czwartek, 25 kwietnia 2013

6. Co Edzio Cullen robi w Hogsmeade? cz.3 (Angie)


Come on, Come on
Move a little closer
Come on, Come on
I want to hear you whisper

Ed czekał na mnie z pojedyńczą różą w dłoni. Skrył się w cieniu drzew przy Wrzeszczącej Chacie, tak, że jego skóra nie miała bezpośredniej styczności ze światłem słonecznym. Uśmiechnęłam się do niego uwodzicielsko, poprawiając kieckę.
-Zmarzniesz -wyciągnął rękę, tak że płatki róży musnęły mój policzek.
A potem poprawił moją szatę, całkowicie opatulając.
Oceniłam swój stan techniczny ale nie skomentowałam. Skoro taka mu się podobam to wuj z tym.
-Co będziemy dzisiaj robić? -spytałam za to, wdzięcznie przyjmując różę.
Ed spuścił wzrok.
-Muszę ci coś wyznać... ja... -zawahał się na moment. -Dzisiaj ucztowałem.
Zamrugałam.
-Polowałeś? Znaczy piłeś krew?
Do głowy weszła mi scena rodem z pornosa. Poczułam jak ogarnia mnie wściekły gniew. Znalazł se chuj jakąś dziewicę i ucztował? Jak ja mu zaraz pokażę! Drań jeszcze nie wie, co to znaczy rozgniewać Angie...
-Nienawidzę tego! -odwrócił się w stronę drzew z dramatycznym jękiem. -Ale musiałem! Byłem tak przerażająco spragniony!
-Mogłeś powiedzieć! Ja bym się z tobą podzieliła swoją krwią!
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Ale ja nie piję ludzkiej krwi.
-Co? -gówno, cipo. Co ja tu robię?
-Poluję na zwierzęta i je gryzę -wyjaśnił spokojnie, jakby tłumaczył mi jakąś regułkę z Historii Magii. -Nie mógłbym skrzywdzić człowieka!
-Więc jak..? Nie pijecie ludzkiej krwii? -ramiona mi opadły.
Naraz przypadł do mnie, chwytając za dłonie z siłą jakiej bym się nie spodziewała po takim metrosexualnym ciele.
-Twoja krew... ona na mnie działa... -przesunął nosem po mojej szyi, a mnie serce zamarło w piersi.
Chwilę staliśmy tak, spleceni, ale w końcu zaczęłam się niecierpliwić. I co? To tyle? Powąchał mnie po szyi?
-Pokażę ci coś -odsunął się nagle, po czym obrócił plecami do mnie i przygarbił. -Wejdź mi na plecy.
Niezbyt podniecająca wizja, ale ołkej. Zrobiłam co kazał a wtedy on nagle ruszył do przodu, prując przez las jak błyskawica.
Poległam przy pierwszej gałęzi.

Come on, Come on
Settle down inside my love
Come on, come on
Jump a little higher
Come on, come on
If you feel a little lighter
Come on, come on
We were once
Upon a time in love

-Naprawdę przepraszam cię za tamto..
-Nic się nie stało -machnęłam wymijająco ręką. -Wystarczyło szybkie zaklęcie leczące i już, twarz jak nowa.
-Ja ranię ludzi... -mój luby wyglądał, jaby miał zamiar zaraz ryknąć perłowymi łzami.
-Daj spokuj, Edward -usiłowałam go pocieszyć. -Wcale mnie nie zraniłeś. Skąd mogłeś wiedzieć, że gnanie 150 kilometrów na h, w lesie jest niebezpieczne? Każdemu mogło się zdarzyć. Gdyby nie tamta gałąź, nic by się nie stało. Właśnie, to wszystko przez te gałęzie. Po kiego muchomorka tyle ich w tym lesie?
I dalej w ten deseń. Mój luby już od tygodnia koczował w jakiejś ziemnej lepiance, ogłaszając wszem i wobec, że zamierza tam zdechnąć z głodu, braku słońca i najpewniej głupoty. Cicho, Angie, kochasz go, to wampir, niedługo cię ugryzie i będziecie żyć razem... przez wieczność...
Odgoniłam ponure myśli. Przynajmniej jest... przystojny...
Zerknęłam na wampira z westchnieniem.
-Ed... może -zawahałam się. -Może mógłbyś mnie...
-Cicho! -wyprostował się nagle, jakby coś usłyszał.
Także zaczęłam nasłuchiwać, ale tylko mój brzuch zawiadomił mnie o tym, że kolacja była już jakiś czas temu.
-Idą po mnie -Edward objął mnie nieoczekiwanie za ramiona. -Musisz uciekać, zaraz tu będą.
Puścił mnie i wypełznął ze swojej dziury, stając między drzewami. Natychmiast skoczyłam na równe nogi i wyciągnęłam różdżkę.
-Kto tu będzie? -rozejrzałam się zaniepokojona.
-Wilkołaki.
Zerknęłam na niebo. Pełnia. Pięknie, kurwa, pięknie.
-Musisz uciekać -Ed odwrócił się do mnie z dramatycznym wyrazem twarzy. -Kocham cię!
A potem zbliżył swoją twarz do mojej i soczyście ucałował.
W czoło.
A potem przytulił mnie z taką siłą, że omal nie wyzionęłam ducho. I wuj z tym, że miałam wiać. I że coraz bliżej słychać było, jak się jacyś dranie przedzierają przez krzaki. W końcu sama odepchnęłam lovelasa i mocno zacisnęłam dłoń na różdżce.
-Drętwota! -ryknęłam, gdy tylko spomiędzy krzaczorów wychynął pierwszy wilkołak.
Bydle pisnęło i zwaliło się między listki. Rest In Peace i dalej w ten deseń. Już szykowałam się do kolejnego strzału, gdy na polanę wypadło stadko wilkołaków, stając przed nami w szeregu, warcząc.
-Nie strzelaj! -to mój domniemany chłopak nagle złapał mnie za rękę.
-Co?! -zerknęłam na niego zdumiona. -Przecież oni przyszli tu po ciebie, tak?!
-No... -Edward zmieszał się. -Tak, ale...
-I chcą cię zabić, tak?!
-Niby tak, ale...
-Masz zamiar sobie z nimi pogawędzić czy walczyć?! -teraz to już po prostu wrzeszczałam.
-No... -Ed jeszcze bardziej się zmieszał. -Gawędzić...
Nie, ja wysiadam.
Dłuższą chwilę gapiłam się oniemiała w chłopaka. Kretyn. Nie, no... Zniosłam wąchanie szyi, polowanie na króliczki, a nawet świecącą skórę. Ale tego, kurwa, nie zdzierżę.
-Ty jaj nie masz! -warknęłam i obróciłam się w stronę wilków.
-Szefowa to się tak nie złości... -mruknął jeden, szczerząc kły. -Złość piękności szkodzi. My tu grzecznie, kulturalnie...
-A kysz, futrzańce zasrane! -wyciągnęłam przed siebie różdżkę.
-Ona zaatakowała Jacoba! -ryknął nagle inny, najwyraźniej zauważając że jeden wszaż leży spetryfikowany w krzakach. -Bez powodu!
Wilki zawyły wściekle a potem ruszyły na mnie, szczerząc ociekające śliną zębiska.
-Confundus! -ryknęłam. -Locomotor mortis! Impendimento! Drętwota!
Nagle jedna z bestii zaskoczyła mnie od tyłu. Odbiła się obiema łapami od moich pleców, a ja poleciałam w przód, wypuszczając różdżkę z dłoni. Natychmiast poderwałam się na kolana, ale pólsujący ból w plecach ledwie pozwalał mi myśleć. Wstrętny sierściuch przeorał mi pazurami całe plecy.
Usłyszałam trzask. I to bynajmniej nie gałązki. Uniosłam głowę. Wilkołaki zbliżały się ku mnie powoli. Jeden z nich uniósł łapę, zerkając na moją połamaną różdżkę. Zarechotał złośliwie.
-PETRIFICUS TOTALUS!!!
Wilki zawyły zaskoczone, a koło mnie nagle pojawił się Luca. Gdzieś z boku nadbiegał Alex, miotając zaklęciami niczym błyskawicami. Max deptał mu po piętach, mniej wojowniczy, ale równie zawzięty. Miałam ochotę ich ucałować.
-Angie! -z mojej drugiej strony przykucnął Albion. Różdżka w jego dłoni drżała lekko.
-Wypij to -Luca wepchnął mi w dłoń jakąś fiolkę. -Na zaklęciach się nie znam, ale eliksiry to co innego.
-Luka...
-Pij nie gadaj!
No i wuj, a właśnie chciałam wyznać, że miałam ochotę go ucałować. Szybko wypiłam zawartość fiolki, a wtedy potworny ból pleców zniknął, ustępując tępemu pulsowaniu.
-Al, zabierz ją stąd -Lu wyciągnął swoją różdżkę.
-Co!? Dlaczego ja?! -księciunio aż się zapowietrzył.
-Z tobą będzie bezpieczniejsza! -ponownie musieliśmy zaryć w glebę, bo nad nami przetoczyło się bezwładne cielsko jednej z bestii. -Al, jesteś Gryfonem! RUSZ DUPĘ!!
Albion zacisnął zęby, a potem pociągnął mnie za sobą w ciemny las. Biegliśmy jak szaleni, błądząc w mroku. Moje plecy wołały o litość, ale wciąż słyszałam ścigające nas bestie. Więcej ich matka nie miała?! Kilka razy Al obracał się i strzelał za siebie jakimś zaklęciem, ale powoli traciłam jakąkolwiek orientację.
Oczy same mi się zamykały, plecy przestały nagle boleć. W pewnej chwili dmuchnęło mi ostro w twarz, a ja zdałam sobie sprawę, że lecę na pysk na ziemię.
-ANGIE!!!

Come on, come on
Spin a little tighter
Come on, come on
And the world's a little brighter
Come on, come on
Just get yourself inside her
Love ...I'm in love

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz