poniedziałek, 21 kwietnia 2014

24. Romans na kopytach (Max)

- Wreszcie przerwa!!! – wykrzyknęła Angie, kiedy siedzieliśmy w Wielkiej Sali i zabieraliśmy się za lunch.-A, właśnie! Max, mam pytanie.
- Jakie? – spojrzałem na nią trzymając w buzi kanapkę, a mój krwiście czerwony kosmyk formuje się w znak zapytania.
- Jak poznałeś to centaur-ciacho.? – wyszeptała i zaśmiała się cicho.
- Bardzo chętnie Ci powiem, ale może jak chłopaki pójdą…. pewnie nie chcą o tym słuchać.
- Przestań pierdolić – oznajmił Alex i wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od czytanego właśnie Proroka Codziennego.
- Naprawdę chcecie tego słuchać.? – Spojrzałem na Al’a i Lucę. Skinęli głową na znak że też chcą posłuchać. – No dobrze, to opowiem… zaczęło się w październiku…

Retrospekcja
            Na październikowej lekcji ONMS uczyliśmy się o sklątkach. Lekcja jak zwykle nie była zbyt interesująca, ale trzeba było wytrwać. Pozostało już tylko niecałe 18 minut do końca. Chcąc zabić czas zacząłem się rozglądać na różne strony. Po kilku chwilach mój wzrok przykuł Zakazany Las. Nie koniecznie sam las, a  raczej postać mężczyzny skrywająca się w cieniu lasu. Niebyłem w stanie dokładnie zobaczyć kto to jest. Tajemnicza postać w dziwny sposób wydawała się mnie znać i po chwili zaczęła przekazywać mi kilka włoskich gestów oznaczających, że chce ze mną porozmawiać. Nie wiedząc czemu zacząłem iść w jego stronę, prowadzony przez jakąś niewidzialną siłę. Z transu wyrwała mnie nasza pani profesor.
- Panie Demonio a pan gdzie.?
- A nigdzie… emmm… idę do Alexa – uśmiechnąłem się głupio i stanąłem koło Alexa. Moje myśli jednak wciąż zajmował widok tego mężczyzny w cieniu. Lecz kiedy znów spojrzałem w tamtą stronę, jego już nie było. W końcu wybił dzwon oznajmiający koniec zajęć i przerwę obiadową. Zamyślony udałem się wraz z przyjaciółmi na obiad. Zajęliśmy te same miejsca przy stole wspólnym i zacząłem sobie nakładać to, co było pod ręką.
- Max wszystko gra? – Luca spojrzał na mnie uważnie.
- Jest ok – odrzekłem z głupim uśmiechem – było pyszne. – zostawiając niedojedzone jedzenie wstałem i udałem się do skrzydła mojego domu. Moje myśli były wciąż w Zakazanym Lesie.
Moje dumanie nie trwało długo, gdyż  przerwała je sowa stukająca w szybę okna dormitorium. W dziobie trzymała kawałek papieru. List do mnie? O tej porze? Z lekkim strachem  otworzyłem jej okno i wpuściłem do środka. Wziąłem od niej list. Pewnie liczyła na nagrodę, ale nie miałem co jej dać, więc nastroszyła piórka, wyraźnie obrażona. Po długiej chwili patrzenia na piękny pochyły charakter pisma, postanowiłem otworzyć kopertę i przeczytać zawartość.
                „ Drogi Maxuelu.
            Chciałbym się z Tobą spotkać i porozmawiać. Czy dałbyś radę się ze mną spotkać za trzy tygodnie o północy przy starym pniu na środku Zakazanego Lasu.? Liczę na szybką odpowiedź z Twojej strony.
Czekam z niecierpliwością
Salomon”
Salomon? Kto to kurwa jest? – wrzasnąłem na cały głos nie zwracając uwagi na reakcję moich kolegów z pokoju i rzuciłem się bezradnie na łóżko. Chce się spotkać za trzy tygodnie? Bardzo chętnie ale są trzy problemy: po pierwsze po północy nie można wychodzić z dormitoriów, po drugie Zakazany Las jest przecież Zakazany, a po trzecie są tam pająki… pająki. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tych zwierzątkach. 
Dobra, Max, czas ruszyć troszeczkę szare komórki w głowie, o ile jeszcze tam są. Jak wyjść ze szkoły tak aby nikt się nie zczaił. Zaklęcie niewidoczności? Odpada. Zaraz mnie namierzą. Peleryna niewidka? To też odpada nie mam żadnej. Myśl Max!!! Myśl!!! Wiem… czas na zrobienie owsianki niewidki. Uśmiechnąłem się sam do siebie radośnie i usiadłem przy stoliku nocnym. Odpisałem Salomonowi, że się zjawię i błagałem jego sowę by mu to dostarczyła.
 Po długich błaganiach na kolanach i szlochach ta łaskawie się zgodziła dostarczyć moją odpowiedź i wyleciała. Ja natomiast usiadłem przy biurku i postanowiłem zając się opracowywaniem receptury… jednak po kilku minutach zrezygnowałem. Jak ją zrobić skoro nie posiadam odpowiedniej wiedzy o istniejących roślinach, przedmiotów, czy składników, pomagających stać się niewidzialnym. Postanowiłem jurto przed lekcjami udać się do bibliotek i wypożyczyć kilka książek na ten temat. Zgasiłem świecę i położyłem się na łóżku, samemu nie wiedząc kiedy zasnąłem.


Następnego ranka wstałem przed wszystkimi. Ubrawszy się szybko, zbiegłem na dół, do biblioteki, w celu zaczęcia przygotowań. Miałem tylko trzy tygodnie, więc trzeba było się pospieszyć. Kiedy tylko postawiłem pierwsze kroki w bibliotece, spojrzenia moje i Pani bibliotekarki spotkały się, a ja uśmiechnąłem się radośnie.
- Nie za wcześnie na naukę młody człowieku.? – Oznajmił chropowaty głos starszej kobiety
- Nigdy nie jest za wcześnie – oznajmiwszy z uśmiechem, udałem się na dział poświęcony zielarstwie i zacząłem przeglądać tytuły ksiąg. „ Jakie Zioło na jaką dolegliwość”, „Najważniejsze rośliny czarodziejów”, „Wielka księga zielarstwa”. Tomy od I do XV. Westchnąłem bezradnie, zastanawiając się co teraz, wtem kątem zauważyłem starą i poniszczoną książkę. Postanowiłem zaryzykować, co mi szkodzi. Delikatnie wyjąłem książkę i przeczytałem cicho tytuł – „Niezwykłe rośliny, na specjalne eliksiry”- To coś w sam raz dla mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem i udałem się do działu poświęconym eliksirom, w poszukiwaniu jakiejś pożytecznej księgi. Znalazłem kilka takich więc wziąłem je bez wahania i udałem się do biurka bibliotekarki. Ta, bez zbędnych pytań, zapisała książki a ja udałem się na śniadanie przeglądając księgę o ziołach. Kiedy pojawiłem się w Wielkiej Sali zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu przyjaciół. Jak zwykle zaspali, więc postanowiłem usiąść przy pierwszym lepszym stole i zacząć wcinać grzankę i popijając ją ciepłą herbatą z miodem i cytryną. Kilka minut przed śniadaniem pojawili się moi przyjaciele siadając obok mnie. Rzuciłem na nich okiem i westchnąłem cicho.
- Angie popraw szopę na głowie –pogrążając się znów w lekturze olałem jej wyzwiska zajadając się grzanką.
- Max, co tam tak czytasz? – zapytał Al, kiedy wstawałem od stołu
- Nic takiego, powieść romantyczną – zaśmiawszy się cicho wyszedłem. Po kilku kolejnych stronach znalazłem ciekawą notkę. „…Hikora to drzewo z rodziny orzechowatych, o grubym, ciemnobrązowym pniu. Kora tego drzewa jest używana tylko do nielicznych eliksirów…” Czyżby to było to… ale ciężko będzie to zdobyć. Po przeczytaniu całej notki schowałem książkę do pozostałych i stałem przed drzwiami do lochów, czekając na lekcję eliksirów.
Przez następne dwa tygodnie siedziałem nocami i po zajęciach, w łazience dziewcząt na pierwszym piętrze, testując i poprawiając moją owsiankę. Kilka dni leżałem zatruty w skrzydle szpitalnym, mówiąc że jadłem stare słodycze itd. Metodą prób i błędów, udało mi się wytworzyć owsiankę, która sprawi, że będę niewidzialny przez niecałą godzinę. Mam nadzieję, że utrata połowy mojego rocznego budżetu szkolnego nie pójdzie na marne. Teraz pozostała kwestia wydostania się ze szkoły. Filch będzie pilnował drzwi, które i tak będą zamknięte. Jest jakiś inny sposób? Musi być… musi. Zacząłem myśleć, ćwicząc zaklęcie zabijające pająki.
- Arania Exumei – wyszeptałem celując w małego pająka, który uwił pajęczynę pod jednym ze zlewów. - Arania Exumei – wycelowałem w kolejnego, tym razem znajdującego się oknie. Mam… to jest dobry pomysł! Krzyknąłem do siebie w duchu i szeroko się uśmiechnąłem.
Kiedy nastał wyczekiwany przeze mnie dzień, starając się nie obudzić współmieszkańców, delikatnie otworzyłem okno i na parapecie postawiłem  płaski kamień, na tyle duży abym mógł na nim usiąść.
- Vingardium Leviosa- wyszeptałem i po chwili zacząłem unosić się wraz z kamieniem. Zaśmiałem się cicho i skierowałem różdżkę w dół, zaczynając powoli opadać. Starałem się omijać okna w obawie przed nauczycielami bądź Filch’em i jego kotką. Powolutku zbliżałem się do ziemi, przy okazji podziwiałem widoki. Kiedy w końcu poczułem stabilny grunt pod nogami, stanąłem na równych rogach i wyjąłem mój nowy wynalazek. Zjadłem trochę owsianki (która smakowała jak drewno… ciekawe czemu xD) i odczekałem minutę, zanim ta zaczęła działać. Upewniwszy się, że nie ma żadnych problemów, zacząłem pędzić w stronę Lasu, jednak zatrzymałem się przed samym wejściem.
Poczułem, że się pocę ze strachu, oraz ciężko mi jest oddychać, jednak musiałem zebrać się w sobie i ruszyć przed siebie. Północ była już za półgodziny. Z kieszeni spodni wyjąłem mapę, którą wczoraj dostarczyła mi sowa Salomona (dalej obrażona na mnie) i spoglądając na nią, zacząłem niepewnie iść naprzód. Dzięki owsiance, mogłem z łatwością omijać pająki, które zaczęły się pojawiać tu i ówdzie. Byłem już prawie u celu, kiedy nagle zacząłem robić się widoczny. Owsianka przestawała działać, a ja w panice zacząłem się cofać. Po kilku minutach byłem całkowicie widoczny. Na początku dziękowałem, że księżyc jest w pełni, bo dzięki temu mogłem odczytywać mapę, bez konieczności wyjmowania różdżki. Lecz teraz zacząłem go przeklinać, dlaczego? Bo jestem widoczny jak na dłoni. Cofając się najechałem dłonią na coś lepkiego i zanim zajarzyłem co to, było już za późno.  Kilkadziesiąt metrowych pająków otoczyło mnie, obnażając swoje szczękoczułki, na których zauważyłem krople jadu. Drżącymi rękoma wyjąłem różdżkę będąc gotowym do ataku.
-Arania Exumei! Arania Exumei! Arania Exumei! Arania Exumei! – zacząłem krzyczeć celując gdzie popadnie i rzuciłem się do ucieczki. Biegłem na oślep, byle jak najszybciej uciec z tego przeklętego lasu.
 - Arania Exumei! Arania Exumei! Arania Exumei!- wykrzyknąłem zaklęcie i trafiłem w pająki stojące przede mną. Odwróciwszy się do tyłu sprawdzając czy dalej mnie gonią, potknąłem się o jakąś kłodę, skręcając sobie przy tym kostkę. Upadłem z krzykiem i zacząłem się powoli czołgać, widząc, że pająki są coraz bliżej.
– Nie chcę umierać!! – zaszlochałem żałośnie i znów upadłem. Jeden z pająków skoczył na mnie gotowy zabić. Wyczekiwałem końca, jednak on nie nastał. Otworzyłem lekko oczy i ujrzałem wysokiego i dobrze zbudowanego centaura, który stał pomiędzy mną a pająkami. Bestie nie rzuciły się na niego, jedynie stały, kłapiąc gniewnie szczękami, a po chwili wycofały się między drzewa.
- Nic Ci się nie stało Maxuelu? – odwróciwszy się do mnie, centaur odezwał się swoim głębokim i męskim głosem.
- T…To Ty mnie znasz- załapawszy za gałąź starałem się podnieść, lecz znów zasmakowałem ściółki lasu.
- Oczywiście, wszak to ja napisałem do Ciebie – Centaur zbliżył się do mnie i wziął na ręce jak księżniczkę. Na moich policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, zaś mój czerwony kosmyk stanął na baczność. Objąłem go delikatnie za szyję. – Zapraszam na herbatę. Wydaje mi się, że będę musiał zająć się twoją nogą. – oznajmił krótko i zaczął iść w sobie znanym kierunku.
 Przez całą drogę rozmawialiśmy o tym dlaczego się spotkaliśmy (nie będę wdawał się w szczegóły gdyż to nie odpowiednie dla młodych czytelników) oraz opowiedział mi o wróżbie, którą wyczytał z gwiazd. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do jego jaskini. Zdziwiłem się bo myślałem, że będzie to dziura w litej skale, ale się pomyliłem. Do domu Solomona prowadził długi korytarz na którego znajdowało się rozgałęzienie. Oznajmił mi, że jak kiedyś tutaj przyjdę to mam skręcić w lewo. Po następnych kilku chwilach, znaleźliśmy się w kwadratowej grocie, w której znajdował się prowizoryczny kominek, gdzie wciąż płonął ogień, a na nim znajdował się czajnik, z którego leciała para, pewnie od dawna już się woda gotuje. W jednym kącie zobaczyłem ogromne łóżko, można by je porównać do 2,5 tych z Hogwartu, a na nim leżały koce i skóry zwierząt.  Całe podłoże groty było wyłożone futrami, tak aby chronić kopyta przed zimnem. Zauważyłem także stolik z dwoma krzesłami, Szafkę na produkty, oraz dosyć spory otworów w podłożu, w których płynęła woda. To pewnie miała być prowizoryczna lodówka. Solomon podszedł do łóżka i delikatnie mnie na nim posadził, sam zaś udał się do innej części jaskini, której nie widziałem dokładnie. Było tam strasznie ciemno. W samej grocie było ciepło ku memu zdziwieniu.
Po chwili wrócił Solomon trzymając w dłoniach niewielkie, drewniane  pudełeczko, wypełnione aromatyczną maścią. Centaur zaczął opatrywać moją kostkę a ja siedziałem i patrzyłem. Kiedy skończył zaczął parzyć herbatę dla nas. W trakcie robienia, jak i picia herbaty byliśmy pogrążenie w rozmowie. Można powiedzieć, że poznawaliśmy się. Było mi tak przyjemnie kiedy z nim byłem, pogrążywszy się w rozmowie zapomniałem o czasie, który biegł nieubłaganie. Zanim się obejrzeliśmy był już ranek i musiałem uciekać na zajęcia, jednak obiecałem, mu że pojawię się tego wieczora, i przyjdę szybciej, on natomiast oznajmił, że przyjdzie po mnie i tym razem będzie czekał na skraju Lasu. Znów wziął mnie na ręce, ale tym razem posadził sobie na grzbiet i ruszył pędem w stronę szkoły.




I tak to z grubsza było – zaśmiałem się widząc miny przyjaciół- spotykamy się teraz co weekend. Solomon uważa, że nie mogę zaniedbywać szkoły. I teraz mam także pozwolenie od… - Spojrzałem w stronę stołu nauczycielskiego, a później na Dumbledore’a- Naszego kochanego Dziadzia.


6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Vivienne! Cieszę się, że wciąż nas odwiedzasz :D

      Usuń
    2. A ja się cieszę, że wciąż piszecie :D

      Usuń
  2. Kyaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!
    *Zmartwychwstała, przeczytała, umarła...* [*]
    Jakie słoooodkieeeee <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To teraz maltretuj go, żeby znowu pisał xD Może pod choinkę dostaniesz nowy post ;)

      Usuń
  3. Zmaltretuję go tak, że będzie post na urodziny/imieniny... Ja już tego dopilnuję... Buhahahhahahahahahahahahha 3:) :devil:

    OdpowiedzUsuń