślę sobie wtedy, że to niepotrzebne, że i tak nikt nie zauważy, jeśli usunę bloga. Ale potem dostaje taki mail, czy komentarz do postu i niemal płaczę ze szczęścia, że jednak oto są.
Hermiona, Joanna, Magda, Kasia.
Jesteście moimi superbohaterkami :)
Bardzo wam dziękuję, że tak aktywnie komentujecie!

Alex też dziękuje :)

5 komentarzy:

  1. Na początek dzięki za dedyk i od razu zamawiam sobie ten dodatek extra. Bardzo chętnie go przeczytam. :)
    Wpis jak zwykle świetny, chociaż dużo się dzieje i chwilami myliły mi się czasy w jakich się działa akcja. Ale chyba ogarnęłam o co chodzi. Ja nowego Alexa lubię, nawet bardziej niż przedtem, szalony czy nie, stał się bardziej ludzki. Już nie jest taki tajemniczy, ale to dobrze, bo moja ciekawość nie znosi tajemnic, a nic przez to nie traci.
    Jak czytam fajne blogi, to od razu mam ochotę popisać na swoim, ale coś od dłuższego czasu nie mam weny i post powstaje powoli, ale cóż...
    Także post super i życzę powodzenia w pisaniu następnego. :) Już się nie mogę doczekać kiedy go przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam do mnie na bloga. na razie jest co prawda dopiero prolog i pierwszy rozdziała, który przed chwila tam umieściłam, ale to dopiero początek. :) Wszelkie komentarze, uwagi - mile widziane.
    http://bellamione-poisoned-with-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja bardzo, bardzo, bardzo dziękuję, że stworzyliście ten blog, gdyż go uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie dla takich osób wciąż piszę!!!! :D Dziękuję, że go uwielbiasz! Dodatek wyślę niedługo, bo mam go na innym kompie ^^

      Usuń
  4. Aha, i ja również poproszę ten extra dodatek ;D

    OdpowiedzUsuń