czwartek, 14 lipca 2016

Bitwa w zakazanym lesie cz. 2 (Max)

-Avada Kedavra!!! 
Tuż obok mojej twarzy przemknęło śmiertelne zaklęcie. Spojrzałem przerażony na moją siostrę. Najwyraźniej była całkowicie poważna, mówiąc że chce mnie zabić. Westchnąłem cicho i podniosłem ponownie badyla, robiąc powoli krok to tyłu. Wziąwszy głęboki oddech wyrzuciłem po kilku sekundach badyla w powietrze i zacząłem biec w jej stronę. To było cecha, której nikt o mnie nie wiedział, oprócz Albiona. Pao dobrze wiedziała o co mi chodzi. Dokładnie, kiedy tylko postawiłem swój pierwszy krok do przodu, a moja ręka uniosła się ku górze, ona uczyniła to samo co ja.
Nasze badyle wbiły się w ziemię krzyżując się, tak jak nasze pięści. Ciosy następowały jeden po drugim. Jedno blokowało drugiego. Cios z prawej, blok lewą, uderzenie w brzuch skutecznie zablokowane. Każde z nas wiedziało jaki cios wyprowadzi drugie. Skąd znam sztuki walki? To akurat proste. Każde dziecko w rodzie Demonio musi umieć o siebie zadbać i potrafić się obronić przed potencjalnym mordercą. Jako mafia powstała z dziada pradziada, nie można było pozwolić aby byle kto potrafił zrobić nam krzywdę. Trafiliśmy do rodu mając zaledwie cztery lata. Dwa lata później zaczęły się treningi walki wręcz, posługiwania się bronią, tworzenie eliksirów i wykłady z historii naszego rodu.  Ukończywszy jedenasty rok życia otrzymałem list z Hogwartu gdzie uczył się nasz biologiczny ojciec, zaś Paolin otrzymała list z Akademii Magii w Beauxbatons. Wtedy po raz pierwszy zostaliśmy rozdzieleni. Jednak ja wracałem, każdego lata do domu i kontynuowałem treningi, zaś ona zostawała we Francji u koleżanek ze szkoły, całkowicie olewając rodzinę.
Podczas gdy ja rosłem w siłę nie tylko fizyczną ale także magiczną, ona jak się później okazało, zgłębiała się bardziej w eliksirach i wkrótce została okrzyknięta najlepszą w rodzinie. Zazdrościłem jej tego. Dla ojczyma nie było wtedy szczęśliwszego dnia. Zawsze była lepsza ode mnie. Pomimo, iż miałem lepsze wyniki w nauce to dla ojczyma eliksiry były wyznacznikiem jego pożyteczności dla rodu. Żyjąc w jej cieniu, powoli zacząłem się stawać tym kim jestem teraz. Wiecznie uśmiechniętym, udającym głupka chłopcem na posyłki. Zacząłem się bujać z Alexem i resztą, ponieważ przy nich mogłem się szczerze śmiać, płakać i być sobą. Jednak kiedy w drugiej klasie Pao zaczęła się interesować ciemną magią zaniepokoił to mnie i to bardzo. Rok później jak się okazuje upozorowała własną śmierć, tylko po to aby móc uprawiać czarną magię bez krępacji. Teraz widzę, że nie próżnowała.
Jednak dla mnie był to najgorszy okres w życiu. Ojczym przeżył jej śmierć najbardziej. Zaczął się na mnie wyżywać, treningi stały się brutalniejsze, a moje eliksiry miał szczerze powiedziawszy gdzieś. Zawsze porównywał mnie do niej. Nie ważne jak bardzo bym się starał, dla niego byłem porażką. Dlatego zawsze starałem się bardziej na eliksirach, tylko po to aby on mnie choć ten jeden raz mnie pochwalił. Jednak to nigdy nie nastąpiło. Nawet teraz krzyżując z nią pięści, w naszym śmiertelnym tańcu, widzę w niej kogoś, kogo zawsze chciałem prześcignąć. Chcę być tym lepszym, ten jeden raz.
Właśnie w tym momencie źle wyprowadziłem cios i zachwiałem się, co ona wykorzystała w ułamku sekundy. Oberwałem w szczękę od dołu z otwartej dłoni, rozcinając sobie górną wargę. Krew powoli ciekła po mojej brodzie. Zaciskając kurczowo usta, starałem się aby nie posmakować smaku krwi. Ojczym po śmierci Pao kazał mi pić jakiś eliksir. Powiedział, że to coś co jest przekazywane każdemu męskiemu potomkowi w naszym rodzie. Coś co zwie się szałem „Szałem Mafiosa”. Wytłumaczył mi, że żeby go aktywować trzeba, przez rok pić ten eliksir. Kiedy przyjmie się do organizmu to wystarczy posmakować swojej krwi aby go obudzić. Jednak należy to robić tylko w awaryjnych sytuacjach, kiedy minie okres jego działania, zostaje się praktycznie bez energii. Raz za razem ocierałem usta. To była moja karta przetargowa, jednak mogłem użyć jej tylko wtedy, kiedy nie będzie już szans na wygraną.
Po chwili krew przestała płynąć, a ja znów ruszyłem do ataku, coraz uważniej obserwując jej ruchy. Była zmęczona, chyba zamiast treningów wytrzymałościowych, wolała zioła. Jej prawy prosty musnął obok mojego lewego ucha. Zręcznie się uchyliłem i kopnąłem ją z pół obrotu w zgięcie kolan. Kiedy tylko uklęknęła, dopasowałem moją stopę do jej twarzy. Odturlała się kawałek dalej, by po chwili zanieść się cichym śmiechem.
– Kto by pomyślał, że mój mały braciszek potrafi tak dokopać. Z tego co widziałam, zawsze byłeś ciamajdą.


- Wiesz, czasami ludzie muszą coś ukrywać, aby mieć przewagę. – Westchnąłem i przyjąłem pozycję bojową. Nie spuszczając z niej oka, zauważyłem, jak się podnosi trzymając w dłoniach małą fiolkę.
Odkorkowała ją i zaczęła pić. Za późno się zorientowałem, że to był eliksir wzmacniający. Ruszyłem na nią, jednak ona była szybsza. Otrzymując cios w brzuch upadłem na ziemię, kurczowo go trzymając. Spojrzałem na jej śmiejącą się twarz i zacząłem powoli wstawać. Nie mogłem jej pozwolić wygrać. Nie teraz, kiedy mogę stracić wszystko. Spojrzałem na nią gniewnie oraz znów przybrałem pozę.
- Kiedy tak na mnie patrzysz to wyglądasz jak on. Jak nasz papcio, zanim zdechnął… - posłała mi szyderczy uśmiech, zaś moje oczy i usta zaczęły się otwierać coraz szerzej. - … Tak dobrze myślisz, zajebałam całą naszą włoską rodzinkę. Ale troszkę się dowiedziałam o naszych biologicznych rodzicach.
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Ona zaś kontynuowała.
– Okazało, że nasz prawdziwy tatusiek był mistrzem eliksirów na usługach niejakiego Dumbledore’a z Hogwartu. Opracowywał coraz to nowsze eliksiry i poznawał coraz to nowsze zastosowania roślin. To jest w jego księdze. Wiem, że to tobie papcio ją przekazał, jak tylko dostałeś się na czwarty rok w tej swojej szkółce. Pod wpływem veritaserum wszystko mi wyśpiewał. Jak na spowiedzi. – zaszlochałem cicho na co ona zaniosła się kolejny raz śmiechem. – Dokładnie tak. Pokaż, mi tę żałosną twarz. Nie możesz mnie pokonać. Jestem lepsza niż TY, wbij to sobie do głowy.
Machnąwszy ręką posłała, w moją stronę ogłuszacz. Uskoczywszy w  ostatniej chwili wykonałem przewrót w przód dobywając obu różdżek. Widząc jej wściekłą twarz, zacząłem powoli wstawać. Rzuciłem jej różdżkę i uśmiechnąłem się ciepło. Zaczeła biec w moją stronę miotając ogłuszaczami. Zręcznie broniłem się przed jej atakami, odpierając każde zaklęcie. Teraz ja górowałem nad nią. Wiedziała, że w czarach nie ma ze mną szans jednak dalej napierała do przodu, rzucając zaklęciami, zaślepiona złością. Posłałem jej kilka oszałamiaczy co troszkę ją spowolniło. Po kilku chwilach upadliśmy na ziemię starając się zregenerować jak najwięcej sił.
– Długo tak nie wytrzymasz braciszku.
- Ty też nie siostrzyczko. – uśmiechnąłem się słabo.
- Maxuellu!!! – usłyszałem znajomy głos i odwróciłem się przerażony za siebie. Zauważywszy Salomona biegnącego w moją stronę dałem Paolin czas aby wypiła kolejny eliksir wzmacniający. Wykorzystując chwilę wyrwała do przodu by po chwili znaleźć się za moimi plecami. Sprawnym ruchem wyrwała mi moją różdżkę i przyłożyła swoją do mej szyi. Złapawszy mnie za włosy, zaczęła mnie powoli zmuszać do wstania szarpiąc nimi i wyrywając kolejne.
- Ani kroku dalej szkapo!! – krzyknęła mocniej przyciskając koniec różdżki do mojej szyi. – Chyba, że jest Ci obojętny los mojego braciszka!!
Centaur spojrzał na mnie i stanął w miejscu mierząc gniewnym wzrokiem stojącą za mną Pao.
- Grzeczny konik. Incarcerous!! – wykrzyczała zaklęcie, a mój ukochany padł na ziemię skrępowany.
Zaśmiawszy się głośno, popchnęła mnie do przodu i nie dając mi szansy na żadną reakcję spętała mnie także.
Levicorpus… - wyszeptała pod nosem zaklęcie, a ja po ułamku sekundy poczułem jak unoszę się do góry. Po chwili wyrwała moją różdżkę i złamała na kolanie.– Zabicie was tu i teraz byłoby straaaaaasznie nudne. –uśmiechnęła się pod nosem. – Co by tu zrobić? – zaczęła powoli stukać się końcem różdżki po brodzie. -Może po torturować was troszkę… nie to też nudne… O! Mam świetny pomysł. Maxiu co powiesz na mały pokaz? – spojrzała na mnie uśmiechając się jadowicie i wyciągając kolejną fiolkę, tylko tym razem, z jakimś błękitnym płynem.
Zaczęła powoli iść w stronę mego mężczyzny cicho podśpiewując. Przyklękając przed nim, skierowała różdżkę w jego stronę
Imperius. – wypowiedziawszy zaklęcie, Salomon zdrętwiał, zaś Pao uniosła go troszkę w górę. Odkorkowała fiolkę i wlała zawartość do ust. Po chwili złożyła pocałunek na ustach mojego Salomona, wlewając zawartość swoich ust do jego, zaklęciem nakazując aby on wypił całą zawartość. Patrzyłem na wszystko w osłupieniu wisząc wciąż w powietrzu. Ujrzawszy jak Salomon upada bezwładnie na ziemię, a Pao zanosi się psychopatycznym śmiechem, coś we mnie pękło. Łzy leciały jak szalone z oczu, krzyk wydzierał się z gardła. Po chwili zaklęcie zniknęło, a ja upadłem na ziemię płacząc i krzycząc. Zacząłem powoli się podnosić. Upadek rozciął mi po raz kolejny wargę. Już przestałem się powstrzymywać. Piłem każdą kropelkę krwi. Delektowałem się ich smakiem, zacząłem powoli czuć przypływ mocy. Moje oczy zaczęły zmieniać barwę, z moich błękitnych niczym ocean zaczęły się robić krwiście czerwone.



- Ty podłą kurwo, zapłacisz mi, za to!!!! – ruszyłem do przodu, czując poważny zastrzyk energii. Ignorowałem ogłuszacze, którymi rzucała we mnie Pao. Można by je porównać do ukąszeń komara. Jeden prosty w jej parszywą mordę, drugi w brzuch. Po chwili kopnięcie ją w nogę, słysząc dźwięk łamanych kości i jej krzyk z słyszalną mieszanką strachu i bólu. Obróciłem się na palcach, nabierając prędkości by po chwili kopiąc ją w pierś i podziwiając jak odlatuje w tył. Podniosłem leżącą obok, dosyć grubą gałąź. Najwyraźniej musiała się odłamać podczas wymiany zaklęć. Zacząłem teraz ja iść w jej kierunku. Stając nad nią uśmiechnąłem się i postawiłem swoją stopę pomiędzy jej piersi.
– Pozdrów ode mnie rodzinkę… - warknąłem i wbiłem jej ostry koniec gałęzi prosto w jej lewą pierś, przebijając ją na wylot. Jej krzyk i dźwięk pękających kości w jej żebrach wyrwał mnie z transu.
Resztkami sił zacząłem iść w jego stronę. Ostatkiem sił dotarłem do nieruchomego ciała mojego ukochanego. Ujrzałem jak jego klatka piersiowa porusza w szybkim tempie. Czyli to co mu wlała to musiała być trucizna.
-Jest tak jak... myślisz... to trucizna... I nie ma na nią antidotum - Pao zacharczała cicho i odwróciła łeb w moją stronę. Nawet się nie obejrzałem w jej strone. - Tak na prawde to zawsze Ci zazdrościłam wiesz?... Zawsze to ty byłeś tym pełnym energii i ciepła chłopakiem. Ty miałeś prawdziwych przyjaciół ja zaś tylko takie na pokaz... Zanim umrę mam prośbę.. - z tego braku energii musiałem się przesłyszeć ale, podczas jej przemowy usłyszałem szloch. - Weź moją różdżkę. Jest prawie identyczna jak twoja. Przepraszam za wszystko. Żegnaj bra...ci...sz...ku. - wyszeptując ostatnie słowa, odeszła na zawsze. Ja zaś upadłem na ziemię i pozostałe co pamiętam, to białe smugi, później już tylko ciemność.


Ocknąłem się jakieś trzy dni później w wiosce centaurów. Byłem przemęczony i cały obolały. Ledwo mogłem się poruszać. Na szczęście dzięki pomocy Nestora ustaliłem wszystkie fakty, jednak dowiedziałem się, że prawie setka centaurów jest zatruta. Musiałem zacząć działać. Następnego dnia, pojawili się aurorzy, którym opowiedziałem co się stało, oczywiście pomijając kilka faktów. Centaurom udało się złapać się jednego ze śmierciożerców, z którego wycisnęli wszystkie potrzebne informacje. Dzięki temu szybko odnaleźliśmy laboratoria Paolin, a w nich resztki jej trucizny.
Nadszedł czas bym rozpoczął pracę nad andidotum..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz